Cztery dni
wolnego! W końcu można wyłączyć budzik i wyspać się, jak należy. Ostatnie dwa
dni z rzędu wstawałam o 3 rano, więc chyba mi się należy.
Doha – Dubaj –
Doha
Pierwszy lot obserwacyjny.
Airbus 330-200. 200 miejsc w klasie ekonomicznej, ale tylko połowa była
wykupiona (w obie strony), więc mieliśmy koło setki osób.
Pobudka o 3 rano,
bo przecież muszę się przygotować idealnie. Jeszcze zdążyłam sobie powtórzyć stanowiska
w samolocie i przypisane do nich obowiązki. Na spotkaniu przed każdym lotem CSD
przypisuje każdemu pozycję, mówiąc np. „John, ty będziesz dzisiaj L4, Mary – R3,
Andrea – R4C..” itd. A my musimy wiedzieć, co się pod tymi kodami kryje, którą
strefę obsługujemy. Podczas lotów obserwacyjnych bardziej doświadczona załoga
dostaje kluczowe pozycje, a obserwatorzy tylko asystują. I tak było podczas
lotu do Dubaju.
Trafiłam na
bardzo dobrą załogę. Nikt się nie wściekał, że zadaję dużo pytań i wszystko idzie
mi wolniej. CS pokazała mi sporo rzeczy, wytłumaczyła, czego nie wiedziałam. Sam
serwis poszedł szybko, bo lot trwał niecałe 50 min, więc oferowaliśmy tylko
ciepłe sandwicze. Poza tym była godzina 7 rano, więc większość pasażerów
poprosiła o koc i przespała większość lotu.
Mówiłam
wcześniej, że podczas lotów turnaround, czyli tych na krótszych trasach, gdzie
powrót jest tego samego dnia, pozwiedzam sobie co najwyżej lotniska? Nie
prawda! Nie pozwiedzam nawet lotnisk, bo nie wychodzimy nawet z samolotu ;) Po
wyjściu pasażerów sprawdzamy, czy czegoś nie zostawili, wchodzi grupa
sprzątająca, czyści cały samolot i wychodzi. My w tym czasie możemy sobie coś
zjeść, obejrzeć jakiś film, jeśli czas pozwala. Chwilę później przyjeżdża
catering z posiłkami na drogę powrotną, sprawdzamy też samolot, czy ktoś ze
sprzątających bomby nie podłożył ;) I zabawa zaczyna się na nowo. Powrót
wyglądał podobnie. Mieliśmy kilku członków klubu QA, którzy mają srebrne i
złote karty klubowe. Trzeba wtedy do takiego gościa podejść, przedstawić się,
zwracać się do niego po nazwisku, podziękować, że z nami leci i zapewnić, że
jak tylko będzie czegoś potrzebował, to jesteśmy do jego dyspozycji.
Ogólnie lot
przeszedł dobrze, oczywiście nie bez pomyłek, bo to by było za dobrze ;)
Doha – Luxor – Doha
Airbus A320,
miejsc w klasie ekonomicznej 132. Na dzień dobry dostałam pozycję R4C, której nie
powinnam dostać, jako obserwator. Połowa klasy ekonomicznej była pod moją
opieką, do tego dzieci i niemowlęta. Po tym locie stwierdziłam, że wracam do
domu.. W poprzednim locie serwowałam tylko sandwicze w pudełeczku, do tego sok
w zamykanych kubeczkach, więc wystarczyło położyć kilka rzeczy na stoliku
pasażera. A tutaj lot był dłuższy, więc serwowaliśmy pełne śniadanie. Do tego
trzeba już położyć na stoliku podkładkę (logo musi być w prawym górnym rogu),
wyjąć tacę z wózka z odpowiednim posiłkiem (najpierw zapytać pasażera, co woli),
położyć na tacy ciepłego croissanta, używając do tego ogromnych szczypiec. I
pomimo tego, że na tacy jest tez sok, to prawie każdy prosił o wodę lub cos
innego do picia. Wspomnę jeszcze, że ponieważ miałam pozycję R4C, wysłali mnie
samą z wózkiem, nie jako pomoc, tak jak teoretycznie powinni zrobić. Leciała z
nami grupa 30 Koreańczyków. Kiedy jeden z nich zażyczył sobie czerwone wino, to
poszło jak fala, prawie każdy następny też chciał wino. W ogóle to na początku
pomyliłam posiłki, które oznaczone są kolorami. Kilku pasażerów dostało
naleśniki z truskawkami zamiast z kurczakiem. Ale jak tylko się zorientowali,
grzecznie poprosili o zamianę, nie robiąc na szczęście awantury. Oczywiście wszystko
szło mi powolutku, więc kiedy druga dziewczyna
skończyła ze swoją strefą, przyszła mi pomóc. Pasażerowie mówili po
angielsku, ale z różnymi akcentami, więc czasami było ciężko zrozumieć, Nawet kiedy
mówili, że chcą wodę. Trochę byłam podłamana, ale znów miałam bardzo fajna załogę,
która mnie wspierała, bo pomimo tylu pomyłek i tak mówili, że świetnie sobie
radzę.
