obraz

obraz

czwartek, 13 października 2011

Pani Rzeczywistość


Pierwszy dzień w mundurkach. Owszem, dostałyśmy je już wcześniej, zrobiłyśmy całą serię zdjęć, przymierzając a to jedną marynarkę, a to drugą. Ale tak naprawdę dopiero dzisiaj poczułyśmy, co to znaczy mieć mundur na sobie. Pamiętam swoje pierwsze wrażenie, kiedy weszłam do budynku QA i zobaczyłam stewardessy w pełni umundurowane, przemykające po korytarzach. Wyglądały naprawdę profesjonalnie. „5-star Cabin Crew”, jak głosi jedno z haseł linii katarskich. Dojście do tego punktu wydawało się takie odległe. 8 tygodni szkolenia? To jak cała wieczność! A dzisiaj to my dumnie przechadzałyśmy się po korytarzach, czując na sobie wzrok koleżanek młodszych stażem. Wszyscy się do ciebie uśmiechają, witają, nie zależnie od tego, czy cię znają, czy nie. Poza tym coś jest w tym mundurku. Po założeniu od razu ramiona idą do tyłu, pierś do przodu, broda wysoko (byle nie ZA wysoko)…

Pomimo tak dobrego początku, pod koniec dnia jestem trochę zawiedziona. Rano, podczas sprawdzania umundurowania i naszego wyglądu (tak, jak to się będzie odbywać przed każdym lotem), dali nam do podpisania papier potwierdzający, że odebrałyśmy swoje plakietki z imieniem, tak zwane „skrzydła”. Po podpisaniu trzeba było wybrać swoje plakietki spośród wszystkich rozłożonych na stole, schować do kieszeni, torebki, gdziekolwiek. I tyle. Nie rozumiem więc o co tyle hałasu, jeśli chodzi o dzień jutrzejszy? WINGS DAY – zakończenie treningu. Wyobrażałam sobie coś w rodzaju rozdania dyplomów – każda dziewczyna wywołana na środek otrzyma swoje „skrzydła”, na które zasłużyła podczas treningu. Do tego kilka słów uznania, może jakaś mowa motywująca do dalszego działania, fly high, czy coś w tym rodzaju. Ale skoro mamy je już dziś (swoją drogą nie przypominają nawet skrzydeł), to co niby ma być jutro od 8:00 do 14:30? Wielki mi Wings Day… Nie może być za dobrze. Nawet QA nie mogą być we wszystkim perfekcyjni. W końcu to normalne, przyziemne (chociaż trochę też podniebne) przedsiębiorstwo, gdzie dzieją się normalne rzeczy. To nie plan filmowy jakiejś wielkiej hollywoodzkiej produkcji. Czasami chyba o tym zapominam… Mimo wszystko nie zmienia to faktu, że cieszę się ze swojej plakietki. Teraz już mój mundurek jest kompletny.

Czasami wyobrażamy sobie wielkie rzeczy, spodziewamy się pięknego zakończenia, wzruszających scen, zwieńczenia tego, co działo się przez ostatni czas. Jesteśmy tego na tyle pewni, że żadnego innego rozwiązania nie bierzemy nawet pod uwagę. A tu nagle staje przed nami Pani Rzeczywistość i kiwa palcem: Nie, nie, nie! Nie tak prędko. Za bardzo bujasz w obłokach. Zejdź na ziemię! Ja ci pokażę, jak to naprawdę wygląda, bo teraz wkraczam JA… I wtedy spadamy z hukiem z tych rozbujanych obłoków, dostając po drodze obuchami w głowę. I co trzeba wtedy zrobić? Otrząsnąć się i pokazać jej środkowego palca :P Nie dać się jej zastraszyć. Skoro Rzeczywistość jest, to niech sobie będzie, ale nie zabroni nam jednocześnie marzyć i budować własnych scenariuszy. Może je co najwyżej zmodyfikować. Troszeczkę. A jak się dobrze to wszystko rozegra, to może się nawet okazać, że wcale nam nie przeszkadza i nasze plany, nawet te wzięte z najwyższych obłoków, uda się wpasować w Rzeczywistość.

To takie moje małe rozmyślania na dobranoc..

1 komentarz:

  1. Majka i reszta ekipy13 października 2011 03:21

    Nasze gratulacje Cabin Attendant Martyna :)

    OdpowiedzUsuń