Witam po przerwie wakacyjnej. Wyszła prawie, jak studencka, bo aż do października. Chyba przydałby mi się ktoś do prowadzenia bloga. Albo ktoś, kto parę razy w miesiącu posadzi mnie przed komputerem, otworzy stronę mojego bloga i położy ręce na klawiaturze.
Sporo się ostatnio działo. Po 5 latach w przestworzach dostałam obiecywany od roku awans. Dwa lata w klasie ekonomicznej, trzy w klasie biznes i pierwszej, to teraz przyszedł czas na coś nowego. Dostałam szary mundurek, apaszkę na szyję i odpowiedzialność na barki. Z Cabin Attendant stałam się Cabin Senior. I teraz już moja 6-letnia chrześniaczka pyta "A kiedy szefowa przyjedzie?".
Szkolenie było bardzo ciekawe, bo oprócz całej tej papierkowej roboty, która doszła do moich obowiązków, mieliśmy też seminarium z inteligencji emocjonalnej (EQ). To nic innego, jak zdolność rozpoznawania uczuć własnych oraz uczuć innych. Może i brzmi banalnie, bo ktoś by powiedział "A co w tym trudnego, bardzo dobrze wiem, kiedy jestem wkurzony, a kiedy jest mi smutno!". Ale nie na samym rozpoznaniu wszystko się kończy. Świadomość swoich stanów emocjonalnych to dopiero pierwszy krok. Dochodzą do tego odpowiednia samoocena i samokontrola, panowanie nad tymi emocjami. Jak już uda nam się poznać samych siebie, to można przejść do kompetencji związanych z relacjami z innymi ludźmi: empatia, asertywność, perswazja, przywództwo i współpraca. A później jeszcze praca nad motywacją, zdolnościami adaptacyjnymi do zmian w otoczeniu oraz sumiennością. Nie chcę tu za dużo przynudzać, ale to naprawdę bardzo ciekawy temat. Wszystkim ciekawskim polecam poszperanie w Googlach.
Pierwsze "selfie" w nowych kolorach. |
Trzy lata pracy w biznes i pierwszej klasie, gdzie wszystko mogłam już robić wręcz z zamkniętymi oczami. A tu teraz trzeba wyjść ze swojej komfortowej strefy i znowu rzucić się na trochę głębsze wody. W katarskich liniach lotniczych są dwa stopnie szefowej pokładu: CS - Cabin Senior oraz CSD - Cabin Service Director. W samolotach szerokokadłubowych (czyli takich, które mają dwa przejścia pomiędzy rzędami foteli) są obie szefowe podczas każdego lotu. Natomiast w wąskokadłubowych, czyli takich z jednym korytarzem po środku - jest tylko jedna CS, która czuwa nad resztą sześcioosobowego zespołu. I tak już od miesiąca mam nową fuchę. Oczywiście pierwsze loty były stresujące, bo głowa była naładowana samymi nowościami. Wszystko poznałam w teorii, teraz przyszedł czas na praktykę. W moim grafiku zaczęło pojawiać się sporo lotów turnaround, czyli takich, gdzie po godzinie na lotnisku wracamy do Doha jeszcze tego samego dnia. Ale dzięki temu mogę nabrać wprawy w organizacji całego lotu.
Wyzwanie jest dla mnie spore, bo nigdy nie byłam osobą, która pcha się na prowadzenie w tłumie, a raczej siedzi cicho i obserwuje. Co prawda w szkole podstawowej brałam udział we wszystkim, co możliwe: występy, apele, przedstawienia teatralne, taneczne, itp., ale już w liceum i na studiach zeszłam na drugi plan i dobrze mi z tym było. A tu teraz mi przyszło zaczynać każdy lot od przeprowadzenia briefingu, rozmowy z załogą. Mało tego, ta 15-minutowa rozmowa powinna zmotywować do działania i stworzyć pozytywną atmosferę wśród załogi. Przez pięć lat uczestniczyłam w takich briefingach i niejednokrotnie kwadrans wystarczył, żeby uśpić albo zniechęcić całą załogę. Każdy lot to nowa załoga, więc pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Ale i były takie loty, gdzie już po tych pierwszych rozmowach mówiło się "To będzie dobry lot!". I takie nastawienie chciałabym stworzyć u swojej załogi.
Do tej pory kiedy zdarzyła się sytuacja, którą ciężko było rozwiązać, biegło się do CS z prośbą o pomoc. Ich doświadczenie i wiele lat w zawodzie zawsze przynosiło jakieś rozwiązanie. Nieważne, czy pasażer był zły, bo mu nie smakował kurczak, czy ktoś niechcący wylał na niego wino, czy też po prostu nie podoba mu się samolot, którym leci. Zawsze znalazło się jakieś wyjście z sytuacji. Sam fakt, że szefowa pokładu przyszła z nim porozmawiać osobiście, już pomagał. To tak jak czasami w hotelu, czy restauracji niezadowoleni klienci żądają rozmowy z managerem. Albo w przypadku gdy trzeba udzielić pierwszej pomocy. Nieważne, czy przy zwykłym zemdleniu, czy w poważniejszych przypadkach, na przykład ataku padaczki, czy zatrzymaniu akcji serca. Wszystkie stewardessy są przeszkolone na takie ewentualności, ale w życiu różnie bywa. Jedni czują się bardziej pewnie, inni mniej. Jedni przejdą od razu do działania, a innych zamuruje na kilka sekund. Szefowej jednak już nie wypada się zawahać.
