obraz

obraz

czwartek, 20 czerwca 2013

Australia - zaliczona!

Australia. Od początku cieszyłam się na ten lot. Ostatnim razem Perth bardzo mnie urzekła. Chciałoby się tam zamieszkać. Mało tego, sytuacja (życiowa) nawet bardzo temu sprzyja, ale jedynym i niestety nie do przeskoczenia problemem jest to, że do domu tak daleko. Ba, WSZĘDZIE daleko! A jak się kiedyś skończy pracować w liniach lotniczych, zniżki na bilety się skończą, to już nie będzie tak wesoło. Australia więc pozostaje miejscem do odwiedzin, raz na jakiś czas.

W Perth byłam zaledwie kilka miesięcy temu, ale po przyjeździe okazało się, że zostajemy w innym hotelu, niż poprzednio. Fraser Suites, czyli bardziej to były apartamenty, niż hotel. Każdy pokój dodatkowo był wyposażony w mini-kuchnię. Zawsze to trochę bardziej po domowemu. Do tego jak włączyłam telewizor, żeby zabić ciszę panującą w pokoju, na programie Discovery akurat była końcówka programu o awaryjnym lądowaniu Boeinga 767 LOT-u, który w listopadzie 2011 roku lądował bez podwozia. Przy okazji szukania filmiku z lądawania natknęłam się na inny, z relacją jednego z pasażerów, który nagrał całe lądowanie z pokładu samolotu. Rozbawiło mnie, kiedy w momencie gdy pasażer oddalił się już na bezpieczną odległość od maszyny, skomentował "Mógłby wybuchnąć kurde teraz" (min 3:56). No tak, zdjęcia i filmik byłyby ciekawsze... (filmik można obejrzeć tutaj)

Wracając do Perth, zamierzałam się wybrać na spacer po mieście, ale podczas lotu dziewczyny namówiły mnie na wycieczkę do Caversham Wildlife Park. Co prawda podczas ostatniej mojej wizyty byłam w Perth Zoo, ale tym razem miało być inaczej, jak sama nazwa wskazuje, Caversham Wildlife Park to nie takie normalne zoo. Obudziłam się wcześnie rano, a za oknem akurat wstawało słońce. Oczywiście od razu złapałam za aparat. Szóste piętro zapewniło mi bardzo ciekawy widok - wschód słońca nad stadionem, gdzie odbywają się mecze krykieta. Żeby zdjęcie wyszło lepsze, uchyliłam okno, by uniknąć odbicia w (niezbyt czystej z resztą) szybie. Pierwszy powiew wiatru uzmysłowił mi, że w Australii trwa o tej porze roku zima. 


Termometr wskazywał 6 stopni, a para szła z ust przy każdym oddechu. Ale mimo tego sporo ludzi na zewnątrz chodziło w szortach i t-shirtach. Nie byłam przygotowana na taki chłód, miałam ze sobą tylko cienki sweter, ale na szczęście jak tylko słońce wzeszło wyżej, zrobiło się ciepło. Nasza grupa tym razem składała się z następujących krajów: Polska, po sąsiedzku Ukraina, Indie i Birma. Dzięki uprzejmości Ukrainki i jej rodziny zabrałyśmy się wszystkie samochodem, więc o transport publiczny nie trzeba było się martwić. Wycieczka do parku sprawiła nam wiele radości, zwłaszcza w części, gdzie kangury się krzątały między naszymi nogami. Chętnie podchodziły do każdego, kto wyciągał do nich rękę. Byłam zdziwiona jakie mięciutkie mają futerko, aż ciężko mi porównać do jakiegoś innego zwierzaka. Ale wszystkie były bardzo przyjazne. Niektóre nawet pozwalały się przytulić albo ciągnęły z ciekawością za włosy. 









Kolejnym zaskoczeniem było to, jak małe kangurki mieszczą się do maminej torby na brzuchu. I w ogóle jakieś takie niskie te kangury. Mama Kangurzyca z bajki o Kubusiu Puchatku wydawała się zawsze taka gigantyczna!




