A tak się ładnie
stand by zapowiadał. Cztery dni pod rząd – jak nic szykuje się jakiś ładny
layover, myślałam. A tu zonk! Najpierw zmienili mi ostatni dzień SBY na lot do
Kuwejtu. Ok., to tylko godzina lotu, wstanę wcześnie rano, około południa będę
w domu, nie jest źle. Jeszcze mogę coś ciekawego dostać. Ale kiedy wróciłam z
Londynu i robiłam check out (trzeba przejechać kartą przez czytnik, żeby
oznaczył się koniec pracy), na ekranie wyskoczył napis: „Masz nowe,
niepotwierdzone zmiany w grafiku”. Zalogowałam się więc szybciutko, a tam:
Medyna i Ahmadabad. No cóż, nie zawsze się dostaje to, czego się chce. A te
loty też ktoś musi obsługiwać.
Generalnie loty
do Arabii Saudyjskiej i Indii są uważane przez cabin crew jako jedne z
trudniejszych pod względem pasażerów. Są bardzo wymagający, nawet podczas
krótkich lotów potrafią wołać kilka razy o wodę, sok, ze trzy herbaty, no i
kawa obowiązkowo. Do śniadania piwko. Jak reszta pasażerów usłyszy specyficzne
psssstt z otwieranej puszki – nie ma przebacz. Oni też chcą coś z puszki. Już
nie istotne czy jest to piwo, czy pepsi. I nie używają magicznego guziczka
przeznaczonego do wezwania stewardessy, tylko czekają na „ofiarę”, która
nieświadomie wybierze się do kabiny. Wtedy ręce idą w górę, jak przy
przywoływaniu kelnera w restauracji, do tego towarzyszący okrzyk „water!! Pepsi!! 7Up!!!” A ty człowieku zapamiętaj
wszystkich zaczepiających: 16A – woda, 18C – pepsi, 22E – 2 herbaty, 27E –
whisky z colą, 31A – kocyk, bo zimno, 33B – słuchawki nie działają. Później kolejka
do toalet. Piwo i wino nie zawsze współgra z dopiero co zjedzonym śniadaniem i
trzęsącym się samolotem, więc potrafią tak załatwić toaletę, że trzeba ją
zablokować.
Jeśli chodzi o
moje konkretne loty, to przebiegały następująco:
Medyna
Lot do Medyny był
jak na razie moim najlepszym, tzn. najmniej pracowitym. 14 pasażerów w klasie
ekonomicznej na 4 cabin crew. Do tego tacy grzeczni i cichutcy. Może jedna
osoba raz skorzystała z toalety. Ale za to w drodze powrotnej – full. Równowaga
musi być, więc skoro nie napracowałyśmy się w tamtą stronę, to z powrotem nam
się to odbiło. Do tego miałyśmy jednego pasażera, który od początku sprawiał
problemy. Leciał z Medyny do Casablanki, z przesiadką w Doha. Dość spory
mężczyzna, około 60 lat, wyglądający jak szef włoskiej mafii. Miał bilet dla
siebie z miejscem 26D i dla swojej żony 28A. Zażądał (nie poprosił, tylko
zażądał) zmiany miejsca, żeby siedzieć ze swoją żoną. Zazwyczaj nie ma z tym
problemu. Bardzo często się zdarza, że ludzie dostają miejsca oddalone od siebie
i podczas lotu zamieniają się z pasażerami. Ale po wejściu pasażerów na pokład
jest mało czasu do startu i panuje ogólne zamieszanie, ludzie chowają swoje
bagaże do schowków nad głowami, a inni przeciskają się przez nich chcąc dojść
do swojego siedzenia albo koniecznie skorzystać z toalety przed startem.
Dlatego procedurę zmiany miejsca mamy taką, że prosimy pasażera, żeby zajął
swoje miejsce na czas startu (zwłaszcza, kiedy wiemy, że mamy komplet i
znalezienie pustego miejsca będzie niemożliwe), a później do niego wrócimy i
zobaczymy co da się zrobić. Natomiast pan mafiozo nie przyjmował tego w ogóle
do wiadomości. Obok niego miejsce miała stara babinka, która przyjechała na
wózku inwalidzkim, więc nie było mowy, żeby ją poprosić o zmianę miejsca.
