O matuchno, jak
na razie jeden z najcięższych lotów. Niby nie powinien taki być, bo tylko
półtorej godziny lotu. I ktoś mądry postanowił, że podczas tego czasu będziemy
serwować normalny posiłek, a nie tylko sandwicze, jak to przy krótkich lotach
bywa. W Teheranie alkohol jest zabroniony (tak jak mnóstwo innych rzeczy,
między innymi czasopisma dla kobiet – „fashion magazines”), więc na wózku nie
mamy żadnego alkoholu, żeby nikogo nie kusiło. Ale dziady i tak pytają, co nam
utrudnia sprawę, bo musimy za każdym razem lecieć do galley na końcu samolotu.
A weź tu sobie biegaj człowieku, kiedy obsługujesz pierwszy wózek, a przed tobą
jeszcze trzy inne. Już lepiej by były, gdyby nam pozwolili ten alkohol trzymać
na wózku, mniej biegania by było.
Lot do Teheranu
był nawet w porządku. Mieliśmy tylko 57 pasażerów, z wszystkim się ładnie
wyrobiliśmy, nawet jeden z pasażerów był na tyle zadowolony, że wypełnił mi
formularz z komentarzem, jak to się mu lot podobał. Do tego dziewczyna z
pierwszej klasy przyniosła nam kilka posiłków, bo też nie miała kompletu
pasażerów. Zjadłam sobie przepyszną jagnięcinę z kuskusem i mieszanką warzyw,
więc i na lot powrotny dobrze się nastawiałam. W drodze do Doha mieliśmy 160
pasażerów. I niestety wszystko się sypnęło, bo osoba zarządzająca kuchnią nie
za bardzo wiedziała co robi. A już nie raz ktoś mi mówił: jak galley manager
jest do bani, to cały serwis leży. I faktycznie. Dziewczyna przygotowała w
sumie 3 wózki z posiłkami, a powinny wyjść 4 na taką ilość pasażerów. Posiłki
były źle podgrzane, co tu mówić, niektóre z nich były po prostu zimne! Piwo
lało się strumieniami, a każdą puszkę trzeba było sobie przekazywać na zasadzie
„podaj dalej” z końca samolotu do przodu. Do tego każdy chciał dodatkowo coś do
picia oprócz wody, którą dostawał standardowo – a to kawa, a to herbata, bo
widzieli, że mamy czajniki na wózkach, to dlaczego mieliby nie poprosić?
Naprawdę, osobę, która wymyśliła taki serwis na tak krótki lot chętnie
postawiłabym za takim wózkiem. Kiedy poszedł komunikat od kapitana, że za 10
minut schodzimy do lądowania, my byłyśmy jeszcze w trakcie clearance – drugiej
rundki po samolocie z pustymi wózkami, sprzątając tace.
Cały lot w biegu,
wróciłam do domu po północy, padnięta, jak nie wiadomo po jakim locie. Następnego
dnia o 20 – kolejny turnaround, tym razem w obie strony ponad 160 pasażerów. I
to Indie, czyli kraj whisky płynący. Po tym jeszcze Rijad i Bahrajn. Oni chyba
chcą mnie wykończyć w grudniu.. Na szczęście Wiedeń coraz bliżej i w końcu będę
mogła zobaczyć się z Mamą!!! Chyba tylko
ta myśl pozwala mi jak na razie przetrwać ;)
No tak.. każdy pasażer chce być na 100% obsłużony.. tylko że ich jest 160 a Was jest tylko kilka.. ;)
OdpowiedzUsuńpodziwiam, ja już bym nakrzyczała, że mają się uspokoić ;D
A jak Rzym? ;> chociaż parę słow..