obraz

obraz

niedziela, 11 marca 2012

Czasem słońce, czasem deszcz


Rozleniwiłam się trochę przez 4 dni wolnego, które postanowili mi wcisnąć w marcowym grafiku. Urlop, nie urlop, ale ustawowa liczba dni wolnego w miesiącu musi by. No to co, poimprezowało się trochę, bo w końcu ma się te osiemnaście lat skończone ;) Jak przyszło się pakować i szykować do lotu, to już było troszkę gorzej. Ale na szczęście mam na tyle ciekawą pracę, że z odpoczynku w Doha trafiłam na odpoczynek na Seszelach :) Tym razem pogoda nie dopisała, padał gęsty deszcz, wzburzone fale biły o brzeg, ale i tak było pięknie! Może i nie było palącego słońca, nie wylegiwałam się na plaży, ale odpoczynek i tak był doskonały! Czekam jeszcze tylko na taki moment, kiedy uda mi się zobaczyć tak rozsławione przez innych niebo usiane milionem gwiazd. Niestety, do tego nie może być ani jednej chmurki. Nie szkodzi, poczekam. Cierpliwość palcem dół wykopie!

Lecąc na Seszele, po raz pierwszy w życiu wystraszyłam się na pokładzie samolotu. Tuż nad samymi wyspami wpadliśmy w turbulencje. Ale to tak nagle i w takie duże, że pilot stanowczym głosem powiedział przez interfon „Cabin crew take your seats! Cabin crew take your seats!”. I nie wiem co nas bardziej wystraszyło, turbulencje, czy fakt, że sam pilot to powiedział. Takie krótkie komendy wydaje tylko w nagłych i niebezpiecznych przypadkach. Zwykle przy turbulencjach zdążymy się przejść po kabinie, sprawdzić, czy wszyscy pozapinali pasy, pochować wszystkie wózki i co tam jeszcze luzem leży. Tym razem zostawiliśmy wszystko i bach na siedzenia, gdzie tylko było wolne. Tak rzuciło parę razy, że tylko widziałam przerażenie w oczach pasażerów, patrzących na nas z miną szukającą wyjaśnienia, pocieszenia lub jeszcze czegoś innego. Trzeba było zachować kamienną twarz, bez cienia strachu, bo przecież jeśli my spanikujemy, to kto im zostanie?! Na szczęście szarpnęło tylko kilka razy, nikt nie ucierpiał, tylko butelki z wodą pospadały na podłogę i narobiły hałasu. I w jednej chwili człowiek sobie zdał sprawę, jaki jest malutki, zamknięty w metalowej puszce, gdzieś tam w powietrzu…

Ale nie ma się co przerażać. Taka praca. Nigdy nie wiadomo, kiedy los człowieka dopadnie. W samolocie, pociągu, czy na rowerze. A póki co, cieszę się życiem. Tym razem na deszczowych Seszelach. Opady w cale nam nie przeszkodziły w dobrej zabawie, w końcu po trzech lotach (Doha – Dubaj – Doha – Seszele) nam się należało. Znów mieliśmy ekipę europejską: Hiszpania, Holandia, Irlandia i Polska.Była też Koreanka, ale dobrze wpasowała się w towarzystwo. CSD była z Tunezji i okazała się być miłośniczką psów. Miłośniczką, to mało powiedziane. U siebie w mieszkaniu ma już 24 psiaki, większość z nich to małe, białe kulki w kolorowych sweterkach, a na Seszele leciała, by zabrać dwa bezdomne znalezione tam burki, które już otrzymały imiona Tutu i Brownie. I pomimo tego, że pracuje już ponad 10 lat, nie była ani znudzona, ani źle nastawiona do nowej załogi. Dzięki niej atmosfera była tak pozytywna, że cały lot i pobyt na Seszelach był idealny.

Zaczęliśmy od spaceru po plaży i sesji na skałach, które dzięki odpływowi były bardziej dostępne, niż ostatnio. Potem przyszedł czas na lunch i obowiązkowego tęczowego drinka. Kiedy zeszłyśmy z Rose na plażę, by zrobić kilka zdjęć, kilka kropel deszczu spadło nam na głowy, a za kilka sekund zerwała się ogromna ulewa! Niesamowite, jak niewiele czasu było trzeba na taką zmianę pogody. 

Let it rain!





Ucieczka przed nagłą ulewą.

Ratuj się kto może!

Na szczęście nie padało cały dzień, nawet na chwilkę słońce przedarło się gdzieś przez chmury, więc oczywiście wykorzystaliśmy to na plaży. Ale skończyło się tylko na wygłupach przy brzegu, bo fale były tak silne, że w sekundę mogły wynieść człowieka kilkanaście metrów dalej. Mam dowód, jak fala mnie zmywa ;)




Czy w słońcu, czy w deszczu, Seszele nadal są moim ulubionym przystankiem.

Lot powrotny zapowiadał się spokojnie, ale już na początku okazało się, że safety video nie chce się włączyć. W takiej sytuacji CSD daje nam znać i mamy dwie lub trzy minuty na przygotowanie się do manualnej demonstracji. I tak oto po raz pierwszy w swojej karierze wykonałam „taniec stewardessy” stojąc na środku samolotu i pokazując, jak zapiąć pasy, jak założyć kamizelkę ratunkową i gdzie są wyjścia awaryjne :)

Po przylocie miałam 12 godzin na odpoczynek, przepakowanie walizki i przygotowanie się do lotu do Indii. Kto czyta bloga regularnie ten wie, że loty do Indii to jedne z moich… ekhm… ulubionych… I faktycznie, biegaliśmy jak dzicy po kabinie. Poszły dwie butelki whisky, ale tym razem nikt na podłodze nie skończył ;) Kiedyś już obsługiwałam ten lot i przyleciałam na miejsce tak padnięta, że przespałam cały wolny czas, nie ruszając się z pokoju. Tym razem wybrałam się z chłopakami, bo akurat trzech się w locie trafiło (Hiszpania, Słowacja i Tajlandia) na pobliską plażę. Ale tak jak się spodziewaliśmy, plaża za czysta nie była. Sporo śmieci, pełno liści po zjedzonych ananasach i nie powiem czego jeszcze, żeby smaku nikomu nie psuć. Porobiliśmy kilka zdjęć, nawet znalazłam osobnika, który pięknie mi zapozował do zdjęcia. 







Wróciliśmy do hotelu, bo upał robił się coraz większy, a przy hotelu był całkiem przyjemny basen. Więc skoro nie na Seszelach, to złapałam trochę opalenizny w Indiach, popijając mrożoną kawę w chłodzącym basenie. Wieczorem zrywaliśmy boki ze śmiechu przy opowieściach kapitana z Grecji i pierwszego oficera z Włoch. Ku mojemu zaskoczeniu, ten wypad do Indii uważam za udany :)




Został mi jeszcze jeden lot do obskoczenia i ruszam do Polski! Plan już mniej więcej ułożony, zainteresowane osoby poinformowane (jeszcze nie wszystkie, więc nie obrażać mi się!). I do zobaczenia niedługo! W Bydgoszczy, Warszawie i Krakowie! :))

Na koniec, tradycyjnie, albumy ze zdjęciami:
Seszele 09-10.03.2011

Kozhikode, Indie 11-12.03.2012

1 komentarz:

  1. Tym razem Twój post wygląda tak, jakby cały marzec był jednym, wielkim urlopem dla Ciebie :) fajnie, każdy na to zasługuje!

    aż mi się ciepło zrobiło oglądając te zdjęcia.. sama marzę o złapaniu słońca i odrobiny opalenizny..

    OdpowiedzUsuń