obraz

obraz

sobota, 2 sierpnia 2014

Wyprawa do Pekinu (cz.3, ostatnia)

Zostały nam jeszcze dwa dni w Pekinie, chociaż wrażeń już miałyśmy tyle, że wystarczyłoby do kolejnych wakacji. Pogoda, która wcześniej straszyła deszczem, zaserwowała nam nocną burzę z piorunami. Wyszło zdecydowanie na dobre, bo rano już nie padało, a powietrze zdawało się być odświeżone deszczem, więc oddychało się o wiele przyjemniej. Wybrałyśmy się więc do Pałacu Letniego. Na przestrzeni 70000 m2 znajdują się pawilony, altanki, rezydencje, galerie i świątynie. Całość razem z przynależącym parkiem w 1998 roku została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.

Miało być relaksujące zwiedzanie, a okazało się, że Pałac wzniesiony jest na wzgórzu. Tak sobie Chińczycy umiłowali wznoszenie budowli w niełatwo dostępnych miejscach. Schody, schody i jeszcze raz schody. A jak za schodami były jeszcze jakieś skały, po których można wspiąć się wyżej, to Mama była na nich pierwsza. Po wczorajszej wycieczce po Murze nogi nie przestały jeszcze boleć, pogoda wracała do swojej dusznej postaci, a budynki i drzewa dookoła nie przepuszczały świeżego powietrza. Miejsce było wypełnione turystami, ale znaczna ich część to Chińczycy z innych rejonów kraju. Po raz kolejny więc byłyśmy obiektami zainteresowań. Mama przyznała, że gdyby sama na własne oczy nie widziała tych reakcji, to by nie uwierzyła. 






Przy pozowaniu do tego zdjęcia, oprócz mojej Mamy miałam jeszcze dwójkę innych fotografów - Chińczyków ;)



Pałac nazywa się Letnim, ponieważ stanowił miejsce letniego odpoczynku cesarzy chińskich z dynastii Qing i jest bardo urokliwym miejscem. Wszystkie budynki, świątynie, mosty, przejścia, korytarze znakomicie wkomponowują się w okolicę nad jeziorem Kunming. Ale to wcale nie było tak, że na lokalizację Pałacu wybrano wzgórze znajdujące się nad wodą. Cały ten malowniczy krajobraz został sztucznie stworzony na potrzeby Pałacu. Wykopano więc sztuczne jezioro o powierzchni 2,2 km2, a z wydobytej ziemi usypano wzgórze. Zaczęłyśmy zwiedzanie wszystkich pięknie brzmiących miejsc: Pałac Dobroczynności i Długowieczności, Pałac Nefrytowych Fal, Góra Długowieczności, Pałac Rozwianych Obłoków, Ogród Cnót i Harmonii, Świątynia Morza Mądrości. Im wyżej po schodach się wchodziło, tym więcej dachów całego kompleksu pałacowego można było podziwiać z góry. I tak jak świątynie zachwycały swoimi kolorami i szczegółowymi wykończeniami z zewnątrz, tak byłam bardzo zaskoczona ich utrzymaniem w środku. Dla mnie była to tylko atrakcja turystyczna, ale wielu ludzi modliło się w tych miejscach. Dlatego dziwiły mnie posągi bogów pokryte tonami kurzu, zwłaszcza 5-metrowy pozłacany posąg bogini Guanyin w Pagodzie Kadzidła Buddy.








Po zdobyciu najwyższego punktu wzgórza i podziwianiu z góry panoramy jeziora Kunming, zeszłyśmy nad jego brzeg. Stąd wsiadłyśmy na zdobioną łódź, która robiła rundkę po jeziorze, umożliwiając podziwianie całości z daleka, po czym wracała w to samo miejsce. Przeszłyśmy Długim Korytarzem do Marmurowej Łodzi, która jest zachcianką cesarzowej Cixi, ufundowaną z pieniędzy przeznaczonych na rozbudowę floty., co wielu uważa za zwykły przejaw próżności w obliczu zagrożeń wojną oraz postępującym zubożeniem ludności. Cesarzowa miała jeszcze inne, nietypowe zachcianki. Co roku na swoje urodziny kupowała 10000 ptaków, po czym wypuszczała je na wolność właśnie w Pałacu Letnim. Tu zakończyłyśmy zwiedzanie i udałyśmy się do metra.






