A tak marudziłam ostatnio, że nic nowego się nie dzieje. Latanie spowszedniało, zmęczenie często wygrywało z wybieraniem się do miasta, aż tu w końcu coś nowego - Malezja, Kuala Lumpur.Od razu pojawił mi się w głowie jeden oczywisty punkt do zaliczenia - Petronas Twin Towers.
Następny dzień minął szybko, dwa loty, odpoczynek i przygotowanie planu zwiedzania. Lotnisko i nasz hotel znajdują się tuż obok toru wyścigowego F1. Gdyby lot trafił się kilka dni wcześniej, trafiłabym na odbywające się tam wyścigi. Może i coś udałoby się obejrzeć. Ale nie tym razem. I o dziwo, kiedy pytałam kolegów z załogi, czy wiedzą coś na ten temat, jak tam dojechać, czy można zwiedzać, kiedy nie ma żadnych rajdów, żaden z nich (jeden z Tajlandii, drugi z Indii) nawet nie wiedział o co pytam. "F1? Tor wyścigowy? A ty się interesujesz takimi rzeczami??" Hmm, może to tylko ja jestem taka dziwna.
No nic, wybrałam się do miasta. Znów okazałam się dziwadłem, bo mając dwie opcje transportu do wyboru: jedną ze zniżką dla cabin crew i drugą, dwa razy droższą, ale zaoszczędzającą wiele czasu - wybrałam tę drugą. Różnica w cenie wyszła może około 20 zł za bilet, ale do miasta dojechałam w godzinę, a nie w 2:17 jak pokazywała mi Google Map. Do tego pociąg przyjemny, czyściutki, darmowe wifi na pokładzie, więc po drodze dopracowałam sobie kilka szczegółów mojego planu. Przesiadka z pociągu do metra i pierwsze starcie z maszyną do biletów. Poszło gładko, ale forma biletu dość nietypowa - żeton. Przez chwilę się zastanawiałam, czy aby na pewno wszystko dobrze zrobiłam, bo panu przede mną ta sama maszyna wydała bilet kartonikowy. Ale postanowiłam zaufać swojemu zmysłowi turystycznemu i iść dalej. I dobrze zrobiłam. Żeton zadziałał bez zarzutów.
Przejechałam 5 przystanków w 20 minut i wysiadłam na stacji, przy której z ziemi wyrastały dwie ogromne wieże. Petronas Twin Towers - do 2004 roku były najwyższymi budynkami na świecie (451,9 m), przebite przez wieżę Taipei w Tajwanie. Ciekawostką jest fakt, że wieże zostały wybudowane przez dwa różne przedsiębiorstwa. Jedna wieża jest więc japońska, a druga koreańska. Ciekawe co z mostem łączącym wieże. Wybudowali po połowie, czy jak? ;) Popstrykałam kilka zdjęć z zewnątrz i gotowa do wjazdu na górę, poszłam po bilet. I tu przykra niespodzianka. Bilety były dostępne, ale na następny wtorek, czyli za 3 dni. Sezon turystyczny się zaczął, zainteresowanie duże. Tego niestety nie przewidziałam. Zazwyczaj z punktami obserwacyjnymi na wysokich budynkach jest tak, że kupuje się bilet, wjeżdża na górę, zostaje kilkanaście minut, robi zdjęcia i zjeżdża na dół. I tak cały dzień, ciągły przepływ ludzi, więc nie trzeba rezerwować miejsc, co najwyżej można postać w kolejce godzinę lub dłużej. Ale tym razem zostałam odprawiona z kwitkiem. Na chwilę humor mi się popsuł, ale tylko na chwilę. Wybrałam się do drugiego puntu wycieczki - wieży KL.
To tak jak w Paryżu wszyscy pędzą, żeby wejść na Wieżę Eiffela, ale ci bystrzejsi (nie obrażając nikogo) jadą na wieżowiec Montparnasse, skąd można zobaczyć panoramę miasta z Wieżą Eiffela włącznie. Tak samo w Kuala Lumpur można zobaczyć panoramę miasta razem z Petronas Twin Towers z wieży telewizyjnej, wysokiej na 421 m. Tu na szczęście problemu z biletem nie było. Można dostać się na dwa poziomy, niższy, oszklony oraz wyższy, otwarty. Oczywiście kupiłam bilet na poziom wyższy. Przed wejściem trzeba było podpisać formularz, że ponieważ jest to miejsce wysokiego ryzyka, bierze się odpowiedzialność za bezpieczeństwo na siebie i w razie wypadku nie wniesie się oskarżenia przeciwko firmie. Do biletu dostałam butelkę wody w kształcie wieży, różową przypinkę i jazda na górę. Na najwyższym poziomie w tym samym czasie znajdowało się może 6 osób zwiedzających. Kilku strażników podążało za każdym pilnując, żeby nie podchodzić za blisko krawędzi. Uśmiechali się przy tym, odsłaniając szczerbate zęby i oferując pomoc przy robieniu zdjęć.
