obraz

obraz

sobota, 22 marca 2014

Jak to się robi we Francji

Paryż, o ile mój pobyt tam trwa dłużej niż 12 godzin, zawsze działa na mnie pozytywnie. Słońce, deszcz, śnieg - miałam okazję zobaczyć to piękne miasto we wszystkich odsłonach. I zawsze urzeka tak samo. Tym razem przywitała nas cudowna, wiosenna pogoda. Kiedy wylądowaliśmy, słońce było już wysoko na niebie, a przyjemny, ciepły wiaterek zachęcał do spędzenia reszty dnia na zewnątrz. Dużo czasu nie potrzebowałam w hotelu, żeby się przebrać i ruszyć do miasta. 

Pognałam szybko na pociąg, zachęcona paryskim słońcem. Chciałam złapać jeszcze jak najwięcej dnia. Wsiadam do wagonu, ruszamy. Z daleka słyszę zbliżający się głos. Nie znam francuskiego, więc nie rozumiem, ale każdy głupi by zgadł, że to biadolenie. Obstawiam więc pijaczynę albo żebraka. Ale po głosie człowiek brzmiał na ogarniętego, nie takiego z pod mostu, a i zapach w wagonie nie zwiastował nadejścia kogoś, kto się nie mył od tygodni. I rzeczywiście, pan wysoki, ubrany całkiem normalnie, szedł przez wagon i zostawiał przy każdym na siedzeniu kolorowe karteczki, mniej więcej 10x15cm, z WYDRUKOWANYM tekstem po angielsku. No tak, pociąg na trasie Lotnisko Charles de Gaulle - centrum Paryża, to trzeba tak międzynarodowo. Tekst na kartce głosił: "Jestem bezdomny, mam dwójkę dzieci, nie pracuję. Bardzo proszę państwa o pomoc dla mnie i mojej rodziny. Niech Bóg błogosławi ciebie i twoją rodzinę." Nieźle zorganizowane, wydrukowana spora ilość kartek, żeby dla każdego starczyło. Ale najlepsze było pod spodem: "1€, 2€ lub równowartość biletu." Żeby czasem komuś nie przyszło do głowy euro centy dawać! Co on potem z takimi drobniakami będzie robił? Po 15 minutach wagonem przebiegły dzieci, umorusane, z wielkimi oczami, co działało na ludzi z miękkim sercem. Na koniec była i mama. Ta z kolei miała najsłabsze wejście. Szurając nogami po podłodze, powtarzała w kółko tę samą regułkę po francusku, niczym dobrze nakręcona katarynka. Mama zebrała najmniejsze żniwo, sądząc po brzęku monet. Jednak organizacja, przygotowanie, XXI wiek wygrywają. Tak to się teraz robi we Francji.