Od tej pory to ja będę tą osobą, do której inni przybiegną po pomoc. To na mnie będą patrzeć pytająco oczęta, które same nie mogą znaleźć rozwiązania. I to ja będę musiała znaleźć rozwiązanie na wszystkie sytuacje. No nie powiem, poprzeczka podniesiona zdecydowanie wyżej, niż do tej pory. Ale przecież o to w życiu chodzi, żeby stawiać przed sobą nowe wyzwania. Dlatego w głowie już rysuje się plan co do następnego kroku... ale do tego jeszcze sporo czasu.
A następnym razem opowiem o spotkaniu z niesamowitą publicznością w mojej szkole podstawowej, do której chodziłam wiele lat temu.
Wyzwanie jest dla mnie spore, bo nigdy nie byłam osobą, która pcha się na prowadzenie w tłumie, a raczej siedzi cicho i obserwuje. Co prawda w szkole podstawowej brałam udział we wszystkim, co możliwe: występy, apele, przedstawienia teatralne, taneczne, itp., ale już w liceum i na studiach zeszłam na drugi plan i dobrze mi z tym było. A tu teraz mi przyszło zaczynać każdy lot od przeprowadzenia briefingu, rozmowy z załogą. Mało tego, ta 15-minutowa rozmowa powinna zmotywować do działania i stworzyć pozytywną atmosferę wśród załogi. Przez pięć lat uczestniczyłam w takich briefingach i niejednokrotnie kwadrans wystarczył, żeby uśpić albo zniechęcić całą załogę. Każdy lot to nowa załoga, więc pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Ale i były takie loty, gdzie już po tych pierwszych rozmowach mówiło się "To będzie dobry lot!". I takie nastawienie chciałabym stworzyć u swojej załogi.
Do tej pory kiedy zdarzyła się sytuacja, którą ciężko było rozwiązać, biegło się do CS z prośbą o pomoc. Ich doświadczenie i wiele lat w zawodzie zawsze przynosiło jakieś rozwiązanie. Nieważne, czy pasażer był zły, bo mu nie smakował kurczak, czy ktoś niechcący wylał na niego wino, czy też po prostu nie podoba mu się samolot, którym leci. Zawsze znalazło się jakieś wyjście z sytuacji. Sam fakt, że szefowa pokładu przyszła z nim porozmawiać osobiście, już pomagał. To tak jak czasami w hotelu, czy restauracji niezadowoleni klienci żądają rozmowy z managerem. Albo w przypadku gdy trzeba udzielić pierwszej pomocy. Nieważne, czy przy zwykłym zemdleniu, czy w poważniejszych przypadkach, na przykład ataku padaczki, czy zatrzymaniu akcji serca. Wszystkie stewardessy są przeszkolone na takie ewentualności, ale w życiu różnie bywa. Jedni czują się bardziej pewnie, inni mniej. Jedni przejdą od razu do działania, a innych zamuruje na kilka sekund. Szefowej jednak już nie wypada się zawahać.
Od tej pory to ja będę tą osobą, do której inni przybiegną po pomoc. To na mnie będą patrzeć pytająco oczęta, które same nie mogą znaleźć rozwiązania. I to ja będę musiała znaleźć rozwiązanie na wszystkie sytuacje. No nie powiem, poprzeczka podniesiona zdecydowanie wyżej, niż do tej pory. Ale przecież o to w życiu chodzi, żeby stawiać przed sobą nowe wyzwania. Dlatego w głowie już rysuje się plan co do następnego kroku... ale do tego jeszcze sporo czasu.
A następnym razem opowiem o spotkaniu z niesamowitą publicznością w mojej szkole podstawowej, do której chodziłam wiele lat temu.
Bardzo lubię zaglądać na Twojego bloga i baaardzo spodobał mi się ten wpis :) Gratuluję awansu!
OdpowiedzUsuńA ja regularnie wchodzę od twojego wywiadu w Onecie albo wp, już nie pamiętam. Po prostu inny swiat
OdpowiedzUsuńTo było w onecie.. Ja też od tego czasu tu zaglądam.:)
Usuńwoow! gratulacje!! :)
OdpowiedzUsuńGratulacje i powodzenia!!!!Swietnie piszesz-bardzo lubie czytac twoje notki.Wiem,ze to trudne i czasochlonne,ale pisz czesciej.Pozdrowienia!!!
OdpowiedzUsuńGratulacje!!!
OdpowiedzUsuńGratki :) :) :) :) :)
OdpowiedzUsuńgratuluję:)
OdpowiedzUsuń