obraz

obraz

niedziela, 25 listopada 2012

Powtórka z Wenecji


Wenecję udało mi się zwiedzić jeszcze zanim dołączyłam do Qatar Airways. Dlatego, kiedy w moim grafiku dwudniowy stand by zmienił się na lot do Wenecji, przyjęłam to ze spokojem, bez specjalnego entuzjazmu. Kilka dni wcześniej natrafiłam w TV na informację o powodzi na placu św. Marka. Powódź w Wenecji - jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, widziałam jak ludzie przemierzali plac w wodzie po kolana. Czegóż można się spodziewać po europejskiej, listopadowej pogodzie. Dlatego też zabrałam ze sobą laptopa i psychicznie przygotowałam się na spędzenie całego pobytu w hotelu. Tym bardziej, że do samej Wenecji mamy stamtąd prawie godzinę drogi.

Podczas lotu okazało się, że załogę mamy naprawdę w porządku, a kiedy dotarliśmy na miejsce, wbrew temu czego każdy się spodziewał - świeciło piękne, listopadowe słońce. Przy odbieraniu hotelowych kluczy słyszałam, jak reszta się umawia na wyjście na miasto, namawiając mnie do tego samego. "Ok, może pójdę, zobaczymy" - powiedziałam. Zazwyczaj kiedy słyszy się taką odpowiedź, nie czeka się na tą osobę, bo z góry wiadomo, że w tej sytuacji leń wygrywa i kiedy wszyscy się gromadzą w holu, ta osoba smacznie sobie chrapie wtulona w miękką hotelową poduszkę. Ale to słońce i świeże, jesienne powietrze tak mnie zachęciło, że przebrałam się szybko i pomimo zmęczenia, zeszłam na dół o umówionej godzinie. Okazało się, że do miasta wybierają się nie tylko dziewczyny, które razem ze mną śmigały w ekonomicznej, ale i nasz CS, pilot i pierwszy oficer, a nawet rodzice jednego z nich, którzy przylecieli z nami na zwiedzanie Europy. W sumie uzbierało się nas 9 osób!!! Taka grupa mi się jeszcze nie zdarzyła!


Wenecja okazała się tak samo piękna, jak w maju 2010. Ludzie spacerujący wąskimi uliczkami, gondolierzy  z wąsikiem czekający na turystów na brzegu, słońce zniżające się wprost do Grande Canale... Bajka. Szkoda tylko, że czas uciekał, jak szalony, robiło się coraz ciemniej i chłodniej, a przy okazji i głodniej. Wybraliśmy więc restaurację poleconą przez naszego pilota, ale trzeba było jeszcze do niej jakoś dotrzeć. No więc kto został przewodnikiem? Ano na mnie padło. Przy okazji pokazałam towarzystwu gdzie kręcili zdjęcia do filmu "Turysta" i gdzie znajduje się miejsce, w którym buduje się i remontuje gondole w Wenecji. Opowiedziałam też historię jedynego polskiego gondoliera i co mi tam jeszcze w głowie zostało od maja 2010. I tak oto wypad do Włoch, który miał być w stu procentach przesiedziany w hotelu, stał się jednym z lepszych moich wyjazdów w ciągu całego roku.



















I na koniec standardowo album ze zdjęciami z Wenecji:
Wenecja, Włochy 17-18.11.2012

czwartek, 22 listopada 2012

Grudzień 2012

Wspominałam już niejednokrotnie o bezpośrednich lotach do Polski, które zaczynamy od 5 grudnia. Od czasu jak tylko wyszła oficjalna informacja, że częstotliwość lotów na dobry początek to cztery tygodniowo, wszystkim moim koleżankom i kolegom po fachu buzie się uśmiechnęły. Bo dla nas oznacza to 48 godzinny pobyt w Warszawie, a nie tak jak przeważnie (średnio) 24 godziny. Dlatego też sporo osób, nie tylko Polaków, zamierzało się o ów lot starać.