Tym razem wybrałam się do biznesowej dzielnicy - La Defense, położonej w zachodniej części miasta. Właściwie miejsce to jest już poza granicami Paryża, bo znajduje się poza obwodnicą miasta, zwaną Boulevard Peripherique. Tylko rejony wewnątrz obwodnicy mają prawo do paryskiego adresu. W przeszłości na tym obszarze były usytuowane zakłady przemysłowe, magazyny i baraki mieszkalne. Na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku uporządkowano ten teren, wykupiono działki i voilá! Dziś jest tu najważniejsze centrum biznesowe Francji, a pod względem powierzchni biurowej, to największe takie centrum w Europie. Są tu też obiekty handlowe, rozrywkowe i mieszkaniowe. Na zachodnim końcu dzielnicy znajduje się Wielki Łuk (pełna nazwa to La Grande Arche de la Fraternite, czyli Wielki Łuk Braterstwa) i jest przedłużeniem Paryskiej Osi Historycznej - linii, na której znajdują się Luwr, Place de la Concorde, Pola Elizejskie, Łuk Triumfalny. Wielki Łuk w La Defense z łukiem ma niewiele wspólnego, właściwie tylko nazwę. Jest to sześcian o wymiarach 108x110x112m, przypominający hipersześcian (ja musiałam nazwę sprawdzić w googlach, ciekawskim polecam to samo). Z daleka nie widać ogromu tej budowli, dopiero kiedy stanie się u jej stóp. Głowę trzeba wykręcać na wszystkie strony, obiektywem oczywiście nie sposób objąć całości. Nic dziwnego, pod łukiem zmieściłaby się paryska katedra Notre Dame. W dolnej części łuku na nylonowych linach umieszczono nieregularną konstrukcję, zwaną "chmurą", czy "obłokiem". Ma nie tylko cieszyć oko, ale i osłabiać siłę wiatru uderzającego w łuk. Są też schody, na których odpoczywają turyści oraz pracownicy biurowi, szukający chwili odpoczynku od papierkowej roboty. Jeszcze parę lat temu można było wjechać windą na dach łuku, skąd można było podziwiać panoramę Paryża. Znajdowały się tam też restauracja oraz muzea informatyki i gier komputerowych. Oczywiście próbowałam znaleźć wejście, ale budka z biletami wyglądała na opuszczoną dawno temu.



Wielki Łuk





Budka z biletami na wjazd na dach Wielkiego Łuku - nieczynna od prawie 4 lat.


Dopiero później uzupełniłam swoje informacje. W 2010 roku po awarii windy, zamknięto dach dla zwiedzających i zlikwidowano restaurację oraz muzea. Zwolnione pomieszczenia zostały zaadaptowane na biura. Wśród szklanych drapaczy chmur znajdą się tu też pomniki i dzieła sztuki współczesnej, o mniej lub bardziej intrygujących kształtach. Na przykład 12-metrowy "Kciuk" Cesara Baldacciniego, "Czerwony Pająk" Alexandra Caldera, czy kilkunastometrowa wieża skonstruowana z kolorowych, plastikowych rurek autorstwa Raymonda Morettiego. I weź tu zwykły, szary człowieku zrozum, co artysta miał na myśli...

"Kciuk" Cesara Baldacciniego

"Rurkowy" budynek Raymonda Morettiego



Jest mnóstwo miejsca na odpoczynek, czy to w kawiarni, na ławce przy fontannie, czy po prostu na trawie. Tak to sobie można pracować. Jest nawet mały kościół katolicki, Eglise Notre Dame de Pentecote, którego architektura może wydawać się prosta i surowa, ale wkomponowuje się w obraz sąsiadujących biurowców. Podobno codziennie oprócz turystów przychodzą tu tysiące biznesmenów, żeby wyciszyć się choć na chwilę. Niestety, dzielnica La Defense uzyskała też miano "dzielnicy samobójców", ze względu na dużą ilość osób targających się na swoje życie w tym miejscu. Pod względem statystycznym miejsce to "przebiło" nawet Wieżę Eiffela, na której po zainstalowaniu bocznych siatek ochronnych, liczba samobójstw zmalała.




A tu bohaterem drugiego planu - Wieża Eiffela


Kościół Eglise Notre Dame de Pentecote
Jak widać, można też odpoczywać na literce "C" :)
Plan dzielnicy La Defense

W dzielnicy nie widać w ogóle samochodów ani innych pojazdów. A to dlatego, że wszystko ukryte jest w podziemiach. Parkingi, ale też ważny węzeł komunikacyjny z końcową stacją metra, stacją kolejki RER, dworcem kolejowym i autobusowym. Tak oto proszę Państwa unika się korków w dzielnicy biurowej! Do tego do niemal wszystkich wieżowców można się dostać drogami wewnętrznymi w podziemiach. Teren na powierzchni jest niemal całkowicie wyłączony z ruchu kołowego.




