obraz

obraz

czwartek, 29 października 2015

Co się stało z Miami (i Seattle)

Miała być plaża Miami Beach, miało być słońce i opalanie, tym razem tak po amerykańsku. Miało być nowe miejsce, aparat już wyczyszczony, baterie naładowane, karta pamięci przygotowana. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze..

Właściwie to nie do końca. Pewnego pięknego dnia obudziłam się rano i zobaczyłam wiadomość sms z biura, proszącą o sprawdzenie swojej elektronicznej poczty. Loguję się więc do systemu, żeby sprawdzić maila i tak się zastanawiam, czy coś przeskrobałam, czy co? Zazwyczaj jeśli coś przychodzi w formie wiadomości na telefon, jest to ważna wiadomość zwiastująca zmiany w najbliższym czasie. Tak i było tym razem. Zostałam poinformowana o planach podróży do Seattle na początku listopada na jedną z imprez promocyjnych naszych linii. Bez wchodzenia w szczegóły, na razie zdradzę tylko tyle, że całe to przedsięwzięcie wymagało, żebym poleciała do USA jako pasażer, nie jako załoga samolotu. A co każdy pasażer lecący do Stanów musi mieć? Wizę. Ja już co prawda jedną mam, ale tylko taką, która uprawnia mnie do wjazdu na teren USA jako załoga linii lotniczych. Teraz potrzebuję takiej, która pozwoli mi na wjazd, jak każdemu innemu śmiertelnikowi. Jako że cała inicjatywa wyszła z biura, to oni pozałatwiali wszystkie formalności. Mnie pozostało tylko wypełnienie formularza, zrobienie zdjęć i wizyta w ambasadzie USA, która została wyznaczona na 26 października. 

Czy ja czasem według mojego grafika nie powinnam być 26 października w Miami? Pufff... i tak oto Miami wyparowało z mojej rozpiski i zostało zastąpione drażniącymi trzema literami SBY (stand by). Przez cztery dni z rzędu. O rany Julek! Wiedziałam, że za szybko się cieszyłam na ten lot. Po rozmowie i serii narzekania, obiecano oddać mi lot do Miami... w grudniu! Dobrze, że nie dodali "po południu"! Poczekamy, zobaczymy. A w międzyczasie jeszcze dwie magiczne zmiany. To co kiedyś było lotem do Miami, teraz jest lotem do Dubaju w Emiratach i do Dżuddy w Arabii Saudyjskiej. Oczywiście oba loty z powrotem tego samego dnia. Cóż zrobić, taka praca. Przynajmniej mam jeszcze jeden lot do Bangkoku pod koniec miesiąca, to sobie na masaż w hotelu pójdę. Do tego na pokładzie ma być jeszcze jedna Polka, więc i lot nie będzie nudny. Otwieram sobie grafik i pufff.... lot do Bangkoku wyparował. Bo przed lotem do Seattle przysługują dwa dni wolnego.

No dobrze. Lotów do Bangkoku ci u nas dostatek, więc aż tak bardzo mi nie szkoda. Pozałatwiałam formalności związane z wizą i odebrałam paszport po dwóch dniach. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła w internecie wyszukiwać ciekawych miejsc do zobaczenia w Seattle. Parę z nich pojawiło się na liście, między innymi fabryka Boeinga, gdzie można podejrzeć, jak składają te ogromne komercyjne maszyny. Sprawdzam sobie grafik, żeby zobaczyć, czy już przypisano nam konkretne godziny podróży i pufff... Seattle zniknęło, zostało zastąpione moimi "ulubionymi" SBY... Z przyczyn takich, siakich i owakich, potrzebują tylko połowę załogi. Ja byłam akurat w tej części osób, które zostały przywrócone do normalnych obowiązków... Ech... kocham swoją pracę... Jakbym kiedyś zapomniała, to przypomnijcie mi o tym...

Wschód słońca na lotnisku w Londynie. I piękne skrzydło Airbusa A380 ;)

5 komentarzy:

  1. A czy lot do Islamabadu odbył się? Jeśli tak to napisz czy tam zapuszczasz się na zwiedzanie, możne coś o obyczajach, hotelach itp. To taki wyjątkowo "egzotyczny" dla Polaków rejon świata...

    OdpowiedzUsuń
  2. hmmm ale masz turystyczną wizę do USA :) tak w razie 'w' :P
    ps. październik śmierdzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ten Bangkok 31.11 też mało prawdopodobny, bo taka data nie istnieje ;) chyba że źle odczytuję Twój grafik. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano faktycznie :D Oj musiałam być rozkojarzona pisząc ten grafik. Dzięki za spostrzegawczość!

      Usuń