Pojawił się grudniowy grafik, wchodzę, otwieram.. TA DAAAAAAM!!! Nie dosyć, że mam warszawski lot w planie, to jeszcze ten pierwszy, 5 grudnia! Oprócz tego mój grafik jakiś taki pusty. Sporo dni wolnych (dobrze) i sporo stand by (niedobrze). Poza naszą stolicą nie mam innego europejskiego lotu, a to właśnie w Europie najlepiej czuć świąteczną, grudniową atmosferę, której w Doha tak brakuje. Może Nowy Jork uratuje sytuację. A jak nie, to trzymajcie kciuki, żeby niespodziankowy SBY między 24 a 26 grudnia okazał się jakimś Wiedniem, Sztokholmem albo, co lepiej, Warszawą.

Sylwester co prawda wolny, ale do pełni szczęścia potrzeba mi jeszcze wolnego dnia 1 stycznia. A to będzie wiadomo dopiero pod koniec grudnia, więc z planowaniem imprezy jeszcze się muszę wstrzymać ;)



01-03 - Seul, Korea Południowa
04 - Dammam, Arabia Saudyjska
05-07 - Warszawa, Polska
08-12 - OFF
13-14 - SBY
15-18 - OFF
19-21 - Nowy Jork, USA
22-23 - OFF
24-26 - SBY
27/28 - Abu Dhabi, UAE
29-30 - SBY
31 - OFF


środa, 21 listopada 2012

Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych

Miejsce to od początku było celem tego wyjazdu do Waszyngtonu. Data wyjazdu przypadła na dwa dni przed wyborami prezydenckimi w USA, więc spodziewałam się nie wiadomo jak ozdobionych ulic, balonów, transparentów, plakatów, nie wiem, czegokolwiek! A tu nic. Miasto nie zmieniło się nic, od mojej poprzedniej wizyty. Inne były kolory drzew, ale to już zasługa Matki Natury. A nam się wydawało, że tylko w Polsce mamy piękną jesień.





Udałam się do tej samej stacji metra co ostatnio, żeby swój spacer zacząć w tym samym miejscu. W Waszyngtonie wszystkie ważne miejsca: Biały Dom, Kapitol, muzea, biblioteki, archiwa i pomniki są w tej samej okolicy. I tak po kolei mijałam Narodowe Muzeum Historii Amerykańskiej, Muzeum i Instytut Smithsona, Narodową Galerię Sztuki, aż dotarłam do Kapitolu. Po drodze natknęłam się na tablicę postawioną przy ogrodzeniu, za którym trwały prace budowlane. Wyjaśniała ona, że ów remont ma za zadanie poprawić jakość... trawnika. Prace potrwają do stycznia 2013. Dopiero wtedy dokładnie się przyjrzałam i faktycznie trawa była bardziej zielona po wyremontowanej już stronie :) No proszę, a u nas po prostu idą i sieją... W każdym razie, po obfotografowaniu Kapitolu z każdej strony i pana policjanta na motorze (jego tylko z jednej strony), dotarłam w końcu do Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych. 

Budynek Instytutu Smithsona



Kapitol




Sam fakt, że jest to największa biblioteka świata, gromadząca ponad 142 mln różnego rodzaju dokumentów robi wrażenie. Do tego sam budynek - przepiękny. Byłam zachwycona! Biblioteka znajduje się w trzech różnych budynkach, ma ponad dwadzieścia czytelni. Niestety, w każdej sekcji jest zakaz fotografowania. Nie chciałam ryzykować, więc grzecznie stosowałam się do zakazu w prawie każdym miejscu. Prawie, bo jednego nie mogłam sobie odpuścić. Czytelnia główna - dla turystów wstępu nie ma. Można ją zobaczyć jedynie z tarasu obserwacyjnego. Akurat natrafiłam tam na grupę z przewodnikiem, więc posłuchałam sobie ciekawych informacji o wystroju czytelni, o statuach tam się znajdujących i o ciekawostkach związanych z kręceniem filmu "Skarb Narodów: Księga Tajemnic". Poczekałam aż grupa z przewodnikiem się oddali, aparat miałam w gotowości. Wszyscy wyszli, został tylko jeden oglądający pan po pięćdziesiątce. Widziałam jak się czai i rozgląda, więc jasne było, że chce zrobić to samo co ja. Jakoś tak mi się raźniej zrobiło. Wyciągnęłam aparat, pstryk, pstryk i w nogi! Pan zrobił dokładnie to samo.



