Do Rzymu to
trzeba będzie jeszcze kilka razy przylecieć. Piękne miasto, naprawdę mnie
oczarowało, ale mieliśmy za mało czasu, żeby je poznać. Wylądowaliśmy o
godzinie 13 czasu lokalnego. Zanim opuściliśmy samolot i dotarliśmy do hotelu,
było po 14. O 15 umówiliśmy się na recepcji, żeby wyjść na miasto. Hotel bardzo
ładny, niestety na jakichś przedmieściach Rzymu, bo najpierw trzeba było jechać
autobusem do stacji metra, dopiero potem do centrum. W samym mieście byłyśmy
więc koło 16. Zaczęłyśmy od Koloseum.
To naprawdę niesamowite uczucie stać
przed tak starymi murami, które tyle widziały… Niestety było już za późno, żeby
zobaczyć Koloseum od środka, więc musiałyśmy zadowolić się tylko obrazem z
zewnątrz. Dookoła pełno kramików z pamiątkami i kilku Rzymian żywcem wyjętych z
komiksów o Asterixie, próbujących zarobić kilka euro na zdjęciach.
Jedna z dziewczyn
koniecznie chciała znaleźć Fontannę di Trevi, bo miała jakieś bardzo ważne
życzenie miłosne do wypowiedzenia. Udałyśmy się więc w stronę fontanny, po
drodze mijając Kapitol i pomnik Marka Aureliusza. Zapadał już zmrok, więc udało
się zrobić kilka zdjęć do kolekcji „O zachodzie słońca” ;) Niestety słońce tym
razem było ukryte gdzieś za chmurami, z których nawet pokropił lekki deszcz.
Ale to tylko dodało uroku temu miejscu.
Dotarłyśmy w
końcu do fontanny, otoczonej tłumem ludzi z aparatami fotograficznymi w jednej
dłoni i monetami w drugiej. Trochę nam zajęło dostanie się do samego źródła,
ale w końcu miałyśmy ważną misję do spełnienia, więc nie było wyjścia. Sama
fontanna robi wrażenie – barokowa budowla rozciągająca się na 20 metrów i
wysoka na 26 m. Nie wiem, czy te wrzucane pieniążki działają, ale skoro już
byłam tak blisko i miałam kilka monet w portfelu, to nie zaszkodziło spróbować.
Pomyślałam życzenie, siup i chlup! Poszło! Dopiero po powrocie z Rzymu
przeczytałam, że pieniążki wrzucone do tej akurat fontanny zapewniają powrót do
Rzymu, a nie spełnienie miłosnych życzeń. No nic, trzeba będzie jechać jeszcze
raz i znaleźć inną fontannę.
Po wykonaniu
misji zrobiłyśmy się bardzo głodne. Pogoda była sprzyjająca, jakieś 15 stopni,
do tego mnóstwo ciasnych, włoskich uliczek, więc wybrałyśmy jedną z nich i
uraczyłyśmy się włoską pizzą i białym winem. Zrobiło się już dosyć późno, a
przed nami było jeszcze dotarcie na przedmieścia do naszego hotelu, więc
zrobiłyśmy sobie jeszcze krótki spacer, docierając do Schodów Hiszpańskich.
Tutaj trzeba przyjechać wiosną, kiedy schody są usłane kwiatami z okazji
Festiwalu Kwiatów. Zrobiłyśmy jeszcze rundkę po placu, zjadłyśmy porcję
pieczonych kasztanów i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Szkoda, że do dyspozycji
było tylko pół dnia, ale jak to się mówi – lepszy wróbel w garści..
Album ze zdjęciami z Rzymu:
Rzym, Włochy 03-04.12.2011 |
Bardzo tęsknię za tym miejscem :-)
OdpowiedzUsuńDzięki za notkę! A pizza pewnie przepyszna..