obraz

obraz

poniedziałek, 26 maja 2014

Niebezpieczna babcia

Ale Was przeciągnęłam z tą notatką. Ponad trzy tygodnie. Ktoś kiedyś mówił, że czas szybko płynie? O nie, czas leci i to co najmniej jak Boeing 777, z prędkością 1000km/h. W każdym razie już siedzę i piszę. 

Zastanawialiście się kiedyś, jakie są granice wiekowe do latania? Nie jako pilot, czy stewardessa, ale jako pasażer. Widywałam tygodniowe maluchy z ledwo co otwartymi oczkami na rękach rodziców, dzieci stawiające pierwsze kroki, tuptające pomiędzy kabiną, a galley. Starsze osoby, które męczą się po przejściu paru kroków, więc do samolotu doprowadzani są na wózku inwalidzkim. Mamy regulamin określający jedynie dolną granicę wiekową dziecka, które podróżuje samotnie, bez opieki dorosłego i jest to 5 lat. Chociaż tak naprawdę taki młody podróżnik ani przez chwilę nie jest sam. Od momentu gdy tylko rodzic odstawi go na lotnisko, cały czas towarzyszy mu specjalnie przypisana do tego osoba. Przeprowadza go przez wszystkie formalności i dopiero na pokładzie samolotu oddaje go w nasze ręce. Dokumenty przechowuje szefowa pokładu, bo wiadomo, że dzieci nie przypisują wartości jakimś tam papierkom, czy paszportom, więc łatwo mogłyby się zawieruszyć. Po locie przekazujemy dziecko razem z dokumentami w ręce osoby z obsługi naziemnej, która prowadzi je do hali przylotów i oddaje w ręce czekającej rodziny czy opiekunów. Po locie do Montrealu zaczynam myśleć, że dla starszych osób powinni zrobić coś podobnego. Oto dlaczego.

Podczas boardingu, czyli wejścia pasażerów na pokład, oprócz witania i uśmiechania się pięknie, przyglądamy się też uważnie pasażerom, w poszukiwaniu tych, którzy mogą sprawiać kłopoty podczas lotu, np. takich, którzy już mają ostro wypite i za mocno im wieje. Albo tych, którzy wyglądają na schorowanych i kilkunastogodzinny lot mógłby im zaszkodzić. Póki jesteśmy na lotnisku można coś jeszcze z tym zrobić, wezwać lekarza, itp. Po starcie musimy sobie radzić sami. No więc (nie zaczyna się zdania od "no więc"!) tym razem wszyscy przeszli naszą weryfikację pozytywnie, nikt nie budził podejrzeń, można lecieć. Jakieś trzy godziny przed lądowaniem dostaliśmy z przodu sygnały, że jakaś starsza kobieta "rozrabia" na tyłach klasy ekonomicznej. 

Kobieta z Iranu, ale z kanadyjskim paszportem, około 80 lat, która wcześniej zachowywała się zupełnie normalnie i komunikowała się z załogą bez problemów, teraz chodziła po pokładzie, szukając znajomych, którzy w ogóle z nią nie lecieli. Patrzyła na zegarek, pytając pasażerów dookoła: "Już trzy godziny minęły, no gdzie ten pociąg!?" Aż w końcu stanęła przy ostatnich drzwiach, złapała za dźwignię otwierającą drzwi i nie chciała puścić. Po próbie interwencji naszej CS, która podczas tego lotu była szefową klasy ekonomicznej, kobieta zaczęła bić ją laską, a nawet rzucała swoimi butami. Później jak się chwyciła tej dźwigni, tak nie chciała puścić. Nie dała sobie wytłumaczyć, że to niebezpieczne. Przestała się komunikować po angielsku, z czym wcześniej nie miała najmniejszego problemu i zaczęła mówić w języku perskim. Czas płynął, pół godziny przed dotarciem do Montrealu zaczęliśmy obniżać lot. Musiał interweniować sam kapitan. Czasami poważna postawa pilota robi większe wrażenie, niż grupa próbującego zapanować nad sytuacją personelu pokładowego. Niestety, nie tym razem. Kobieta zaczęła wykrzykiwać do naszego pilota: "Czego ode mnie chcesz? Mam 90 lat, nie mam pieniędzy! Jestem bezużyteczna! Dlaczego mnie podrywasz?!" Później jeszcze padło "Chcę otworzyć te drzwi i wysiąść!". Na nic się zdały tłumaczenia, że to jest samolot i z niego się nie wysiada, kiedy się chce. Pilot musiał wrócić do swoich obowiązków, ale ostrzegł nas, że sytuacja robi się niebezpieczna, bo co prawda podczas lotu otwarcie drzwi samolotu jest fizycznie niemożliwe, tak po zejściu poniżej 10000 stóp (3000 km) można to zrobić. W tej sytuacji pasażerka, pomimo tego, że była tylko starszą, schorowaną osobą, stanowiła niebezpieczeństwo dla całego samolotu. Dostaliśmy zielone światło, żeby ją obezwładnić. No ale jak tu obezwładnić 90-letnią kobietę? Wyginając jej ręce do tyłu można ją łatwo połamać. Mieliśmy trzech chłopaków wśród załogi, więc oni się za to zabrali. Siłą odciągnęli kobietę od drzwi i usadzili na najbliższym siedzeniu. Oczywiście bez krzyku się nie obeszło. Była też walka, żeby zapiąć pasy bezpieczeństwa, które kobieta sama odpinała. Jak już widziała, że nic nie pomaga, to zaczęła uderzać głową w monitor na siedzeniu przed sobą. Jeden z chłopaków musiał siedzieć obok, trzymając jej ręce aż do wylądowania. Pasażerka, która wcześniej z naszą rozrabiaką rozmawiała, przyszła z pomocą w załagodzeniu sytuacji. Ale dostała tylko kilka obelg pod swoim adresem i życzenie śmierci pod adresem jej dzieci. A że kobieta była ubrana na czarno, po kilkunastu godzinach lotu jej siwe włosy związane w kok wysoko na głowie były w wielkim nieładzie, a czarny makijaż oczu mocno już rozmazany, pasażerka bardzo się ową "klątwą" przejęła. Sama bym się wystraszyła. 