Biblia Gutenberga


I przyczajone zdjęcie czytelni głównej.

Dopełnieniem wizyty miało być zobaczenie oryginalnej Deklaracji Niepodległości. Nie wiem skąd wzięłam tą informację, ale byłam przekonana, że znajduje się ona właśnie tutaj. Jak się okazało, tu była tylko wystawa o historii podpisania tego właśnie dokumentu. W sklepiku z pamiątkami można było kupić replikę za 8 USD (nie tak jak w filmie "Skarb Narodów" za 35 USD!!!), ale sam papier znajduje się w Narodowym Archiwum USA. Dowiedziałam się o tym pod koniec swojej wycieczki, kiedy trzeba było już się zbierać w drogę powrotną do hotelu. Zostawiłam więc sobie tą przyjemność na następny raz, w końcu w grafiku listopadowym miałam Waszyngton dwa razy. I oto jestem właśnie teraz w hotelu w Waszyngtonie, ale w stronę Deklaracji mogę sobie tylko pomachać, bo dziś jest Święto Dziękczynienia i wszystko jest zamknięte. Pozostaje mi tylko zejść do restauracji i zamówić sobie indyka przed lotem powrotnym do Doha...


Album ze zdjęciami z listopadowego Waszyngtonu:
Waszyngton, USA 04-05.11.2012

wtorek, 20 listopada 2012

Mama w mieście - cz.2

Zanim wybrałyśmy się z Mamą w ostatnią podróż, zostało nam jeszcze kawałek Kataru do zobaczenia. Udało się zorganizować mały wypad za miasto ;) Początkowo w planie była plaża, ale ponieważ był weekend, wybrzeże wyglądało jak parking przed centrum handlowym - samochód przy samochodzie. Pojechaliśmy więc kawałek dalej. Zamiast kąpieli w wodzie była kąpiel w piasku. A jak piasek i pustynia, to muszą być i wielbłądy! Obowiązkowy punkt wycieczki - zaliczony :)


















Przyszedł koniec miesiąca, a razem z nim ostatnia podróż, w którą mogłam zabrać Mamę - Singapur. Jedno z moich ulubionych miast. I tak jak przewidywałam, spodobało się i Mamie. Już lotnisko wywarło wrażenie. A że do hotelu dotarłyśmy popołudniem, zwiedzanie miasta przypadło na wieczór. I bardzo dobrze, bo Singapur robi niesamowite wrażenie nocą. Po obiadku (i piwku, oczywiście) w restauracyjce nad Singapore River przyszedł czas na spacer Clarke Quay. I tak sobie pomalutku szłyśmy, podziwiając wysokie biurowce, hotele, banki, muzea i inne drapacze chmur. Doszłyśmy do miejsca, gdzie znajduje się Merlion, symbol narodowy Singapuru. Według legendy była to mityczna bestia, która ukazała się jednemu z książąt 700 lat temu. Dziś jest symbolem dostatku i bezpieczeństwa. Z jakichś przyczyn nie dotarłam nigdy w to miejsce podczas moich wcześniejszych podróży do Singapuru. Owszem, widziałam Merliona na każdej pocztówce, koszulkach, torbach, magnesach i innych pamiątkach, ale jakoś tak nigdy tam nie doszłam. Potrzebowałam odpowiedniej towarzyszki podróży :) 













Przyszedł czas na powrót Mamy do Polski. Trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Ta wizyta bardzo dobrze na mnie podziałała, dodała pozytywnej energii. A już niedługo podróże do Polski będą o wiele prostsze. Jeden lot Doha-Warszawa i załatwione. Z niecierpliwością czekam na grudniowy grafik, żeby zobaczyć, czy udało się załapać na chociaż jedną, przedświąteczną wizytę w stolicy.


Singapur, 29-30.10.2012