Gdzie jest Mama? ;)







Marmurowa Łódź



Następny dzień był dniem wyjazdu. Co prawda lot powrotny był po północy, ale jak już od rana ma się tę świadomość, że to koniec wyprawy, to tak jakoś robi się smutniej. Do tego doszedł mi mały stresik związany z lotem powrotnym do Doha wypełnionym prawie po brzegi. A my, podróżujący na zniżkowych biletach pracowniczych, przepełnionych lotów nie lubimy, bo po prostu nas na nie nie wpuszczają.  Ale do wieczora było jeszcze sporo czasu, więc zamartwianie się zostawiłam na później. Postanowiłyśmy ten ostatni dzień wykorzystać na relaks i odpoczynek. Aktywny, ale jednak odpoczynek. Po śniadaniu wymeldowałyśmy się z pokoju, zostawiłyśmy torby w przechowalni bagażu w hotelu i pojechałyśmy do... pekińskiego Zoo.

Zaczęłyśmy od rozreklamowanych, przyjaźnie wyglądających, czarno białych misiów panda. Jednak ledwo mogłyśmy dostrzec ucinające sobie drzemkę misie. Jak się później okazało, był to czas siesty prawie dla wszystkich zwierząt. Dlatego mam sporo zdjęć śpiących lwów i tygrysów, do których jednak wróciłyśmy po paru godzinach, żeby zobaczyć je chodzące w tę i z powrotem po wydeptanych ścieżkach. Wtedy wybieg, który na początku podziwiałyśmy, bo wydawał się dość sporym kawałkiem zieleni dla wielkich kotów, okazywał się jednak być zwykłą klatką, o nieco większych rozmiarach. Nie wszystkie zwierzęta jednak odpoczywały. Wyjątkowo aktywna była małpa o wdzięcznej nazwie Rokselana. Ta fotogeniczna zwierzyna najpierw pozowała do zdjęć siedząc na grubej gałęzi drzewa, po czym, ku uciesze fotografujących, usiadła przy konarze znajdującym się niecały metr od szyby oddzielającej ją od zwiedzających. I tak sobie grzecznie siedziała, aż do momentu, kiedy zauważyła mój obiektyw. Nie wiem dlaczego, ale wyjątkowo ją to zdenerwowało. Większość osób robiło zdjęcia telefonami, tabletami lub małymi, kompaktowymi aparatami fotograficznymi. "Oko" wysuwającego się w jej stronę obiektywu wyjątkowo nie przypadło małpie do gustu. Zdenerwowana skoczyła w moją stronę, atakując aparat. Na szczęście odbiła się tylko od szyby, usiadła na ziemi i wpatrywała się we mnie groźnym wzrokiem. Oczywiście ja sama, wcześniej przyklejona do szyby, żeby złapać jak najbliższe ujęcie, odskoczyłam wystraszona na metr do tyłu. Po chwili poczułam na sobie wzrok wszystkich dookoła, bo małpa cały czas wpatrywała się we mnie, szczerząc zęby. Postanowiłam jej więcej nie denerwować i usunęłam się do tyłu.












Zmierzałyśmy do oceanarium, ale zatrzymywałyśmy się przy wszystkich zwierzakach. Szkoda mi było niedźwiedzia polarnego, który najpierw podchodził do wszystkich drzwi i przejść w swojej klatce, ale kiedy zdał sobie sprawę, że są zamknięte, spuścił tylko łeb i smutno siedział w pomieszczeniu, które wypełnione plastikami (takie to przynajmniej sprawiało wrażenie) mającymi imitować Arktykę. Po drugiej stronie dwa inne niedźwiedzie urządzały sobie zabawy w wodzie.






