obraz

obraz

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Kawa z mlekiem i błękit

Kiedy ponad półtora roku temu, podczas pobytu w Wietnamie, udało mi się wybrać z jeszcze dwiema innymi dziewczynami na wycieczkę nad Mekong, byłam zachwycona tym, jak rzeki o kolorze kawy z mlekiem, znakomicie wpisywały się w tamten krajobraz. Wystarczyło zanurzyć rękę na kilka centymetrów, a już palców nie było widać. I gdy wtedy tak płynęłam łodzią przecinając taką właśnie brązową taflę wody, nie zastanawiałam się w ogóle, w którym miejscu łączy się ona z szerokimi wodami oceanu. Aż do niedawna.

Jeden z moich ostatnich lotów do Bangkoku był dla odmiany na pokładzie Boeinga 777, a nie Airbusa A380, tak jak to zwykle bywa na trasie do Tajlandii. Tym razem na niespełna 30 pasażerów w biznes klasie przypadało siedem dziewcząt, które też na co dzień uwijają się w A380, gdzie zazwyczaj jest nas sześć, a pasażerów czterdziestu ośmiu. Dlatego chyba łatwo się domyśleć, że serwis przebiegł nam szybko i sprawnie i miałyśmy trochę czasu dla siebie. Już prawie zapomniałam, jak to jest, kiedy godziny na pokładzie się dłużą i tylko odlicza się czas do lądowania. Siedząc spokojnie z gorącą herbatą Earl Grey w papierowym kubku, uchyliłam zasłonę na mini okienku w drzwiach. Akurat lecieliśmy na Myanmarem (dawną Birmą), krajem sąsiadującym z Tajlandią. Najbardziej wysunięta na południe część tego kraju wygląda, jak kartka papieru, którą wsadziło się do niszczarki, ale w połowie drogi postanowiło się ją wyjąć i teraz końcówka jest zupełnie poszatkowana (może i to zbyt biurowe skojarzenie, ale inne jakie mi przyszło do głowy, to sucha pięta z popękaną skórą, bleh). Teraz miałam okazję tę kartkę (piętę) zobaczyć z góry. I widok był naprawdę ciekawy. Ani trochę obleśny, tak jak moje skojarzenia.

Ląd poprzecinany w wielu miejscach złocistymi rzekami, od których co kawałek odbijała kolejna odnoga. Od niej kolejna i jeszcze jedna. Całość tworzyła błyszczącą w słońcu siatkę, brązowo-złotą pajęczynę. Zachwycałam się przez chwilę widokami, po czym zostałam zawołana przez koleżanki do czegoś zupełnie przyziemnego, już nie pamiętam nawet czego. Zrobiłam szybko co swoje i wróciłam do okienka, żeby obserwować z góry porozrywany ląd. Nawet wychwyciłam jedno miasteczko, które później udało mi się zidentyfikować na mapach Google, porównując teren i rzeki dookoła. Jeden z zakrętów rzecznych pod kątem 90 stopni bardzo mi w tym pomógł. To miasteczko Bogale nad rzeką o tej samej nazwie. Chwilę potem zaczęliśmy zbliżać się do wschodniego wybrzeża. I tu niesamowity widok, gdzie jedna z tych rzek wpada do Morza Andamańskiego, a właściwie do Zatoki Martaban (trochę geografii, a co). Błotniste, brązowe wody mieszają się z błękitem. Zupełnie jakby ktoś próbował oczyścić pędzel z brązowej farby. Taki sam widok można zobaczyć na mapach Google po dokładnym zbliżeniu, ale kto by tam śledził w internecie wybrzeże Birmy.







Miasteczko Bogale