obraz

obraz

czwartek, 2 lipca 2015

Jak to się można zaplątać

W gazetach i telewizji trąbią o problemie Grecji. Kraj prawie bankrutuje, banki pozamykane, a każdy mieszkaniec może wypłacić z bankomatu dziennie 60 euro. Pieniędzy na koncie może być więcej, ale i tak nie da rady ich pobrać. Podobna sytuacja spotkała mnie ostatnio, kiedy udałam się do Nowego Jorku.

Długo się naprosiłam o lot do NYC. Próbowałam aż kilka miesięcy. Mój grafik jest zawsze pełen lotów 39/40 i 3/4, co oznacza Paryż i Londyn. Dlatego lot do Stanów miał być miłą odmianą. Poza tym w czerwcu pogoda powinna być już całkiem przyjemna. Od razu pojawił się pomysł, żeby wjechać taras obserwacyjny na nowej wieży One World Trade Center. Budynek został oddany do użytku już jakiś czas temu, ale dopiero niedawno udostępniono taras na setnym piętrze dla turystów. Oprócz tego miałam "misję", żeby znaleźć pewną książkę dla brata. Jak o tym usłyszała moja niespełna pięcioletnia bratanica, też poprosiła o książkę z USA, do tego o Nowym Jorku. Oczywiście dumna ciocia wzięła sobie prośbę do serca, więc stało się to moim priorytetem wyjazdu.

Lot był męczący, ale w inny sposób, niż to bywało kiedyś. Po ośmiu miesiącach pracy w Airbuse A380, żaden inny lot pod kątem pracy nie jest mi straszny. Nawet przy pełnym obłożeniu w Boeingu będzie łatwiej niż w moim kolosie. Dla porównania w Boeingu mamy 2 kuchnie, 8 osób z załogi na 42 pasażerów. W Airbuse jest 1 kuchnia, 6 osób z załogi, a pasażerów 48. Oczywiście mowa o biznes klasie. Uwierzcie mi, robi to wielką różnicę. Dlatego teraz męczył tylko kilkunastogodzinny czas lotu. Ale za to z pokoju hotelowego widziałam w oddali wysokie wieżowce Manhattanu, zapraszające mnie do siebie. Nad całym Nowym Jorkiem wisiały ciężkie chmury, ale i tak miałam nadzieję, że prognozy pogody zapowiadające deszcz się mylą. 



Niestety, rano już nie mogłam dostrzec wieżowców ze swojego pokoju. Zachmurzenie było na tyle gęste, że nie dało się nic wypatrzyć. Do tego nieustający deszcz tylko zmieniał swą intensywność. Tyle z mojego czerwcowego spacerowania po Nowym Jorku. Buty miałam niestety takie, że momentalnie by przemokły. Mogłam sobie równie dobrze wyjść na boso. Ale chwileczkę, przecież poza zwiedzaniem miałam jeszcze książkową misję do spełnienia. Deszcz, nie deszcz, brata i bratanicy nie mogę zawieźć. 

Żeby dostać się z naszego hotelu do miasta, trzeba przejechać przez dzielnice Queens i Brooklyn, więc co najmniej dwa środki transportu są wymagane. Prawie na każdej stacji metra można za bilet zapłacić kartą, ale w autobusie już trzeba gotówką, do tego odliczoną. Słowem, żeby się ruszyć z hotelu trzeba mieć dolary w kieszeni i to rozmienione na drobne.

Katarski bank, w którym mam konto, w celu ochrony konsumentów i ich pieniędzy, wprowadził blokadę kart płatniczych na niektóre kraje. Wśród nich znajdują się też Stany Zjednoczone. Karta płatnicza nie będzie działać w tym kraju ani w bankomatach, ani przy płatnościach bezgotówkowych, o ile nie zadzwoni się wcześniej do banku i nie odblokuje tej funkcji na kilka dni. Ja, kursująca ostatnio między Londynem i Paryżem, zapomniałam tego zrobić. Przypomniało mi się już na miejscu, ale myślałam, że nie będzie to stanowiło problemu. Na sytuacje awaryjne z moją katarską kartą, mam zawsze w zanadrzu kartę do polskiego konta, z którą nigdy nie ma problemów. 

