obraz

obraz

środa, 30 października 2013

Co przyniesie listopad

Końcówka października była bardzo zróżnicowana. Najpierw podkręcili moje tempo dając mi loty jeden za drugim - Sri Lanka, Hiszpania, Tajlandia. Każdy z nich miał bardzo krótki odpoczynek, zaledwie kilkanaście godzin, więc przez cały tydzień nic, tylko latałam i spałam, latałam i spałam. Po takim maratonie przyszło kilka dni wolnego, więc po prostu się leniłam. Należało mi się. Kolejne cztery dni to szkolenia. Pierwsza pomoc, sytuacje awaryjne, ewakuacja, komunikacja, bla, bla, bla... Ale na szczęście listopad tuż tuż, a mój grafik na ten miesiąc wygląda już trochę rozsądniej. Loty mam na zmianę z wolnym, żadnych szkoleń, co prawda cztery dni w gotowości, a ostatnio coś nie lubią nas ze stand by wyciągać, ale tyle mogę przeboleć.

LISTOPAD:
01-02 - OFF
03-06 - SBY
07-08 - OFF
09-11 - Bangkok, Tajlandia
12-13 - OFF
14-16 - Chicago, USA
17-18 - OFF
19-21 - Waszyngton, USA
22 - OFF
23 - SBY
24 - OFF
25-26 - Bruksela, Belgia
27/28 - Dubaj, ZEA
29-30 - OFF

W internecie pojawia się sporo filmików na temat linii lotniczych. Jedne mniej zabawne, drugie bardziej. Ale to co wymyśliły linie Virgin America bardzo się wszystkim spodobało. Safety video - filmik/demonstracja na temat podstawowych zasad bezpieczeństwa podczas każdego lotu. Polecam.


A teraz po obejrzeniu filmiku Virgin America zapraszam na dzień otwarty do Qatar Airways :) 10 listopada, KRAKÓW!!! To tu dla mnie wszystko się zaczęło ponad dwa lata temu. Nie ma co się zastanawiać "Czy mi się uda..." tylko iść i spróbować! Zapraszam! 


środa, 16 października 2013

Wszystkie kolory Chicago

Lot do Chicago, jak każdy lot do USA, był męczący. Do tego różnica w czasie (9 godzin różnicy do czasu w Doha) robi swoje. Po dotarciu do hotelu, pomimo szczerych chęci na zwiedzanie i sporej grupy załogi wybierającej się do miasta - zostałam w hotelu. Znalazłam sobie kilka wymówek: zmęczenie, godzina 17, więc za godzinę słońce zachodzi, do tego jakoś nie miałam tym razem ochoty na spacer po mieście w grupie, gdzie każdy chce iść w inną stronę i zobaczyć coś innego. Wzięłam gorącą kąpiel i położyłam się spać. I jak się okazało, była to bardzo dobra decyzja. Godzina 4 rano - pobudka. Oczy jak 5zł, spać się nie chce, a do śniadania jeszcze trochę, więc przeczekałam oglądając telewizję. Cztery godziny później już byłam w drodze do metra. A dzięki porannemu, trochę przymuszonemu blokowi serialowemu, na listę puntów do odwiedzenia dodałam jeszcze jedno miejsce. 

Jednak prawdą jest, że dobrze rozpoczęty dzień jest pozytywny do końca. Na stacji metra przy moim hotelu nie było żadnej budki, tylko automat do biletów. Bilet w jedną stronę kosztował $3, a ja miałam ze sobą banknot $20. Duży czerwony napis na maszynie uprzedzał, że automat nie wydaje reszty. Nie ma problemu, na takie wypadki jest karta. Ale z niewiadomych mi przyczyn ani polska, ani katarska karta nie została zaakceptowana, chochlik jakiś. Podszedł do mnie pan z obsługi i sam spróbował jeszcze raz z obiema kartami. Rozpoznał we mnie Polkę, początkowo myślałam, że z wyglądu, ale później mnie oświeciło, że trzymał w ręku moją kartę, gdzie imię i nazwisko jak byk. Sam też mówił po polsku z amerykańskim akcentem. Automat okazał się nieugięty, a w pobliżu żadnej budki z hot-dogami nie było, żeby rozmienić dwudziestkę. No to już się z kolegą żegnałam, chciałam wrócić do hotelu i rozmienić, ale ten otworzył bramkę swoją kartą i mnie wpuścił bez biletu. Mały, bezinteresowny gest, a poprawia nastrój.