Misie koala z kolei nie są tak milusińskie. Śpią 20 godzin dziennie, dlatego miałyśmy szczęście, że zastałyśmy jednego z nich "na nogach". Dowiedziałyśmy się, że nie przepadają za tym, by być głaskane, a już na pewno nie brane na ręce. To znaczy nie mają nic przeciwko, o ile nie dotyka się głowy, ale nie żeby jakoś specjalnie to lubiły. Zadowoliłyśmy się więc kilkoma głaśnięciami i sesją zdjęciową. Trzeba też było uważać, żeby nie dotknąć liści eukaliptusowych rosnących dookoła. Dotkniętego liścia misio nie zje.

 



Od misiów koala przeszłyśmy do zagroda z lamą i jeszcze jakimś kudłaczem, którego nazwy nie zanotowałam. Tuż obok była zagroda z... kozami i kurami! No tutaj to nawet zdjęcie głupio zrobić. Człowiek do ósmego roku życia dorastał w domu z wielkim podwórzem, gdzie kury trzeba było patykiem odganiać, a co drugi dzień piło się świeżo wydojone mleko od krowy, a tu nagle się okazuje, że teraz te zwierzęta trzyma się w zoo... Szybko przeszłyśmy do kolejnej części, gdzie akurat odbywał się pokaz różnych zwierzaków, z którymi później można było zrobić sobie zdjęcie. Od papug, przez oposy, małe kangury odrzucone przez matkę, która najprawdopodobniej nie dojrzała do macierzyństwa (takie wyjaśnienie otrzymaliśmy od pani opiekującej się maleństwem), małego, ale 30-kilowego wombata i "ulubieńca" mojej mamy - węża :p Po raz pierwszy w życiu miałam okazję dotknąć tego gada. Skóra węża wcale nie jest mokra i obślizgła, jak się nie którym wydaje, a kiedy trzymałam jego ogon, pod palcami czułam jego poruszający się kręgosłup.










To by było na tyle z obcowania z przyrodą. Zebraliśmy się z parku i ruszyliśmy z powrotem do miasta. Po drodze zauważyłam samochód, który miał na tablicy rejestracyjnej wyraz zamiast numerów. I nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież wszędzie można sobie zamówić tablice z imieniem, przezwiskiem, czy co tam komu do głowy przyjdzie. Ale ta tablica zauważona w Australii nie mogła ujść bez uwagi. Jeśli ktoś niedowidzi, to podpowiem, samochód miał rejestrację KRAKOW.


Wróciliśmy do Perth i pojechaliśmy do King's Park, największego parku w tym mieście. Do tego położonym na wzniesieniu, skąd rozciągał się niesamowity widok na miasto i na rzekę Swan River.






Ostatnim punktem wycieczki miało być wybrzeże. Wcześniej jednak posililiśmy się ciastem, ale wcale nie takim, o jakim teraz sobie myślicie. Moje ciasto było z wołowiną, serem i bekonem. Coś przepysznego i ponoć typowego dla tego miejsca. Dotarliśmy na plażę w Cottesloe i tam zaczerpnęliśmy świeżego, morskiego powietrza, słuchając historii o człowieku, który ostatniego lata został zaatakowany tu przez rekina, chociaż stał w wodzie zaledwie na głębokości 45 cm.. Po lewej stronie w oddali było widać Fremantle, kolejną miejscowość na liście do odwiedzenia.







Perth po raz kolejny zachwyciło. Na pewno będę chciała jeszcze tam wrócić. A tymczasem mogę powiedzieć, że koalowo-kangurowa Australia - zaliczona!

Od lewej: Polska, Indie, Ukraina
Na dole: Birma :)

Zapraszam do obejrzenia wszystkich zdjęć w albumie:
Perth, Australia 17-19.06.2013

3 komentarze:

  1. Australia piękna, szkoda tylko, że rzeczywiście jest tak daleko.. ale może wtedy wybrać Włochy? :)

    ps. ciastko z mięsem to coś dla Joey'a z Przyjaciół i dla mnie :D http://www.youtube.com/watch?v=pqq_Wrwo5zw

    OdpowiedzUsuń
  2. o, widzę, ze z Alyoną leciałaś :) sympatyczna dziewczyna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tablica rejestracyjna swietna!!! Ja raz tutaj u mnie widzialam samochod z naklejka "I (heart) Gdansk". Niestety bylo to na autostradzie do Fukushimy. Jechalam za nim jak wariatka, trabilam nawet, ale facet sie chyba przestraszyl. hahaha!

    OdpowiedzUsuń