Wylądowałam w
Egipcie z dwoma złamanymi paznokciami (jeden przy awaryjnym otwieraniu toalety,
gdzie pasażer się zatrzasnął, a drugi przy sprawdzaniu butli z tlenem), małą
plamą po soku na spodniach i ogólnym załamaniem. Ale trzeba było jakoś wrócić i
odbyć tą podróż jeszcze raz.
Lot powrotny –
pełniutka klasa ekonomiczna, 132 pasażerów, z czego 66 w mojej strefie, w
większości Egipcjanie ubrani w prześcieradła i turbany. Żaden z nich nie umiał
trafić na swoje miejsce w samolocie. Musiałam prowadzić prawie każdego. I kiedy
szłam z jednym do rzędu 14, podążało za mną dwóch kolejnych z miejscem w
rzędzie 9. Więc trzeba było z nimi wracać pod prąd, ale jakoś poszło. Jak już
się rozsiedli, to okazało się, że mam 3 niemowlaki w strefie! I tylko jedna
mamusia (wyglądała na Amerykankę) wiedziała, jak zapiąć dziecku specjalne pasy.
Pozostałe dwie mamusie (Arabki owinięte chustami) musiałam obsłużyć. Co drugi Egipcjanin
rozmawiał przez komórkę i nie dało im się wytłumaczyć, że nie wolno.
Szczególnie jeden był bardzo uparty i ignorował wszystkie moje prośby, nawet
kiedy mu zaczęłam po arabsku HARAM, HARAM! (haram – zabronione). Na szczęście
przyszła z pomocą koleżanka z Rumuni, która sobie z nim poradziła. Po starcie
zaproponowałam mamusiom rozkładane łóżeczko dla ich pociech, ale nie chciały.
Przypomniało im się później, kiedy ja byłam w trakcie serwowania lunchu –
dzidziuś śpi, mamusię rączki bolą, potrzebne łóżeczko. Pracy było więcej, ale
szło mi już trochę lepiej. Wiedziałam, gdzie zrobiłam błędy przy śniadaniu i
starałam się je poprawić przy serwowaniu lunchu. Tym razem otworzyłam na
początku dwa posiłki, żeby mieć pewność, który jest z kurczakiem, a który z
wołowiną. Starałam się robić wszystko spokojniej niż przy śniadaniu, żeby mi
się ręce nie trzęsły, ani nic takiego. I z jednej strony poskutkowało, bo
serwis mi poszedł lepiej, ale z drugiej strony straciłam na czasie, wiec jak
ktoś zdążył juz wypić sok, a ja byłam dwa rzędy dalej, to wołali mnie o
następny. Serwowałam też whisky, gin, screwdrivera i wina oczywiście. Miałam
sporo pasażerów mówiących tylko po arabsku, ale na szkoleniu nas nauczyli
arabskich słówek potrzebnych do serwisu, więc pytałam „dadżidż? laham? assir?”
i wszysko było jasne :) Ogólnie lot był bardzo wycieńczający i na pewno
potrzebuję jeszcze kilku, żeby wpaść w rytm.
Ale jeszcze jedna
miła rzecz mnie spotkała w tym locie. CS pozwoliła mi wejść do kokpitu podczas
lotu! Zazwyczaj nie ma się takiej okazji, bo jedynie CS/CSD oraz osoba
obsługująca biznes klasę jest upoważniona do wejścia, więc miałam szczęście.
Widziałam jak steruje się samolotem i jaki widok ma się przed sobą –
niesamowite!
Podsumowując moje
oba loty obserwacyjne, powiem tylko, że nie myli się tylko ten, co nic nie
robi.
Świetna sprawa! :)
OdpowiedzUsuńWiadomo, że jak bobas uczy się chodzić to jeszcze nie raz upadnie na tyłek zanim będzie wiedział co robić, żeby to więcej się nie powtórzyło ;)
Czytając notkę jestem razem z Tobą w tym samolocie :)