Po śniadaniu zjechałam więc ze swojego szóstego piętra do holu, gotowa do wyjścia. Plan dnia bardzo prosty, wycieczka do księgarni i z powrotem. Podchodzę do bankomatu, sprawdzam na wszelki wypadek kartę katarską, ale ta zgodnie z oczekiwaniami nie działa. Wyciągam więc pewnie kartę polską i ku mojemu zaskoczeniu również dostaję odmowę. Dzień wcześniej płaciłam nią w sklepie, więc spodziewałam się, że i w bankomacie zadziała. Niestety, tu zaczęły się schody. Trzeba się skontaktować z bankiem w Doha. Połączenie z katarskiej komórki ze Stanów kosztuje 17QR/min. Telefon miałam na tyle doładowany, że starczyłoby mi tylko na jedną minutę rozmowy, a wiadomo, jak się z bankiem rozmawia: przez pierwszą minutę słucha się reklamy i automatu, później przez kolejną odpowiada się na pytania, żeby potwierdzić, że jest się właścicielem konta. Poprosiłam więc swojego partnera w Doha, żeby zadzwonił do banku z prośbą o skontaktowanie się ze mną. Za rozmowę przychodzącą płaci się 2,5QR/min, więc z tym już sobie poradzę. Poza tym kiedyś już robiliśmy taką akcję, chyba nawet też z hotelu w Nowym Jorku, więc powinno pójść sprawnie. Wróciłam do swojego pokoju po moje katarskie ID, którego numer trzeba podać przy identyfikacji. W końcu zadzwonił do mnie niezadowolony pan z banku, który odblokował kartę, a na koniec rozmowy rzucił gburowato, żeby nikt inny więcej nie dzwonił do banku w moim imieniu. 

Schodzę na dół, czekam wskazane 10 minut, próbuję z bankomatem - odmowa. Ok, może muszę poczekać dłużej. 20 min... 30 min... odmowa. 45 min... 60 min... odmowa. Podchodzę do recepcji z prośbą o połączenie z bankiem w Katarze. Ale pani odsyła mnie do pokoju, ponieważ rozmowa musi być doliczona do mojego rachunku. No dobrze, wracam więc do pokoju i dzwonię. "PLEASE HANG UP" ("proszę odłożyć słuchawkę") pojawia się na wyświetlaczu telefonu, kiedy wybieram numer. W takim razie dzwonię na recepcję, żeby zapytać co jest grane, ale nikt nie odbiera.

Poirytowana, schodzę na dół po raz kolejny. podchodzę do tej samej babki przy recepcji i mówię, w czym problem. Ona wybiera numer do banku ze swojego telefonu, po czym odkłada słuchawkę i mówi, że wyśle kogoś do mojego pokoju, żeby sprawdzić telefon. No to pytam, czy problem jest z samym aparatem telefonicznym, czy z połączeniem z Katarem, ale słyszę po raz kolejny "zaraz wyślę kogoś do pani pokoju". Zaciskam zęby, bo nie lubię być zbywana w ten sposób. Upewniam się, że na recepcję dzwoni się z pokoju wciskając "0" na telefonie, zaznaczam, że zeszłam, bo nikt nie odbierał, na co dostałam tylko grymaśny uśmiech w odpowiedzi. Wracam więc na górę i czekam na specjalistę od telefonu. Ten przychodzi po 10 minutach, grzebie coś przy aparacie, po czym stwierdza, że nie działa. Próbuje coś majstrować, aż w końcu dzwoni na recepcję, żeby sprawdzić, czy nie ma jakiejś blokady. Okazuje się, że jest, bo pokoje mamy rezerwowane przez firmę, a nie osobę fizyczną, przez co nie ma do rezerwacji dopisanego numeru karty kredytowej, jako zabezpieczenie. Blokada na moją prośbę zostaje zdjęta. Dziwię się tylko, dlaczego nie powiedziano mi tego od razu na recepcji, kiedy opisałam swój problem z rozmową wychodzącą, ale w odpowiedzi znów dostaję grymaśny, przepraszający uśmiech od pana montera. Może to taki ich znak firmowy w tym hotelu. Wybieram numer, po drugiej stronie automat: "Numer przez ciebie wybrany nie został rozpoznany". Monter tylko wzruszył ramionami, powiedział, że muszę dalej próbować, bo chyba mam zły numer i poszedł. Próbowałam jeszcze kilka razy, ale bez skutku. No to dzwonię z komórki, może zdążę w minutę. Ale zdążyłam tylko wybrać język angielski, wcisnąć "0", żeby połączyć się z konsultantem i zostałam rozłączona. W banku chyba jednak odnotowano próbę kontaktu, bo oddzwonili do mnie po chwili. Szybko wytłumaczyłam, w czym problem. Że miało działać po 10 minutach, a tu godzina minęła i nic. Zaznaczyłam też, że jestem już w Stanach, więc nie mogę dzwonić do nich co 5 minut. Zdziwiony operator zapytał w jakim jestem mieście, odpowiadam więc, że w Nowym Jorku i tuuuut.... tuuuut.... tuuuut... Skończyły mi się kredyty na komórce. O losie złośliwy!

