obraz

obraz

sobota, 4 kwietnia 2015

Na deskach w Chicago

Mój grafik, o czym już nie raz wspominałam, jest ostatnio mało zróżnicowany. Dlatego jak tylko pojawia się coś innego, niż Paryż i Londyn, staram się to wykorzystać, jak tylko się da. Tak było w przypadku Zagrzebia i tak samo stało się z Chicago. Miałam już w głowie plan, który chciałam zrealizować następnego dnia rano. Ale że mieliśmy wśród załogi osoby, które leciały do tego miasta po raz pierwszy, dałam się namówić na wyjście do miasta zaraz po przylocie. W zasadzie długo nie trzeba było mnie namawiać. Słońce na niebie i dwie inne osoby chętne do wyjścia w zupełności wystarczyły. I nie przeszkadzało mi to, że po raz trzeci głównym punktem zwiedzania była wielka "Fasola" ze stali nierdzewnej. Zmieniają się tylko pory roku i stan czystości fasolki. 






Głównym punktem tego wyjazdu był Chicago Theatre. Niestety w czasie mojego pobytu nie była tam wystawiana żadna sztuka. Dobrze i niedobrze. Niedobrze z wiadomych względów, bo nie uda się obejrzeć żadnego spektaklu. A dobrze, bo kiedy nie ma spektaklów, organizowane są wycieczki, pozwalające na zwiedzenie teatru od zaplecza. Oczywiście od razu się na taką zapisałam.


Było nas kilkanaście osób, co przewodnik określił, jako wyjątkowe zjawisko. Zazwyczaj zgłaszają się po 3-4 osoby. Na dzień dobry usłyszeliśmy dość smutną informację, że jesteśmy jedną z ostatnich grup zwiedzających, bo budynek został przeznaczony do wyburzenia. Harris (nasz przewodnik) nie brzmiał jednak przekonująco i szybko się okazało, że to był primaaprilisowy żart. Na szczęście.

Teatr powstał w 1921 roku, co jak na europejskie standardy nie jest imponującym wynikiem (dla porównania - Teatr Narodowy w Warszawie został założony w 1765 r.), ale jak na Stany Zjednoczone, to całkiem imponująca data. Początkowo budynek służył, jako nieme kino. Ludzie bili drzwiami i oknami, żeby po raz pierwszy w życiu zobaczyć ruchomy obraz. Nie wszyscy potrafili pojąć ideę filmu, więc scena z pociągiem wjeżdżającym na stację budziła chwile grozy. Oglądający bali się, że pociąg wjedzie ze sceny na widownię. Chętnych było tylu, że często policja musiała kontrolować tłum. Cena biletów zależała od pory dnia: za poranny seans trzeba było zapłacić 25 centów, a za wieczorny - 50 centów. Teatr miał swoich odźwiernych w mundurach. Mogli być nimi tylko mężczyźni o określonej posturze i wadze, a to dlatego, że mundury były gotowe przed zatrudnieniem pracowników. Dopasowywano więc osobę do munduru, a nie odwrotnie. Przypomina mi to obecne zasady rekrutacji dla stewardess w Singapore Airlines, gdzie kandydatki muszą wpasować się w istniejący rozmiar sukienki. O żadnych krawieckich poprawkach nie ma mowy. 







Wracając do teatru, bogato zdobione wnętrza francuskiego baroku robią wrażenie. Sam budynek z zewnątrz miał być repliką Łuku Triumfalnego z Paryża, lobby zaprojektowane na wzór Wersalu, a schody prowadzące na balkony i antresole są repliką schodów z Opery Paryskiej. Jednak w latach pięćdziesiątych, kiedy telewizja stała się bardziej popularna, coraz mniej ludzi zaczęło odwiedzać kino i teatr. Sądzono, że zmiana wnętrz na bardziej modernistyczne przyciągnie więcej ludzi. Na szczęście osoby odpowiedzialne za zmiany miały na tyle rozumu, żeby zdobienia zasłonić, a nie usunąć, dzięki czemu później można było przywrócić pierwotny wygląd wnętrz. Mało brakowało, a primaaprilisowy żart Harrisa byłby częścią historii. Budynek rzeczywiście był przeznaczony do rozbiórki, kiedy to nowy właściciel w 1985 roku chciał postawić na tym miejscu biurowiec. Informacja przeciekła jednak do prasy, dzięki czemu zebrano miliony dolarów na wykupienie i ocalenie teatru. 