Po zrobieniu rundki dookoła, zeszłam na niższy poziom, żeby kupić magnesik na lodówkę, czy jakąś inną pamiątkę. Trafiłam zupełnie przypadkowo na pokazy jakiejś tutejszej grupy artystycznej. Pan wymalowany jak ta lala skakał po scenie i robił dziwne miny. Na szczęście następny taniec z wachlarzami wyglądał już całkiem ciekawie, wiec zostałam. Do momentu aż zaczęli wyciągać ludzi z publiczności do tańca, wtedy się zmyłam. Tak na wszelki wypadek. Gorąca temperatura razem z dusznym powietrzem zaczęły dawać się we znaki. Zjechałam więc na sam dół i przeszłam przez mini skansen, pokazujący dawne chatki malezyjskie i złapałam taksówkę do miasta.
|
Bardzo kolorowy malezyjski banknot - 20 ringgit |
Dojechałam na plac Merdeka Square, tutejszy Plac Niepodległości. To tutaj po ogłoszeniu niepodległości Malezji w 1957 roku ściągnięto z masztu flagę brytyjską i wciągnięto flagę Malezji. Maszt ma aż 100 m wysokości, co czyni go jednym z najwyższych na świecie. Tuż obok znajduje się gmach Sułtana Abdula Samada, mauretański pałac z błyszczącymi, miedzianymi kopułami. Obecnie mieszczą się tam biura Ministerstwa Informacji, Komunikacji, Kultury Malezji oraz Sąd Najwyższy, niedostępne dla zwiedzających. Zupełnie przypadkowo weszłam do Galerii Miasta Kuala Lumpur. W środku zastałam sporo informacji na temat samego miasta i jego powstawania, miniatury różnych budynków, a także ogromną makietę całego miasta. Podświetlona makieta robiła naprawdę spore wrażenie. Dalej można było przejść do pomieszczeń, gdzie takie makiety się wykonuje. Kilka osób nawet było w trakcie składania takich budynków. Wśród skończonych już miniaturek znalazłam nawet Muzeum Sztuki Islamskiej, które znajduje się w Doha. Na zamówienie są w stanie wykonać miniaturę każdego budynku. Szukałam Mariackiego albo Pałacu Kultury i Nauki, ale widocznie nikt się jeszcze nie pokusił o takie zamówienie ;)
|
Gmach Sułtana Abdula Samada |
|
Gmach Sułtana Abdula Samada |
|
Maszt z flagą na Placu Niepodległości |
|
Makieta centrum Kuala Lumpur |
|
Miniatura Muzeum Sztuki Islamskiej z Kataru |
I tu zakończyło się moje zwiedzanie. Wyruszyłam w drogę powrotną. Podczas krótkiego spaceru do stacji metra, kilka starych, obdrapanych budynków, kryjących się pomiędzy tymi nowymi, wysokimi i lśniącymi wieżowcami, aż prosiło się o zdjęcie. Dotarłam do stacji, kupiłam kolejny żeton i ruszyłam w drogę powrotną. I spodobała mi się jeszcze jedna rzecz: gęsty, zielony las po obu stronach pociągu. Prawie jak w Polsce. Tylko drzewa jakieś takie inne.
Hej,
OdpowiedzUsuńSwietny blog. Przeczytalam caly w 3 dni! Zazdroszcze Ci tych podrozy. Sama rowniez kocham podrozowac i podrozuje ile sie da ale niestety nie moge zostac CC z powodu problemow zdrowotnych :(. Bede leciala z Londynu przez Doha na Malediwy na poczatku maja, moze sie spotkamy na pokladzie samolotu :) Pozdrawiam serdecznie,
Ania
Hey!Zdaje się że będziemy razem leciały 14-15 do Warszawy:-)
OdpowiedzUsuńWylot 1 maja, powrot 14 maja :) nasze wymarzone wakacje! A ty bedziesz 14 leciala z Male do Doha a pozniej Doha- Warszawa?
OdpowiedzUsuńNa msj jeszcze nie znam grafika, będzie dopiero pod koniec miesiąca, ale co do 14-15 kwietnia, to na pewno będę na pokładzie do Wawy :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z Al-Khobar dla Polonii w Doha :)
OdpowiedzUsuń