Po dniu spędzonym wśród biurowców, wieżowców, nowoczesnych budynków, dzieł sztuki współczesnej porozrzucanych po placu, poczułam niedosyt starego, typowego Paryża. Żeby więc ucieszyć oko przed powrotem do hotelu, podjechałam do Luwru, ot tak tylko na chwilę, pokręcić się po okolicy. Na wejście do muzeum nie było już czasu, ale nie po to tu przyjechałam. Do Mona Lisy uśmiechnę się następnym razem.






Lot do i z Paryża odbywa się Airbusem A340. Zmora załogi w biznes klasie, bo aż 42 pasażerów i tylko jedna kuchnia do ich obsłużenia. My mieliśmy natomiast szczęście, bo w obie strony w biznesie mieliśmy tylko połowę miejsc zajętych. Jest natomiast jeden mały szczegół w tym samolocie, który bardzo lubię - okno w toalecie :) Niby taki drobiazg, ale do moich zdjęć "z góry" jak znalazł. Jest takiej samej wielkości, jak wszystkie okna w kabinie, więc większe pole manewru przy fotografowaniu, niż w przypadku malutkiego okienka w drzwiach. Dzięki odrobinie szczęścia weszłam do toalety w odpowiednim czasie, żeby wypatrzyć kolejny samolot lecący poniżej. Wytężałam wzrok, żeby zobaczyć, co to za linia, ale dopiero kiedy odległość między maszynami się zmniejszyła mogłam zobaczyć, że to też Qatar Airways. Ach, te widoki nigdy nie przestaną zachwycać...


Toaletowe okno na świat ;)



Samolot Qatar Airways w oddali




Zapraszam do albumu ze wszystkimi zdjęciami z tego wypadu do Paryża:
Paryż, Francja 19-20.03.2014

9 komentarzy:

  1. Zazdroszczę, zazdroszczę, zazdroszczę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany, jak pięknie, tylko pozazdrościć. Moim marzeniem jest także zostać stewardessą, mam nadzieję, że się spełni.

    Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniałe widoki teksty tez.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, w odróżnieniu od komentatorki powyżej, ja już stewardessą nie zostanę:) Ale do Paryża się wybiorę. To jest kolejne miejsce na mojej liście. W tym roku mam nadzieję Barcelona, ale potem może właśnie Paryż:))) Piękne zdjęcia. To już nowy aparat?

    OdpowiedzUsuń
  5. w ogóle mega sprawa z tą biznesową dzielnicą :) nigdy bym nie pomyślała, że należy ona do Paryża. a tam gdzieś w oddali wieża Eiffla :) super!

    hmm nie pamiętam już czy byłaś w Wersalu?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiem ze trochę teraz odejdę od tekstu powyżej (choć zdjęcia są bardzo fajne) to dawno mnie tu nie było i właśnie doczytałem ze chciałabyś obejrzeć wyścig Formuły 1 no i niestety ze dopiero dzisiaj wszedłem na twojego bloga bo nie zdążyłem ci napisać ze w Doha jest a raczej było w Niedziele organizowane Moto GP dla nie wtajemniczonych to jest to samo co Formula 1 tylko ze na motorach a Formula 1 jest tez organizowana "niedaleko" Doha bo w Abu Dhabi oraz w Dubaju .
    Jakby to ciebie jeszcze interesowało to tutaj masz kilka linków gdzie masz kalendarz z wyścigami Moto GP oraz Formuły 1
    http://www.motogp.com/
    http://www.formula1.com/
    http://www.circuitlosail.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki za informację. Moto GP oglądałam (wspierając Marqueza i Pedrosę) przy piwku w jednym z barów sportowych w Doha. Wybraliśmy ten sposób, bo na telebimie widać więcej szczegółów, niż z trybun. A na Formułę 1 chciałabym się wybrać dla samego bycia w takim miejscu, chociaż raz w życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzę ze jesteś obeznana w temacie Moto GP i wiesz komu kibicować

      Usuń