obraz

obraz

piątek, 10 maja 2013

Majówka, jakiej jeszcze nie było

Kanada. Do tej pory kojarzyła mi się z Robin Scherbatsky z serialu "Jak poznałem waszą matkę" albo z wulgarną piosenką z bajki "South Park". Ot takie już ze mnie pokolenie telewizyjne. Ale dzięki tej podróży wszystko miało się zmienić. Montreal przywitał nas ciepłym, wiosennym słońcem i bezchmurnym niebem. Zebrała się nas spora grupa 7 osób. Nic dziwnego, na wycieczkę w takie miejsce, w taką pogodę nie trudno znaleźć chętnych. Ale rzeczywistość rzeczywistością, niektórych odstraszył czas podróży, innych koszty i tak zostały nas 3 osoby. Nie szkodzi. Nawet jak bym miała sama jechać, to zdania bym nie zmieniła. I tak reprezentacja Polski, Serbii i Indii ruszyła w drogę. Kierowcą był Paul, Kanadyjczyk greckiego pochodzenia. Zabawny człowiek, zwłaszcza kiedy wołał do nas po drodze "Look at the ocean! Look at the ocean!" kiedy mijaliśmy Jezioro Ontario, jedno z pięciu Wielkich Jezior Ameryki Północnej.

Wyruszyliśmy w drogę nocą, a kiedy tylko wstało słońce, pięknie oświetliło nam drogę, a tym samym wszystkie mijające nas ogromne ciężarówki, niczym wyjęte z amerykańskich filmów. Koleżanka z Indii aż piszczała na widok każdej z nich. Nic dziwnego, niektóre robiły duże wrażenie.




Wraz z upływem czasu i kilometrów, podekscytowanie rosło, zwłaszcza, kiedy na drodze zaczęły pojawiać się znaki obwieszczające cel podróży. W końcu dotarliśmy na miejsce. Słowo daję, nie pamiętam kiedy ostatni raz czułam się w ten sposób. Jak małe dziecko, które za chwilę ma zajrzeć pod choinkę i znaleźć wymarzony prezent. Tym razem moim prezentem był Wodospad Niagara! Już pierwszy rzut oka pokazuje niesamowitą siłę i potęgę natury, jaka tkwi w tym miejscu.




Zjedliśmy śniadanie, żeby energii starczyło na cały dzień. W drodze powrotnej z restauracji trzeba było zejść drogą w dół. I oto ukazał się nam kolejny niesamowity obrazek. Zawsze mnie zachwycały takie widoki: codzienność w miejscach, które są niezwykłe dla całej reszty świata. Ludzie spacerują sobie ulicami, idą do pracy, banku, czy sklepu, a za nimi miliony ton wody przelewają się codziennie.


Rzeka Niagara płynąca z jeziora Eire do jeziora Ontario musi pokonać różnicę poziomów prawie sto metrów. Mniej więcej w połowie drogi rzeka rozwidla się na dwie części i spada dwiema kaskadami o wysokości około 50 m. Te dwie kaskady to właśnie znane wszystkim wodospady Niagara. Co ciekawe, jedna z nich jest po stronie amerykańskiej. Wodospad, który widać na zdjęciu powyżej, to właśnie American Fall (51 m wysokości), razem z wąskim Bridal Veil Fall ("welon panny młodej" - 60 m) po prawej stronie. Jest też wodospad po stronie kanadyjskiej, Horseshoe Fall ("podkowa" - 49 m) i to właśnie ten wodospad jest najbardziej znany. To ta sceneria jest wykorzystywana w filmach, na obrazach i to tutaj różni śmiałkowie próbują swoich sił. A to wsiadają do beczki i płyną w dół z siłą wodospadu, a to przechodzą po linie ponad wodami. Z 18 osób, które próbowały przepłynąć wodospad w beczce lub innym urządzeniu, przeżyło 13. W 1901 roku wsadzono nawet kota do beczki, żeby sprawdzić jaka jest siła wodospadu. Niestety nie znam dalszych losów kota. Również 18 razy (coś ta liczba przykleiła się do wodospadów) linoskoczkowie przechodzili po linie przewieszonej nad wodospadem. Obecnie wszelkie takie akcje są nielegalne. Jednak w czerwcu 2012 roku Nik Wallenda, Amerykanin, który jeździ po świecie i chodzi po linie w różnych ekstremalnych miejscach, otrzymał specjalne pozwolenie na zorganizowanie takiego wydarzenia nad wodospadem. I tak po 116 latach kolejny człowiek przeszedł po linie nad Niagarą, bez żadnego zabezpieczenia. Śmiałek miał ze sobą paszport, który musiał okazać, kiedy już przeszedł na drugą stronę. W końcu przeszedł przez granicę kraju. Ciekawe co by było, gdyby zapomniał dokumentu. Kazali by mu zawrócić? ;)


Most Rainbow Bridge, prowadzący z Kanady do Stanów Zjednoczonych

Nasz kierowca ułożył się wygodnie do snu w samochodzie, a my wybrałyśmy się na zwiedzanie. Zaczęłyśmy od rejsu statkiem Maid of the Mist. Już z oddali było widać statek, który wydawał się mieć niebieski dach. Ale kiedy same tam dotarłyśmy, okazało się, że to ludzie stojący na górnym pokładzie, przyodziani w plastikowe płaszcze przeciwdeszczowe, które dostaje się razem z biletem. Nic dziwnego, statek miał podpłynąć prawie pod samą ścianę wodospadu, a już z daleka widać unoszące się mgły, które tak naprawdę są kropelkami wody. Zaczął się rejs. Najpierw podpłynęliśmy do wodospadu amerykańskiego. Tu to na pewno nikt się w beczce w dół nie wybiera, bo u stóp wodospadu leżą ogromne skały. W 1969 roku kaskada amerykańska została "wyłączona" na kilka miesięcy przez tymczasową zaporę, zbudowaną w górze rzeki. Dzięki temu przeprowadzono prace inżynieryjne, spowalniające erozję skał i usunięto większe głazy z dna jeziora, umożliwiając statkom podpływanie bliżej ściany wodospadu. W wyniku erozji ściana wodospadu cofa się o 30 cm rocznie. W tym tempie za 50 000 lat Niagara przestanie istnieć.