Na szczęście chłopak, który trzymał delikwentkę przy lądowaniu, miał do niej dobre podejście, bo kobieta się uspokoiła i nie sprawiała już później żadnych problemów, poza tym, że zgubiła swój paszport. Z samolotu odebrała ją ochrona. Kiedy natomiast my wchodziliśmy do terminalu, na wózku przy ochronie i obsłudze lotniska siedziała biedna, starsza babcia, która zagubiona nie wiedziała co się stało. Wiedźma z samolotu, z szaleństwem w oczach, gdzieś zniknęła.

I bądź tu teraz człowieku mądry, co to tak naprawdę się stało. Może Alzheimer, może jakaś inna choroba i przegapiona porcja tabletek, może po prostu wiek. Nazywajcie to jak chcecie. Mnie się nasuwało tylko jedno pytanie, gdzie jest rodzina tej kobiety? Dzieci, wnuki, kuzynostwo, ktokolwiek. Nie wierzę, że nie ma nikogo. Z jakichś powodów kobieta podróżowała z Iranu do Kanady, z przesiadką w Doha. I jak rodzina mogła puścić tak wiekową kobietę samą, to mi się w głowie nie mieści. 

Cała ta sytuacja przyćmiła trochę mój pobyt w Montrealu, który do tego był prawie cały deszczowy. Udało mi się jednego dnia znaleźć chwilkę, kiedy słońce próbowało przebić się przez chmury. Ruszyłam więc do miasta, głównie do Bazyliki Notre Dame, w której to jak się później dowiedziałam Celine Dion wzięła ślub ze swoim o 26 lat starszym narzeczonym. I wcale się nie dziwię. Ten neogotycki kościół ma przepiękne wnętrze. Żywy niebieski kolor znakomicie przeplata się ze złotem. Zapytacie więc dlaczego większość moich zdjęć jest czarno białych? Takie już moje umiłowanie do tych dwóch kolorów, zwłaszcza w wysokim kontraście. 

Montreal City Hall



Bazylika Notre Dame

Bazylika Notre Dame

Wnętrze Bazyliki Notre Dame i jak dotąd moje ulubione zdjęcie












Album ze zdjęciami z Montrealu:
Montreal, Kanada 02-05.05.2014

9 komentarzy:

  1. dziękujemy za jak zwykle bardzo interesujący post Martynko, prosimy o częściej :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. faktycznie przytrzymałaś nas trochę z tym wpisem;p a co do zdjęć to czarno-białe też są super, ale kolorowe wnętrze robi wrażenie, a co do pasażerki hmmmm w takich sytuacjach tylko rodzina może pomóc bo jak wsiądzie na pokład więcej takich osób to wiadomo, że obsługa nigdy nie da sobie z nimi rady=\

    OdpowiedzUsuń
  3. Super wpis ,czytałam z natchnieniem i nie chciałam,żeby się skończył ,powodzenia i czekamy na następny wpis.

    OdpowiedzUsuń
  4. cięzko się człowiekowi robi w takich momentach, bo starość jest chyba jeszcze gorszą niewiadomą niż śmierć.. biedna kobieta, najwyraźniej nie była świadoma jaką szkodę mogła wyrządzić całemu samolotowi.. tak jak sama wskazałaś, że to wydarzenie przyćmiło Montreal tak i na mnie to najmocniej zadziałało..

    OdpowiedzUsuń
  5. Może jakaś notka o nowym lotnisku i jakieś zdjęcia?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mogłam się oprzeć żeby tego tutaj nie wrzucić :) Zainteresowanych historią Martyny i jej podniebnymi opisami zapraszam na chwilę śmiechu! Martyna Ciebie również :)

    http://joemonster.org/art/27898/Najlepsze_teksty_zaslyszane_w_samolocie

    Pozdrawiam,
    Wierna czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  7. Będzie i o lotnisku. Cierpliwości :)

    OdpowiedzUsuń