W ogóle Chicago zawsze kojarzyło mi się z miastem Polaków. Pewnie przez film "Kochaj albo rzuć", trzecią część filmowej trylogii "Sami Swoi". Przy okazji cytat z filmu, kiedy to Kargul mówi do Pawlaka na pokładzie samolotu: "Człowiek czuje się jak sołtys: wysoko, najedzony i za nic nie odpowiada". Ale wracając do tematu, Chicago faktycznie było kiedyś największym poza Polską skupiskiem Polaków. Zresztą widać to było na każdym kroku: Novak Construction, Pulaski Road i wiele, wiele innych.




Metro ponad ulicami.

Samo miasto zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Owszem, wielkie z ogromnymi drapaczami chmur, ale te piętra nade mną nie przytłaczały, tłum na ulicach był mniejszy i jakoś tak bardziej obecny, niż w innych amerykańskich miastach, które do tej pory widziałam. Z kubkiem ze Starbucksa udałam się więc do Parku Millenium. Idealne miejsce na wypicie porannej kawy w promieniach porannego słońca. No i trzeba zobaczyć tą lustrzaną fasolkę, przy której wszyscy znajomi "po fachu" pstrykają sobie zdjęcia, odkąd tylko otworzyliśmy połączenie Doha-Chicago. Zanim do niej dotarłam, zatrzymałam się na chwilę przy Crown Fountain, dwóch fontannach-wieżach, na których dzięki LEDom ukrytym za warstwą szklanych cegieł wyświetlane są obrazy i animacje. Niestety (albo stety) było zbyt słonecznie, żeby to wychwycić.



Kiedy dotarłam do rzeźby o wdzięcznej nazwie Cloud Gate - Brama Chmur (która niestety została nieoficjalnie nazwana przez mieszkańców "Fasolką", ze względu na swój kształt) nie było przy niej rzeszy turystów, której się spodziewałam. Lepiej dla mnie. Ta 110-tonowa rzeźba składa się ze 168 płyt ze stali nierdzewnej, wypolerowana tak, że nie widać ani jednego łączenia! Jej twórca, Brytyjczyk o korzeniach z Indii, Anish Kapoor, inspirował się kroplą rtęci oraz formami odbijającymi niebo. Muszę powiedzieć, że wyszło mu to całkiem ciekawie, chociaż koszt całego przedsięwzięcia był nieco wyższy, niż planowano. Zamiast $6 mln wyszło... $23 mln! Jednak ani jeden cent nie pochodził z publicznych funduszy, wszystko zostało zebrane na ten cel od chętnych firm i prywatnych dobroczyńców. A teraz trzeba czyścić fasolkę dwa razy dziennie, bo paluchy się odbijają ;)







W drodze do kolejnego miejsca natknęłam się na nietypową wystawę. Cóż, jednak nie wszystkie rodzaje sztuki są mi zrozumiałe. Ale skoro ktoś kiedyś stawiał kolorowe rzeźby krów w miastach, to mogą też być dziwne, kolorowe misie (?).




Takie to moje szczęście, że jak gdzieś jadę, to muszą coś zamykać. Na szczęście tym razem pozamykane były tylko niektóre drogi i alejki. Miasto przygotowywało się na wielki Maraton Chicago, który miał się odbywać za kilka dni. I pomimo tego, że dotarłam we wszystkie miejsca, które chciałam, okrężne drogi zabrały mi trochę czasu i nabiły kilometrów (moja mądra aplikacja na telefonie do obliczania dystansu pokazała mi na koniec dnia, że zrobiłam pieszo 8,3km zwiedzając Chicago).





