Lot do Londynu zapowiadał
się ciężko. Wszystkie koleżanki, które miały już ten lot za sobą przywiozły masę
opowieści o pijanych pasażerach wszczynających bójki na pokładzie samolotu, wiecznie brudnych toaletach i pasażerach zabierających małe części wyjść ewakuacyjnych na pamiątkę.
Sprawdziłam sobie obłożenie: 201 pasażerów na trasie do Londynu na 223
miejsc. Do tego 7 niemowląt (a ja dostałam strefę z child care, czyli opieką
nad tymi wszystkimi bobasami, o zgrozo!), 5 dzieci, 4 osoby na wózku
inwalidzkim i jeden deportowany pasażer, którego dokumenty straciły ważność,
dlatego musiał wrócić do swojego arabskiego kraju. Ale ku mojemu zaskoczeniu
lot przebiegł spokojnie, pomijając wkurzoną mamuśkę, która zarezerwowała sobie
jedno miejsce dla niemowlaka (rozkładane łóżeczko w pierwszym rzędzie), a
przyszła z bliźniakami.
Jeśli chodzi o
samo miasto, to odpuściłam sobie zwiedzanie, na jakie zazwyczaj wszyscy ruszają
do Londynu. W hotelu byłam około godziny 14:30 lokalnego czasu, do dyspozycji cały
wieczór, następnego dnia pobudka o 4 rano. Dziewczyny stwierdziły, że to za
mało czasu, żeby wyjść na miasto (od którego nasz hotel jest oddalony o 45 min
jazdy metrem) i pojechały do pobliskiego centrum handlowego na zakupy. Ja tym
razem postawiłam na spotkanie z przyjacielem. Bo przecież co to jest 45 minut metrem! Gdyby to miał być powód, żeby zostać w hotelu cały wieczór, to chyba na żadnym wyjeździe bym się nigdzie nie ruszyła.
Spotkałam się z Sebastianem w centrum i spędziliśmy
miło wieczór, odwiedzając kilka sklepów (między innymi Dysney i M&M’s),
Starbucksa i pub. Żadnych Big Benów, Buckingham Palace ani innych Trafalgar
Square! Jak się ma obok przyjaciela
jeszcze z czasów podstawówki, to miejsce nie jest istotne. Dzięki Sebo!
Do Londynu
codziennie mamy po kilka lotów, więc jeszcze na pewno nie raz tam zagoszczę. I
chociaż kilka lat temu miałam już okazję zwiedzić najbardziej popularne miejsca
Londynu, to chętnie zobaczę je jeszcze raz. Może przy lepszej pogodzie ;)
Lot powrotny był
bardzo pracowity. Komplet pasażerów, wszystkie 200 miejsc zajętych. Znów
mieliśmy jednego deportowanego, ale nie takiego, któremu wygasła wiza. Razem z
nim weszło trzech sporych rozmiarów mężczyzn w garniturach. Normalnie jak
jakieś FBI po cywilu. Deportowani z takim statusem są odsyłani najczęściej z
powodu problemów z prawem. To tak bardzo łagodnie powiedziane. Skoro aż trzech
policjantów musiało go eskortować, to się tylko można domyślać powodów. Ale był
grzeczny przez cały lot. Właściwie to każdy z tych trzech eskortujących był
rozmiarów trzy razy takich, jak sam delikwent, więc za wiele by nie zdziałał.
Nie wiem kiedy uciekło ponad 6 godzin lotu. Nie było chwili, żeby sobie
odpocząć. Niekończące się wezwania do kabiny pasażerów, z czego połowa
przypadkowych. Wśród przycisków na pilocie obsługującym indywidualne monitory
każdego pasażera jest też przycisk przywołujący stewardessę w razie potrzeby. Jak
się okazuje, do przełączania programów ludzie używają wszystkich przycisków po
kolei, nie patrząc który jest od czego. Więc kiedy podchodziłam do takiego osobnika,
pytając z uśmiechem w czym mogę pomóc, ten zdziwiony patrzył na mnie i
zastanawiał się o co mi chodzi?
Wróciliśmy do
Doha i jak tylko wysiadłam z samolotu, poczułam miłe ciepełko. 20 stopni i
lekki wiaterek. Teraz zdecydowanie miło się tu wraca. Był już wieczór, ja
padałam ze zmęczenia, ale okazało się, że w tym samym czasie dwie moje bardzo
dobre koleżanki są na miejscu i wszystkie trzy mamy następny dzień wolny, więc
nie można było zmarnować okazji. Poszłyśmy na piwko do Irish pub, który w niczym
nie przypominał irlandzkiego klubu. Muzyka nie taka, wystrój – no, może
odrobinkę pubem zalatywał. Bardziej byśmy nazwały to miejsce Brooklyn Pub ;)
Ale piwo było zimne i to wystarczyło.
Plan na kolejne 4
dni przewidywał dla mnie stand by, więc spodziewałam się jakiegoś ładnego, dalekiego
lotu z noclegiem, a tymczasem dostałam trzy „piękne” loty turnaround. Arabia
Saudyjska, Kuwejt i Indie. No nic, pooglądam je sobie z wysoka i na kolację
będę w domu ;)
Londyn, UK 11-12.11.2011 |
Dużym plusem jest to, że będąc kilka razy w tym samym miejscu można zwiedzić je w zupełnie inny sposób :)
OdpowiedzUsuńczekam na więcej relacji i notek! jak poprzednie loty?