Zanim wybrałyśmy się z Mamą w ostatnią podróż, zostało nam jeszcze kawałek Kataru do zobaczenia. Udało się zorganizować mały wypad za miasto ;) Początkowo w planie była plaża, ale ponieważ był weekend, wybrzeże wyglądało jak parking przed centrum handlowym - samochód przy samochodzie. Pojechaliśmy więc kawałek dalej. Zamiast kąpieli w wodzie była kąpiel w piasku. A jak piasek i pustynia, to muszą być i wielbłądy! Obowiązkowy punkt wycieczki - zaliczony :)
Przyszedł koniec miesiąca, a razem z nim ostatnia podróż, w którą mogłam zabrać Mamę - Singapur. Jedno z moich ulubionych miast. I tak jak przewidywałam, spodobało się i Mamie. Już lotnisko wywarło wrażenie. A że do hotelu dotarłyśmy popołudniem, zwiedzanie miasta przypadło na wieczór. I bardzo dobrze, bo Singapur robi niesamowite wrażenie nocą. Po obiadku (i piwku, oczywiście) w restauracyjce nad Singapore River przyszedł czas na spacer Clarke Quay. I tak sobie pomalutku szłyśmy, podziwiając wysokie biurowce, hotele, banki, muzea i inne drapacze chmur. Doszłyśmy do miejsca, gdzie znajduje się Merlion, symbol narodowy Singapuru. Według legendy była to mityczna bestia, która ukazała się jednemu z książąt 700 lat temu. Dziś jest symbolem dostatku i bezpieczeństwa. Z jakichś przyczyn nie dotarłam nigdy w to miejsce podczas moich wcześniejszych podróży do Singapuru. Owszem, widziałam Merliona na każdej pocztówce, koszulkach, torbach, magnesach i innych pamiątkach, ale jakoś tak nigdy tam nie doszłam. Potrzebowałam odpowiedniej towarzyszki podróży :)
Przyszedł czas na powrót Mamy do Polski. Trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Ta wizyta bardzo dobrze na mnie podziałała, dodała pozytywnej energii. A już niedługo podróże do Polski będą o wiele prostsze. Jeden lot Doha-Warszawa i załatwione. Z niecierpliwością czekam na grudniowy grafik, żeby zobaczyć, czy udało się załapać na chociaż jedną, przedświąteczną wizytę w stolicy.
Singapur, 29-30.10.2012 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz