Pierwszy dzień w
mundurkach. Owszem, dostałyśmy je już wcześniej, zrobiłyśmy całą serię zdjęć,
przymierzając a to jedną marynarkę, a to drugą. Ale tak naprawdę dopiero
dzisiaj poczułyśmy, co to znaczy mieć mundur na sobie. Pamiętam swoje pierwsze
wrażenie, kiedy weszłam do budynku QA i zobaczyłam stewardessy w pełni
umundurowane, przemykające po korytarzach. Wyglądały naprawdę profesjonalnie. „5-star
Cabin Crew”, jak głosi jedno z haseł linii katarskich. Dojście do tego punktu wydawało
się takie odległe. 8 tygodni szkolenia? To jak cała wieczność! A dzisiaj to my
dumnie przechadzałyśmy się po korytarzach, czując na sobie wzrok koleżanek
młodszych stażem. Wszyscy się do ciebie uśmiechają, witają, nie zależnie od
tego, czy cię znają, czy nie. Poza tym coś jest w tym mundurku. Po założeniu od
razu ramiona idą do tyłu, pierś do przodu, broda wysoko (byle nie ZA wysoko)…
Pomimo tak
dobrego początku, pod koniec dnia jestem trochę zawiedziona. Rano, podczas
sprawdzania umundurowania i naszego wyglądu (tak, jak to się będzie odbywać
przed każdym lotem), dali nam do podpisania papier potwierdzający, że
odebrałyśmy swoje plakietki z imieniem, tak zwane „skrzydła”. Po podpisaniu
trzeba było wybrać swoje plakietki spośród wszystkich rozłożonych na stole,
schować do kieszeni, torebki, gdziekolwiek. I tyle. Nie rozumiem więc o co tyle
hałasu, jeśli chodzi o dzień jutrzejszy? WINGS DAY – zakończenie treningu.
Wyobrażałam sobie coś w rodzaju rozdania dyplomów – każda dziewczyna wywołana
na środek otrzyma swoje „skrzydła”, na które zasłużyła podczas treningu. Do
tego kilka słów uznania, może jakaś mowa motywująca do dalszego działania, fly high,
czy coś w tym rodzaju. Ale skoro mamy je już dziś (swoją drogą nie przypominają
nawet skrzydeł), to co niby ma być jutro od 8:00 do 14:30? Wielki mi Wings Day…
Nie może być za dobrze. Nawet QA nie mogą być we wszystkim perfekcyjni. W końcu
to normalne, przyziemne (chociaż trochę też podniebne) przedsiębiorstwo, gdzie
dzieją się normalne rzeczy. To nie plan filmowy jakiejś wielkiej hollywoodzkiej
produkcji. Czasami chyba o tym zapominam… Mimo wszystko nie zmienia to faktu,
że cieszę się ze swojej plakietki. Teraz już mój mundurek jest kompletny.
Czasami
wyobrażamy sobie wielkie rzeczy, spodziewamy się pięknego zakończenia,
wzruszających scen, zwieńczenia tego, co działo się przez ostatni czas.
Jesteśmy tego na tyle pewni, że żadnego innego rozwiązania nie bierzemy nawet
pod uwagę. A tu nagle staje przed nami Pani Rzeczywistość i kiwa palcem: Nie, nie, nie! Nie tak prędko. Za bardzo
bujasz w obłokach. Zejdź na ziemię! Ja ci pokażę, jak to naprawdę wygląda, bo
teraz wkraczam JA… I wtedy spadamy z hukiem z tych rozbujanych obłoków,
dostając po drodze obuchami w głowę. I co trzeba wtedy zrobić? Otrząsnąć się i pokazać jej
środkowego palca :P Nie dać się jej zastraszyć. Skoro Rzeczywistość jest, to
niech sobie będzie, ale nie zabroni nam jednocześnie marzyć i budować własnych
scenariuszy. Może je co najwyżej zmodyfikować. Troszeczkę. A jak się dobrze to
wszystko rozegra, to może się nawet okazać, że wcale nam nie przeszkadza i nasze
plany, nawet te wzięte z najwyższych obłoków, uda się wpasować w Rzeczywistość.
To takie moje
małe rozmyślania na dobranoc..
Nasze gratulacje Cabin Attendant Martyna :)
OdpowiedzUsuń