Moja trzecia podróż do Stanów. Qatar Airways obsługuje połączenia do trzech miast USA, jak na razie (Nowy Jork, Houston i Waszyngton), więc już mam komplet. W kwietniu przyszłego roku dojdzie Chicago, ale do tego jeszcze trochę czasu.
Washington DC - przypomniało mi się, jak w liceum mój nauczyciel angielskiego opowiadał, jak to jeden z jego uczniów wyjaśnił skrót DC jako "Da Capital" :) Otóż nie, jeśli ktoś jeszcze nie wie, to wyjaśniam, że owe DC to skrót od District Colombia, nazwy stanu, w którym to znajduje się stolica.
O samym locie nie będę pisać, bo szkoda słów. 13 godzin na pokładzie pełnym Hindusów. Nie, nie mam nic przeciwko, ale co ich tyle robi w Stanach, to ja nie wiem! Miałam za to jednego pasażera, który na początku lotu powiedział mi, że jest członkiem naszego Priviledge Club (ma już srebrny status, co oznacza, że lata dość często i jest dla nas cennym klientem) i w związku z tym chciałby, żeby go przenieść do biznes klasy. Oczywiście nie ma takiej możliwości, kiedy pasażer jest już na pokładzie, to pozamiatane. Nie ma przenoszenia. Powiedziałam mu grzecznie, że się nie da, ale ponieważ ja dziś obsługuję tą część samolotu, dołożę wszelkich starań, żeby poczuł się nawet lepiej, niż w biznes klasie. No i masz, powiedziałam i trzeba było słowa dotrzymać. Skakałam więc koło niego cały lot i chyba mi to nawet wyszło, bo dostałam na koniec lotu piękny komentarz na swój temat na naszym formularzu :)
W planach miałam zwiedzanie, oczywiście. Reszta załogi pognała na zakupy, oczywiście. Na ich szczęście tuż przy samym hotelu stoi ogromne centrum handlowe, więc nie musieli się nawet trudzić, żeby dostać się do miasta. Ja natomiast z rana posprawdzałam sobie połączenia i zaplanowałam trasę. Na celowniku były dwa miejsca: plac National Mall - serce życia politycznego i Biały Dom, co by Barackowi pomachać. Co prawda chcieli mi utrudnić zadanie, zamykając stację metra, na której miałam się przesiadać, ale nie ze mną te numery. Wsiadłam do autobusu zastępczego, nie mając pojęcia dokąd jadę, ale suma sumarum trafiłam tam, gdzie chciałam.
National Mall to chyba najpopularniejsze miejsce protestów i demonstracji w Stanach Zjednoczonych. Mnie najbardziej się kojarzy ze sceną z jednego z moich ulubionych filmów, Forest Gump. Charakterystyczny marmurowy obelisk, Washington Monument, ma 169 m wysokości i jest najwyższym obiektem na świecie wykonanym wyłącznie metodą murarską, bez żadnych metalowych konstrukcji w środku. Stoją tu także budowle i pomniki upamiętniające najważniejsze postaci w dziejach USA - Lincoln Memorial, Jefferson Memorial, pomnik Vietnam Veterans Memorial - wspomnienie 60 tys. amerykańskich żołnierzy, którzy zginęli w Wietnamie. Jest też Korean War Veterans Memorial, odsłonięty w 1995 r., poświęcony prawie prawie 55 tys. Amerykanów, którzy zginęli w Korei. I jak na Amerykanów przystało, (prawie) wszystkie te pomniki są ogromne i wystawne.
Kiedy szłam zobaczyć Biały Dom, kierowałam się mapą, którą dostałam z hotelu. Nie była zbyt szczegółowa, ale wystarczająca. Kiedy po krótkim spacerze i po przekąsce ("Polish sausage") dotarłam do miejsca, gdzie według mapy miał znajdować się dom prezydenta, zobaczyłam ten oto budynek:
Ani to białe, ani prezydenckie i w ogóle jakoś tak za blisko płotu, kiepsko chronione. Pomyślałam, że coś tu nie tak, bo budynek, owszem, bardzo ładny, ale nijak nie przypomina tego Białego Domu, który zna się z telewizji i internetu. Szłam więc dalej przed siebie, aż się okazało, że to na mojej mapie brakuje kilku budynków, które są przed Białym Domem. W każdym bądź razie trafiłam na miejsce. Szefa nie widziałam, ale jakoś nie potrzeba mi go do szczęścia ;)
Waszyngton wspominam najlepiej z trzech miast w Stanach, ale tylko dlatego, że w Nowym Jorku miałam mało czasu, a w Houston nie dojechałam do samego centrum. Gdybym miała brać pod uwagę sam lot - nigdy więcej USA. Ale co zrobić, taka praca ;)
Pospacerowałam jeszcze trochę po okolicy. Pogoda była miła, buty wygodne, tylko czas się kończył. Przed kilkunastogodzinnym lotem powrotnym trzeba się przespać. Organizmu nie da się (aż tak) oszukać. Tym razem zwiedzałam wszystko od zewnątrz, następnym razem pozwiedzam od środka. Może nie Biały Dom, ale na przykład Bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych, żeby zobaczyć Deklarację Niepodległości.
Waszyngton wspominam najlepiej z trzech miast w Stanach, ale tylko dlatego, że w Nowym Jorku miałam mało czasu, a w Houston nie dojechałam do samego centrum. Gdybym miała brać pod uwagę sam lot - nigdy więcej USA. Ale co zrobić, taka praca ;)
Waszyngton, USA 29-30.09.2012 (N) |
Echhhh, od dawna mnie ciągnie by wschodnie wybrzeże zobaczyć (byłem na zachodnim), a Twoja relacja jeszcze to podsyca!:)
OdpowiedzUsuń