Minęłyśmy klatki ze słoniami, do których nawet nie podeszłam, bo przykro mi było patrzeć na warunki, w jakich te zwierzęta były trzymane. Klatki wręcz miniaturowe w porównaniu z innymi wybiegami, słonie praktycznie chodziły po swoich odchodach, a przy tym tłumy dzieci głośno wiwatowały i uderzały w plastikowe szyby, w celu zwrócenia na siebie uwagi. Każdy by zwariował w takich warunkach. Dotarłyśmy do oceanarium, a tam... istny świat baśni! Przepięknie przedstawiony świat wodny, różnorodne gatunki ryb i nie tylko, zaprezentowane w ciekawy sposób, z oświetleniem jeszcze bardziej dodającym magii. Niezwykle urocze było miejsce z meduzami. W tle leciała delikatna, spokojna muzyka, meduzy poruszały się z gracją, niczym w zwolnionym tempie. Jedne z najbardziej zabójczych stworzeń świata... Naprawdę można było się zahipnotyzować. Inne z kolei wyglądały niczym żółtko z jajka, dopiero co wlane do wody. Taką zresztą też miały nazwę (Egg Yolk Jellyfish). Duże wrażenie zrobił na nas pokaz, który zaczął się od popisów fok, ogromnego morsa i delfinów. Oczywiście najciekawszą częścią było wejście jednego z treserów do wody i liczne podskoki i podrzuty, które delfiny mu zapewniały. To i wysoki wyskok szesciu delfinów jednocześnie można obejrzeć na krótkim filmiku (filmik zostanie dodany jutro, bo bardzo powoli ładuje mi się na youtube).

































Dzień bezstresowy i odprężający, zakończyłyśmy półgodzinnym chińskim masażem stóp. Należało nam się po tych wszystkich dniach. Po takim odprężeniu zabrałyśmy walizki z hotelu i udałyśmy się na lotnisko. Okazało się, że pomimo prawie pełnego lotu, jest jeszcze kilka miejsc pustych, więc dostałyśmy się na pokład. Przespałam prawie cały lot do Doha. Mama zadowolona, jeszcze pewnie do dziś pełna wrażeń. Takie wyjazdy lubię. Nawet jeśli jest to miejsce, w którym nie jestem po raz pierwszy. To na pewno nie mój ostatni wypad rodzinny.

A oto i cały album ze sporą ilością zdjęć z dwóch ostatnich dni z Mamą w Pekinie:
Wyprawa do Pekinu (cz.3) 02-03.07.2014

4 komentarze:

  1. Lubię czytać Twojego bloga ale w dzisiejszym poście jest coś co bardzo nie podoba mi się...pokaz delfinów. Wnioskuję z Twoich postów, że jesteś wrażliwą na krzywdę zwierząt osobą dlatego proszę poczytaj o tym w jakich naprawdę warunkach żyją delfiny w takich parkach/ zoo, jak objawia się stres związany z życiem w niewoli. Też kiedyś dawno byłam zachwycona takimi pokazami, teraz wiem że kupując bilet na taki pokaz przyczyniam się do ich męczenia. Wszystko wygląda pięknie na zewnątrz a delfiny jako jedne z najbardziej inteligentnych i pięknych istot potwornie cierpią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, podobnie jak ludzie niewolniczo pracujący dla korporacji...nie jest lekko ani zwierzętom w niewoli, ani ludziom w niewoli - nikomu. Wolność dla wszystkich istot żywych... i nieżywych też! Życie na naszej planecie - zwłaszcza wśród ludzi - nie należy do łatwych, nie należy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bez przesady. Ludzie niewolą zwierzęta. Ludzie niewolą ludzi. Ale zeby było odwrotnie nie słyszałam. Dlatego pozwól, że jednak większe współczucie będę mieć dla zwierząt.

    OdpowiedzUsuń
  4. Doceniam każdą opinię na temat moich wpisów, nawet te negatywne. I dziękuję za zwrócenie uwagi. Zazwyczaj kupując bilet do takich miejsc nie myślimy o tym, co dzieje się po drugiej stronie.

    OdpowiedzUsuń