obraz

obraz

wtorek, 11 września 2012

Houston, mamy problem..

W końcu uporałam się z tą notatką. Ale lepiej późno, niż wcale ;)

Lot do Houston to najdłuższa trasa, jaką mamy w Qatar Airways. 15:30h do Houston, 14h w drodze powrotnej. Ale ciekawa była trasa, jaką lecieliśmy. Przemknęliśmy gdzieś między Irakiem i Iranem, nad Turcją, w kierunku Norwegi i tam zwrot w lewo. Po prawej stronie minęliśmy Islandię, zahaczyliśmy nawet o Grenlandię! Byłam przygotowana z aparatem, niestety przez gęste chmury nic nie było widać. Do Stanów wlecieliśmy "od góry", gdzieś między Minnesotą i Wisconsin. I prosto na dół do Texasu. Trasa wyglądała w ten sposób prawdopodobnie przez huragan, który zmierzał od Atlantyku w kierunku New Orleans...

Ale jednak ponad 15 godzin, to za długo. Nawet z ponad 4-godzinnym odpoczynkiem w naszej kajutce nad głowami pasażerów zmęczenie dawało się we znaki. Do tego miałam jeden z książkowych przykładów, jakie problemy mogą powstać na pokładzie. Lot był prawie pełny, 291 zajętych miejsc w klasie ekonomicznej, tylko 2 wolne. Jeden z pasażerów po 3 godzinach lotu stwierdził, że podczas oglądania filmu słyszy jakiś brzęczący dźwięk w słuchawkach. Dostał więc nową parę na uszy, ale to nie pomogło. W takiej sytuacji resetujemy jego monitor, trwa to do 10 minut. Dźwięk dalej przeszkadzał. Jak na moje, to pan był zbyt wyczulony, bo ja bym mogła bez problemu oglądać film w takich warunkach, moim zdaniem dźwięk był ledwo wykrywalny. Ale klient nasz pan. Według procedury resetujemy monitor 3 razy, jeśli to nie pomoże, przesadzamy pasażera na inne miejsce. Ale że mieliśmy tylko dwa wolne, do tego oba w środku, między innymi pasażerami, pan nie chciał się zgodzić. Upierał się, że on nie po to wybierał miejsce przy korytarzu, żeby teraz się przesiadać do środka. I że teraz to nie jego problem, tylko nasz. No to go grzecznie przepraszam i tłumaczę, że naprawić problem możemy jedynie po wylądowaniu, kiedy poprosimy serwisanta na pokład. A na chwilę obecną, skoro odmawia zmiany siedzenia, mogę mu zaproponować jedynie gazety i czasopisma z biznes klasy. Zgodził się, ale kiedy wróciłam z gazetami, klient zmienił zdanie i zapytał o wolne miejsce w biznes klasie. A tu cię mam! Od początku mu o to chodziło. Trzeba tylko było zrobić wielką dramę, żeby jedynym sposobem na załagodzenie sytuacji było jego rozwiązanie. Ale nie! My mamy sposoby na takich delikwentów. Nikogo nie przenosimy podczas lotu z klasy ekonomicznej do biznes i na to nie ma wyjątków. Mieliśmy na pokładzie trzy stewardessy po cywilu, lecące do USA na urlop. Dwie z nich miały siedzenia przy korytarzu. W takich sytuacjach to nasza ostatnia deska ratunku. Poprosiłam jedną z nich o zamianę miejsca z upierdliwym pasażerem. Niechętnie, ale się zgodziła. Wszystko dla dobra firmy ;) I wszystko skończyło się dobrze, żadnej skargi na źle działający sprzęt na pokładzie nie było.

Do Houston dotarliśmy o 16.15 czasu lokalnego, co w Polsce oznacza 22.15. Na lotnisku wszystkie oznaczenia po angielsku i hiszpańsku. Droga z lotniska do hotelu bardzo przyjemna: najpierw jechaliśmy drogą z lasem po obu stronach, gdzie można było dodtrzec hasające sarny. Przypominało mi to trasę z NWW do Bydgoszczy (z małą różnicą, że w USA było po pięć pasów ruchu w każdym kierunku). Później przedmieścia, na których domy przypominały idealnie wybudowane domki z Simsów, z białymi werandami i charakterystycznymi skrzynkami na listy.









Załoga... no cóż... powiem tylko tyle, że podczas lotu każdy wykonywał swoje zadanie, ale po dotarciu do hotelu każdy poszedł w swoją stronę. W takiej sytuacji wypad do Centrum Kosmicznego NASA został przełożony na następny wyjazd do Houston.

Po przespaniu odpowiedniej ilości godzin, kiedy już o żadnym jet lagu nie było mowy, wsiadłam w autobus, który to miał zawozić gości hotelowych do miasta. Trasa była krótka, jechaliśmy może z 15 minut. Przystanek końcowy, zresztą jedyny na trasie, znajdował się tuż przy wejściu do ogromnego centrum handlowego. No to skoro już tam byłam, a wszyscy przed lotem trąbili, że w Stanach wszystko taniej, weszłam do środka. Po śniadaniu w Subwayu i kawie w Starbucksie zaczęłam kręcić się po sklepach. I tak mi zeszło kilka godzin ;) W końcu stwierdziłam, że trzeba trochę się rozejrzeć po okolicy. Na przeciwko centrum handlowego wyrastał wysoki biurowiec Williams Tower. Poszłam w tamtym kierunku, bo po bokach widać było sporo zieleni. I faktycznie, za 64-piętrowym budynkiem znajdował się park, a w jego centrum coś, czego na pewno nie spodziewałam się tam znaleźć.



20-metrowa ściana w kształcie podkowy z setkami litrów wody spływającej na schody u podnóża ściany. Bardzo ciekawy widok i orzeźwiająca mgiełka wodna w upalny dzień :)








Wieczorem zaserwowałam sobie wypad do kina na film pt: "Ted", jako że w katarskim kinie nie było o nim nawet wzmianki. I już wiem dlaczego. Za dużo w nim tematów tabu fla Katarczyków. Wszyscy wychodziliby z kina z czerwonymi twarzami. Nie wiem tylko, czy bardziej z zawstydzenia, czy oburzenia.

Kolejny dzień to spacer po okolicy hotelu. Nie miałam już całego dnia, do tego słońce piekło dość mocno, więc za daleko się nie wypuszczałam. Ale ogólnie miasto mi się bardzo podobało. Nawet spotkałam parę osób chodzących w kowbojskich kapeluszach ;) I ten napis TEXAS na każdej z tablic rejestracyjnych.. :)











Pomimo tego, że lot jest bardzo wyczerpujący, na pewno chętnie wrócę do Houston. Poza ty mam sposoby na radzenie sobie z zamykającymi się powiekami ;)



A na koniec wrzucam caly album ze zdjeciami z Houston:
Houston, USA 28-30.08.2012 (N)

1 komentarz:

  1. Ach ci Amerykanie... Skopiowali trasę z NWW do Bydzi ;-)

    OdpowiedzUsuń