Kto kojarzy serial telewizyjny "Married With Children"? Nikt? A "Świat według Bundych"? O proszę, ile osób podniosło rękę ;) Serial ten gościł w wielu domach swego czasu. Otóż serial ten rozgrywał się w Chicago, w zasadzie wszystkie sceny pokazywały wnętrze domu Bundych, ALE za to w scenie otwierającej każdy odcinek widniała Fontanna Buckingham. Dla przypomnienia:


No dobra, może i wątła to atrakcja, ale pomyślałam, że skoro już tu jestem, to pójdę i zobaczę. Nie mam co prawda idealnie tego samego ujęcia, co na filmie, ale i tak widać, że sporo nowych wieżowców się od tamtego czasu pojawiło. Fontanna jest jedną z największych na świecie. A i blisko od niej do portu nad Jeziorem Michigan.







W Chicago jest wiele atrakcji i miejsc do zobaczenia, ale jak się jest ograniczonym czasem, to trzeba i ograniczyć zwiedzanie. Udałam się więc do kolejnego punktu, bez którego wizyta w tym mieście nie byłaby zaliczona - Willis Tower (Sears Tower). Ten drapacz chmur powstał w 1973 r. i stał się wtedy najwyższym budynkiem świata (442m), przebijając wieże World Trade Center. Trzymał ten tytuł aż przez 25 lat, do momentu kiedy w Tajwanie wybudowano Taipei 101. Obecnie Willis Tower plasuje się na pozycji 8. na liście najwyższych budynków świata. Budowę ukończono zaledwie w trzy lata. Przed wjazdem na 103 piętro, gdzie znajduje się punkt obserwacyjny, puszczany jest krótki filmik o powstawaniu wieżowca. Sporo tam liczb i numerów. Ja jednak zapamiętałam jedną ciekawostkę. Ostateczny wygląd budynku został zaprojektowany dzięki... papierosom. Bruce Graham, architekt, podczas lunchu z inżynierem Fazlur Khan, złapał garść papierosów i wysunął niektóre z nich wyżej, a niektóre niżej. Tak oto powstał koncept 9 wież, które do wysokości 50 piętra rosną równo, po czym dwie z nich wzbijają się do 66 piętra, trzy kolejne do 90, a dwie najwyższe - do 108. W 2009 roku jako dodatkową atrakcję dla turystów, wbudowano cztery szklane balkony w obserwatorium na 103 piętrze. Dzięki temu można stanąć na szklanej podłodze 412 metrów nad ulicami. Pomimo tego, że balkon wytrzyma nacisk 5 ton, prawie każdy wchodzi na niego powoli i z niezwykłą ostrożnością.



Chicago - widok ze 103 piętra

Chicago - widok ze 103 piętra

Chicago - widok ze 103 piętra

Chicago - widok ze 103 piętra

Niestety, paluch na zdjęciu osoby, która robiła mi zdjęcie zauważyłam dopiero w domu...


Jak już mówiłam, Chicago zaskoczyło mnie bardzo pozytywne. Do tego pogoda i wszystkie kolory jesieni dodały swoje dwa grosze. Jeśli to miasto pojawi się po raz kolejny na moim grafiku, na pewno się z tego ucieszę i zaplanuję szczegółowo kolejną wizytę.




Album ze zdjęciami z Chicago:
Chicago, USA 10-11.10.2013

niedziela, 13 października 2013

Moskwa zamknięta

Wielkie nadzieje, wielkie rozczarowanie. Ale nie samym miastem. Po prostu trafiłam na zły czas.