Mężczyzna zaczął krzyczeć po arabsku. A ponieważ akurat w tym locie nie
mieliśmy na pokładzie żadnej arabskojęzycznej stewardessy, próbowałyśmy z nim w
innych językach. Na angielski nie reagował, więc koleżanka zaczęła po
francusku. Ten odpowiedział jej w tym samym języku „Tak, mówię po francusku,
angielsku, hiszpańsku, ale będę mówił po arabsku! I ty masz do mnie mówić po
arabsku!!!!” Jak już ktoś tak podnosi głos, to i my musimy zmienić ton. Udało
się go jakoś uspokoić i poprosić innych pasażerów o zmianę miejsca. Następnie
się okazało, że nie mamy już miejsca na większe bagaże podręczne, w tym bagaż
naszego mafiozo, więc trzeba je przerzucić do cargo. No to się pan znowu
zdenerwował. Na koniec lotu, wszyscy opuścili samolot, został nasz „ulubiony”
pasażer z żoną, biegający po samolocie i szukający swojej walizki. Nie pomogły
tłumaczenia, że przecież zgodził się ją oddać do cargo i walizka jest w drodze
na Casablankę. Trzymał w ręku potwierdzający kwitek, ale mimo wszystko
twierdził, że jego walizka gdzieś tu musi być. Opóźnił tylko mój przyjazd do
domu o prawie całą godzinę. No cóż, odpokutowałyśmy tych 14 pasażerów w tamtą
stronę…
Ahmadabad
Załogę miałyśmy
podzieloną na dwójki: dwie Hinduski, dwie Tajki i dwie Polki. Lot przebiegł
miło, bez żadnych niespodzianek. Na 115 pasażerów mieliśmy 90 SPML – posiłki na
zamówienie, inne niż serwujemy standardowo. Większość była wegetariańskich, ale
znalazły się też posiłki dla diabetyków, czy same owoce. Trzeba wtedy uważać,
żeby odpowiedni posiłek trafił do osoby, która go zamówiła. Zwykle jest ich
około kilkunastu. 90 to już nie lada zadanie dla galley managera, żeby
odpowiednio je porozkładać na wózki.
Sama pora lotu
była dość niewygodna. Start o 21:45, powrót o 5:55, czyli cała noc w samolocie.
Wcześniej próbowałam się przespać, ale nie zawsze się da w ciągu dnia. Budził
mnie każdy hałas, że nie wspomnę już o modłach moich zaprześcieradlonych
przyjaciół zza płotu… Poszłam więc do pracy bez snu i na początku nie było źle.
Za to w drodze powrotnej podczas lądowania, kiedy już wszystkie siedziałyśmy na
swoich miejscach przypięte pasami, nie było rozmów tak jak zawsze. Rozejrzałam
się po koleżankach – każda miała oczy zamknięte. Dodam, że nasze siedzenia są w
galley znajdującym się na końcu samolotu, więc poza zasięgiem wzroku pasażerów.
Żeby nie było że pięciogwiazdkowa załoga przysypia podczas lotu ;) Poza tym
lądowanie otworzyło nam wszystkim oczy ;)
Kuwejt
Lot do Kuwejtu
trwa tylko godzinę, więc serwujemy tylko jeden posiłek, sandwicze na ciepło, do
tego ciastko czekoladowe i soczek. Poszło szybko, w jedną i w drugą stronę. Nie
ma nawet o czym opowiadać.
Te trzy loty
zrobione w cztery dni dały mi pełne prawo do odpoczynku podczas mojego
weekendu. W końcu miałam czas na sen, zakupy, nie zabrakło też chwili dla
znajomych. Kolejna grupa treningowa z Polakiem na pokładzie skończyła szkolenie
w tym tygodniu, więc było co świętować.
Dziś już jestem
spakowana na kolejną podróż –Stuttgart. Płaszcz kupiony, ciepłe buty też. Szperam jeszcze w Internecie, żeby
sprawdzić co tam warto zobaczyć. Relacja wkrótce. No i po powrocie powinien być już dostępny grafik na grudzień. Ciekawe jak będą wyglądały moje Święta w tym roku...
mam nadzieję, że w grudniu lepiej się popiszą z lotami sby :)
OdpowiedzUsuńwidać, że do lotów podchodzisz z coraz większym spokojem, tak trzymać!