Ponowne otwarcie miało miejsce 15 września 1986 roku, kiedy nie kto inny, jak znakomity Frank Sinatra zaśpiewał na deskach teatru. Schodząc po koncercie do garderoby, napisał na ścianie "Have a super time! I just did! Frank Sinatra" (tłum. "Bawcie się dobrze! Ja właśnie to zrobiłem! Frank Sinatra"), zapoczątkował tym nowy zwyczaj. Do dziś każdy z artystów występujących na scenie, podpisuje się po występie na ścianie korytarza, prowadzącego do garderoby. Mieliśmy okazję pooglądać owe gryzmoły i trudne do rozszyfrowania podpisy. Sama garderoba natomiast okazała się zaskakująco skromna. Widzieliśmy tylko jedną z nich, bo na więcej nie było czasu, ale to właśnie w tym pokoju mają szykować się główne gwiazdy wieczoru. Ciekawe jak w takim razie wyglądają garderoby pozostałych artystów.

Na środku zdjęcia - wspomniany wcześniej podpis Franka Sinatry



Garderoba gwiazdy wieczoru

Czerwone siedzenia, bogate ornamenty na ścianach. przeogromna kurtyna i malowidła ze scenami z mitologii greckiej, to wszystko wygląda niesamowicie. Zwiedziliśmy najpierw antresolę, podziwiając widok na scenę. W jednej z loży nagrywano scenę z Robertem de Niro do filmu "Nietykalni" (ang. Intouchables). Siedząc tam nie zdawałam sobie sprawy, że zadaszenie nad nami to balkon, na którym znajduje się ponad 1300 miejsc do siedzenia. Ludzie bali się, że przy pełnej sali, pod ciężarem wszystkich znajdujących się tam osób, balkon runie na tych na parterze. Zrobiono więc test, balkon wypełniono 48 tonami worków z piaskiem i opublikowano zdjęcie w lokalnej gazecie. Podobno był to tylko przekręt, żeby uspokoić tłumy. Worki z piaskiem rzeczywiście wniesiono na balkon, ale nie było ich aż tyle. Chwyt jednak zadziałał, bo publika przestała się bać.

Antresola

Pierwsza loża od lewej strony - loża Roberta de Niro


Antresola

Antresola

Balkon











Wrażenie robi pusta scena z jednym światłem, zwanym ghost light. To światło to swego rodzaju tradycja. Nawet kiedy wszelkie inne oświetlenie teatru jest wyłączone, ta jedna lampa zawsze się świeci. Ma ona odstraszać duchy, chcące zamieszkać w teatrze. Od razu przyszedł mi do głowy pomysł na zdjęcie, ale musiałam zaczekać, aż wszyscy uczestnicy wycieczki porobią swoje zdjęcia i udadzą się w kierunku garderoby. Wtedy poprosiłam jedną dziewczynę o pomoc, podbiegłam do brzegu sceny i oto jest:






A po bokach sceny - to, czego z widowni nie widać


Bardzo lubię takie wyjazdy, kiedy do zwiedzenia jest coś innego, niż typowe zabytki, czy miejsca turystyczne. A możliwość podzielenia się tym z innymi daje mi drugie tyle radości. W tym miesiącu też mam coś nowego w planach, ale o tym w swoim czasie... 




A oto album ze wszystkimi zdjęciami z Chicago Theatre:
Chicago, USA 31-01.04.2015

2 komentarze:

  1. Kocham takie miejsca gdzie można uciec przed nowoczesnością, stalą i szkłem i tam delektować się sztuką. Barokowy wystrój, czerwone obicia siedzeń, kamienne lub drewniane podłogi - to wszystko ma swój niepowtarzalny klimat. Czasem sama nie wiem czy bardziej zachwyciło mnie wnętrze teatru czy sztuka :) Takie miejsca są tym bardziej wartościowe w czasach kiedy z taką lekkością wyburza się je i na ich miejsce "wstawia" kolejny brzydki biurowiec czy apartamentowiec. Czy byłaś już w tym teatrze na jakiejś sztuce?

    OdpowiedzUsuń
  2. super miejsce, bardzo ciekawy sposób na spędzenie czasu, bo nie zawsze można wejść i zobaczyć każdy zakamarek teatru.
    Pozdrawiam I.

    P.S. w końcu doczekałam się kolejnego wpisu;p

    OdpowiedzUsuń