Po kilkugodzinnym locie, idąc przez lotnisko poczułam się prawie jak u siebie. Dookoła mówią po rosyjsku, raz, że podobne to do polskiego, a dwa, że liznęło się trochę tego języka parę lat temu (pozdrawiam całe polsko-ukraińskie towarzystwo z mojej poprzedniej pracy!!!). Podróż do hotelu zabrała nam aż półtorej godziny, takie były korki. Ale przynajmniej można było w tym czasie oko przymknąć. Później szybka zmiana ciuchów i do miasta. Oczywiście w kierunku Placu Czerwonego.

Po drodze czułam się jak pierwszoklasista, składając literki alfabetu rosyjskiego, próbując przeczytać każdy napis na bilboardzie, szyldzie, ścianie i co tylko było widoczne. W miarę upływu czasu szło mi coraz lepiej. Jednak trening czyni mistrza.

Wysiedliśmy przed Państwowym Muzeum Historycznym i jak się później okazało, to była główna atrakcja naszej wycieczki. Dookoła pełno policji, maszerującej w kolumnach jak wojsko. Barierki poustawiane wokół Kremla, dostęp do Placu Czerwonego zamknięty. Za każdym razem kiedy próbowaliśmy się dowiedzieć u któregoś ze strażników co jest grane, dlaczego nie można przejść i czy jest jakaś inna droga dostępu, każdy z nich wskazywał tylko palcem na innego strażnika, który niby miał mówić po angielsku. Niestety, bez pożądanego efektu. 






Informacji udzieliła nam dopiero pani sprzedająca pamiątki w jednej z budek poustawianych dookoła. Rozpoczynał się Festiwal Światła i trwały ostatnie przygotowania. Szkoda, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, bo by się człowiek przygotował jakoś. Podczas takiego festiwalu na pewno ciekawe rzeczy można zobaczyć. Ale my byliśmy tylko poddenerwowani, że pozamykali nam największe atrakcje. Postanowiliśmy znaleźć jakąś okrężną drogę do Cerkwi Wasyla Błogosławionego (którą wschodnioazjatycka część naszej grupy nazwała pałacem Disneya...). Dostaliśmy kilka wskazówek od naszej rozmówczyni i ruszyliśmy w drogę. 





Niestety, jak się okazało, Cerkiew była obstawiona z każdej strony barierkami i policjantami i to w taki sposób, że nie można było nawet zdjęcia z daleka zrobić. Głodni, wychłodzeni i zrezygnowani zmieniliśmy cel podróży z atrakcji turystycznych na restaurację. I tu też mieliśmy pecha, bo w jednej z restauracji, która zapowiadała się bardzo obiecująco, zachęcając swoim menu wystawionym na zewnątrz, po 15 minutach oczekiwania na menu większość grupy (a było nas 6 osób) zdecydowała, że wychodzimy. No cóż, skończyło się na hot-dogu zjedzonym na szybko po drodze i kolacji w hotelu. 




Hmm... i weź tu się człowieku zdecyduj na któryś kredyt.. ;)

Nic nie szkodzi, nie żeby mnie to zniechęciło. Poczekam do wiosny i postaram się o Moskwę jeszcze raz. Tym razem wybiorę się do miasta sama, żeby samemu sobie wyznaczać trasę. 

Miła szczegół na koniec mojej krótkiej, moskiewskiej opowieści. W każdym z samolotów w biznes klasie zarówno w kabinie, jak i w toaletach są świeże kwiaty. Małe bukieciki z czerwonych róż, które cieszą oko. Wiadomo jednak, że cięte kwiaty więdną, nawet jeśli trzymane są w gąbce nasiąkniętej wodą, więc w miarę możliwości wymieniają je nam na różnych lotniskach. I oto co zobaczyłam podczas lotu powrotnego z Moskwy:


Różowe goździki w papierowej folii. Tak, ja też się uśmiechnęłam... :)




Album ze zdjęciami:
Moskwa, Rosja 04-05.10.2013