obraz

obraz

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Dżakarta grzechu warta

Muszę wrzucić kolejną notatkę na bloga, bo mi oglądalność spada. A raczej "poczytalność" ;) A to chyba nie za dobrze stać się niepoczytalnym.

Towarzystwo z działu rosteringu (to ci, którzy układają nam grafik) jest mi w tym miesiącu wyjątkowo przychylne. Po zachwycającym Pekinie zmienili mi trzy dni SBY na Dżakartę w Indonezji. I to z 42-godzinnym odpoczynkiem, gdzie standardem są 24 godziny. Jednak pomimo tak długiego czasu, obszernego opisu nie będzie, zdjęć też nie. Mam tylko zdjęcie pokoju hotelowego, które, jak niektórzy słusznie zauważyli, zawsze są zdjęciami otwierającymi album. A to dlatego, że po męczącym locie, kiedy wchodzę do pięknie przygotowanego pokoju, to chcę uwiecznić widok, który sprawia, że już jestem zrelaksowana. Tym bardziej kiedy wita mnie widok łóżka z moskitierą, przypominające łoże księżniczki, którą przecież każda z nas w dzieciństwie chciała być.



Przylecieliśmy na miejsce około 23:00, ale w Doha była dopiero 19:00. Większość załogi stwierdziła, że jest zmęczona lotem, który jak dla mnie był naprawdę spokojny. Poza tym jak tu iść spać o 19:00? Zebrały się jeszcze trzy osoby z takim samym zdaniem, jak ja. Odświeżyliśmy się więc szybko i na miasto. Tym razem ekipa była z Kolumbii, Japonii i Austrii. Dostaliśmy kilka wskazówek od dziewczyny, która pochodzi z Indonezji, gdzie najlepiej się udać. No i tak zaczęła się wielka impreza w Dżakarcie :D Pobalowaliśmy całą noc, następnego dnia spaliśmy do popołudnia, żeby zebrać siły na kolejny wieczór. I powtórka z rozrywki! Nie będę się wdawać w szczegóły, napiszę tylko, że ten wyjazd przebił jak dotąd mój najlepszy (Mediolan i wycieczka do Pisy). W dużej mierze zależało to od ekipy, której zresztą cały czas przypominałam, że flaga Indonezji to flaga Polski do góry nogami :)

Zdjęć z miasta nie ma, wszystkich zawiedzionych przepraszam. Obiecuję, że jak następnym razem trafią mi się w Dżakarcie jakieś zamulające panny, które wzdrygają się po łyku piwa, to wtedy pójdę z nimi zwiedzać miasto, czy inne safari (bo podobno tam takie było). 

Były dwa dni odpoczynku w Doha, szybki kursik do Dubaju i kolejna niespodzianka. Mój jutrzejszy SBY zmienił się na Malediwy! Dawno mnie tam nie było, a i skóra trochę blada, więc lot jak znalazł!


1 komentarz:

  1. Malediwy... marzenie! Szczególnie jak do tej pory nas temperatura nie rozpieszczała.. ;)

    W pracy wiedzą jak zmotywować do dalszego działania. Po małym kryzysie wysyłają Cię na "urlop" na niebiańskie plaże :)

    OdpowiedzUsuń