obraz

obraz

niedziela, 16 października 2011

ART - ostatnia część szkolenia

Tyle czasu czekałam na obezwładnianie niegrzecznego pasażera, a tu taka lipa! Jeden chwyt, wykręcenie ręki do tyłu i posadzenie delikwenta na siedzeniu z kajdankami na rękach. Żadnego przerzucania, podcinania, nic! Nuda! Może to przez moje wcześniejsze treningi kung-fu, nastawiałam się na coś więcej, na mniej teorii, więcej praktyki. No ale trudno. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma ;)

Dzisiaj będzie króciutko, bo za chwilę mam zamiar przewertować wszystkie swoje notatki, żeby nie dać jutro plamy. Po godzinie 21 grzecznie do łóżeczka, bo o 4:00 pobudka! Albo nie, lepiej o 3:30, tak na wszelki wypadek. Trzymajcie kciuki, o 7:10 startuję (6:10 czasu polskiego). Szybki skok do Dubaju i z powrotem i przed południem będę już miała wszystko za sobą :)



Ok, coś ze mną nie tak. Chyba muszę usiąść i wziąć kilka głębokich wdechów. Ostatnie pół godziny wyglądało mniej więcej tak:
Trzeba przygotować się do jutrzejszego lotu. Biorę bluzkę, włączam żelazko, idę do kuchni i w międzyczasie wstawiam wodę. Siadam na chwilę do komputera, żeby zmienić muzykę. Idę do łazienki, ale po drodze potykam się o pusty wieszak - no tak! Bluzka! Wracam więc do prasowania. Ale co to ja miałam jeszcze zrobić? Wstawić wodę na makaron. No to skoro już jestem w kuchni, to powyciągam resztę składników na dzisiejszy obiad. Byle nie zapomnieć spakować kosmetyków do torby. Najlepiej od razu je schowam. Schowane. Nie, przecież rano się trzeba pomalować. Wyciągam. Żelazko! Nie wyłączyłam, szybko się poprawiam, bo z tym nie ma żartów. Kurcze, gdzie ten wieszak?! Dam głowię, że przed chwilą gdzieś tu był.. nie ważne. I tak zapasową bluzkę muszę złożyć w kosteczkę i schować do torby. Torba... bagaż... co, jeśli ktoś będzie chciał wejść na pokład z za dużym bagażem? No tak, wyjąć to, to i tamto, bagaż do cargo hold, przeprosić gościa i odprowadzić na miejsce. To co już spakowałam? Prawie nic, no to zaczynam. Nie, przecież miałam zjeść, kiszki mi zaczynają grać marsza, wrzucam w końcu ten makaron do wody. Ale czemu ta płytka jest taka biała? Czyżbym nie wytarła CIF-a po wczorajszym sprzątaniu? Muszę to przetrzeć, gdzie jest gąbka? W zlewie - pełnym naczyń - trzeba umyć oczywiście. Zaczynam więc mycie. Ale przecież miałam się pakować, czas ucieka. Idę do pokoju, po drodze myśląc, że dobrze, że podczas lotu do Dubaju serwujemy tylko ciepłe sandwiche z sokiem pomarańczowym. Lot do Egiptu będzie trochę dłuższy, więc tam oprócz śniadanie podajemy też lunch. Na szczęście bez baru. Żaden pasażer nie poparzy sobie gardła moją Bloody Mary z przesadzoną ilością Wooster Sauce. A może zamiast przepisowych dwóch kropel wlać tylko jedną? Ta pierwsza zawsze skapnęła jak należy, dopiero druga zamieniała się w mały strumień.. Paszport, żeby tylko nie zapomnieć! Schowam go od razu. Muszę mieć ze sobą jeszcze 5 innych dokumentów, bez których nie polecę. Wszystkie są, ok. Czemu ten makaron się nie gotuje?! Hmm, może dlatego, że nie włączyłam kuchenki. Na zimnej płytce jeszcze nic się nie ugotowało. Gaśnica - pre-flight check (co muszę sprawdzić w gaśnicy przed lotem):
1. Correct stowage and quantity, check validity.
2. Pressure gauge needle is in the green zone.
3. Black safety catch secured and sealed intact.
Ale było jeszcze coś, o co CSD zawsze pyta przed lotem, zapomniałam co to było.. a wspominali o tym kilka razy. Lek na biegunkę - ERCEFURYL, STUGERON na chorobę lokomocyjną. Co ubrać, spódnicę, czy spodnie..? ...

... chaotyczne? Bardzo. Ale to właśnie dzieje się teraz w mojej głowie... wdech.. wydech.. wdech.. wydech.. wdech......

2 komentarze:

  1. może lepiej popołudniu przygotować kartkę z zadaniami do zrobienia? potem tylko odhaczać odpowiednie ;) nie martw się, za miesiąc wszystko wejdzie w nawyk!

    trzymam kciuki za Dubaj. fly high!

    OdpowiedzUsuń