Schodzę na dół, bo w sumie zdążyłam powiedzieć o co chodzi, więc może sami z siebie problem naprawią. Ale gdzie tam. Pół godziny i dalej nic. Wracam na górę i próbuję po raz kolejny dzwonić ze stacjonarnego telefonu w pokoju, ale "numer przez ciebie wybrany nie został rozpoznany". Trudno. Już miałam się poddać, już zaczęłam szukać książki online. Po Nowym Jorku miałam zamiar lecieć do Polski na krótkie dwa dni. Ale o ile brat zrozumie, dlaczego książki nie przywiozłam i poczeka do następnego razu, o tyle bratanica może być zawiedziona. A kilkuletniemu dziecku nie będę przecież opowiadać o swoich przejściach z kartą do bankomatu. Poprosiłam więc partnera o jeszcze jedną przysługę. Kupił w Doha doładowanie karty za 100QR, przesłał mi numer, żebym spokojnie mogła się z bankiem rozmówić. Okazało się, że za pierwszym razem kartę odblokowano mi tylko na płatności bezgotówkowe, a nie na wyciąganie gotówki z bankomatu. Pan zapewnił, że tym razem na pewno będzie działać.

Schodzę po raz kolejny. Mój dzisiejszy dystans pokonany windą w górę i w dół chyba już równa się temu tarasowi obserwacyjnemu na setnym piętrze One World Trade Center. Biorę głęboki oddech przed bankomatem, wciskam co trzeba i czekam z zapartym tchem, aż w końcu słyszę charakterystyczne "trrrrrrrrrrr", kiedy to maszyna segreguje pieniądze. Uff... udało się... Z gotówką w ręku i trzygodzinnym opóźnieniem ruszam do miasta. 

Czasu już było niewiele, udałam się więc prosto do księgarni. Znalazłam to, czego szukałam, więc zadowolona mogłam wrócić do hotelu. Po drodze postanowiłam chociaż z zewnątrz zerknąć na wieżowiec, o którym wcześniej myślałam. Ten od połowy był ukryty w chmurach, co też było niesamowitym, widokiem. A skoro już byłam tak blisko, postanowiłam podejść też do zbiegu dwóch ulic, Wall Street i Broadway. Dwie typowo nowojorskie tabliczki w jednym miejscu.

Księgarnia Bookstore


One World Trade Center


Giełda Papierów Wartościowych w Nowym Jorku - Wall Street

Ten pobyt w Nowym Jorku był jednocześnie krótki i intensywny. Chyba będę musiała się postarać o kolejny. Plotki chodzą, że w sierpniu przenosimy się do innego hotelu, bliżej centrum, więc może w końcu wizyta w mieście nie będzie wielką wyprawą. 


3 komentarze:

  1. jeszcze brakowało, żeby się winda zepsuła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie również sprawienie przyjemności komuś bliskiemu jest priorytetem nawet jeśli miałabym czegoś już nigdy nie zobaczyć :)
    P.S. a może podręczna saszetka z większością walut o wartości odpowiadającej 30zł. każda, o ile nie będą to monety :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, bardzo lubię Pani bloga;) Kocham latać...jakkolwiek banalnie to zabrzmi...jestem ciekawa, czy dostanie się do Qatar Airways było bardzo trudne? Trzeba było przejść jakieś szkolenie? Jak to wygląda?
    Pozdrawiam, V

    OdpowiedzUsuń