"Wysuszony" American Fall w 1969 r. - zdjęcie zaczerpnięte z Wikipedii 

Jeszcze jedna ciekawostka: od strony amerykańskiej również można wybrać się w rejs Maid of the Mist, jednak ten statek podpływa tylko do wodospadu amerykańskiego. Horseshoe Fall znajduje się już po stronie kanadyjskiej. Owszem, oba wodospady robią wrażenie, ale Horseshoe wyzwala inne emocje, do opisu których przejdę za chwilę. A przynajmniej spróbuję, bo nie jestem pewna, jak słowami opisać to, co się wtedy czuje.










Im bliżej podpływaliśmy, tym bardziej otwierała się buzia, a oczy się otwierały. Płuca chyba się skurczyły, bo nabierane z zachwytu powietrze się nie mieściło, więc przestawałam na chwilę oddychać, aż organizm zaczął sam się domagać kolejnej dawki tlenu. Buzia w niewytłumaczalny sposób układała się w uśmiech od ucha do ucha, odsłaniając wszystkie zęby, a kiedy pierwsze krople poleciały w naszą stronę, słychać było śmiech i radosne okrzyki ludzi. Jak na kolejce górskiej, która wjeżdża do wody i ochlapuje ludzi. Widok niesamowity.. 110 000 m3 wody na minutę (średnia obu wodospadów)... Woda rozbijająca się o skały i dziesiątki mew krążących nieustannie...

Zaczęliśmy się oddalać od części amerykańskiej i płynęliśmy w stronę kanadyjskiego Horseshoe. Ta część jest niższa o 10 metrów, ale statek podpływa znacznie bliżej, bo żadne skały nie blokują dostępu. I tak jak wcześniej mogłam powiedzieć "WOOOW", tak teraz po prostu zabrakło słów. Najbardziej niesamowite w tym wszystkim jest to, że to całość jest stworzona przez naturę, żadnej w tym ręki człowieka. Woda się leje.. tony wody... potężne i majestatyczne.. i gdzieś tam na dole my na maleńkim stateczku, który już teraz jest niczym pod prysznicem. Niektórzy próbowali schować się pod dachem łodzi, ale ci odważniejsi podchodzili do barierek, zdejmowali kaptur z głowy, rozpościerali ręce i krzyczeli wniebogłosy. Zdjęcia i filmy nawet w połowie nie oddają tego, co tam się działo. Zwłaszcza, że mgła wodna była w tym miejscu naprawdę gęsta.










Zeszłyśmy z pokładu zachwycone i zadowolone. Już w tym momencie wycieczka była warta każdej minuty spędzonej w samochodzie, każdego przejechanego kilometra (a z drogą powrotną uzbierało się ich w sumie 1400) i każdego wydanego dolara kanadyjskiego (a tych już nie powiem ile było). Skoro już więc mamy zaliczony wodospad od dołu, to teraz wypadałoby go zobaczyć od góry. Wybrałyśmy się więc na długi spacer wzdłuż linii rzeki. I kolejne zdjęcia, ochy i achy. Celem było dotarcie nad Horseshoe Fall, gdzie spływająca woda wydaje się być zielona, gdyż zawiera w sobie rozpuszczone skały i sól. Wyobraźcie sobie, że siła wodospadu rozpuszcza 60 ton skał i soli na minutę! Już więcej emocji się nie spodziewałam, aż tu nagle w pewnym momencie połączenie promieni słońca i mgły wodnej u stóp wodospadu namalowało przed nami tęczę, niczym z obrazka. Słowo daję, teraz już mogę umierać.
















Mówcie, co chcecie. Piramidy, Mur Chiński, wszystkie ogromne wieżowce, wybudowane przez człowieka - ok, czapki z głów. Ale wodospad Niagara obserwowany spod jego stóp uderza swoją potęgą i majestatem. Od dziś już wiem co mówić, kiedy ktoś mnie zapyta, które miejsce na świecie najbardziej zrobiło na mnie wrażenie.

I na koniec zapraszam do obejrzenia całego albumu ze zdjęciami z Majówki nad Niagarą.
Niagara Falls, Kanada 04.05.2013

4 komentarze:

  1. Zdjęcie ulicy na tle wodospadu - WOW, WOW, WOW!!! Po prostu brak mi słów, wolę nie myśleć, jak ten obrazek wygląda na żywo :) Dzięki za wpis, na mojej liście jedno marzenie więcej ;) Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja ten post czytam z otwartymi ustami i wytrzeszczem oczu.. Ciekawe co by mi się stało, gdybym rzeczywiście zobaczyła to wszystko na żywo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, to zdjęcie z wodospadem w tle, a przed nim zwykłe, toczące się życie...Połączenie "cudu" z codziennością:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow. Jakoś ani Wielki Kanion ani Wodospady Niagary nie pociągały mnie nigdy. Po tej relacji Wodospady są na liście "nie umierać dopóki nie zobaczę". :)

    OdpowiedzUsuń