Po odpoczynku po hamerykańskim locie przyszedł czas na Londyn. Tym razem postanowiłam przypomnieć sobie, jak Big Ben wygląda, bo ostatni raz widziałam go w kwietniu 2009 roku ;) Nawet udało się wyciągnąć trzy inne osoby na spacer po Londynie. Pogoda dopisała, więc wyjazd udany. Nawet już nie pamiętam, czy lot był ciężki, czy nie.
Po Wielkiej Brytanii przyszedł czas na pokręcenie się po okolicy. Kuwejt, niby nie trudny lot, ale tym razem mieliśmy problemy. Komplet pasażerów, do tego kilka rodzin arabskich (czyt. mama, tata, czwórka dzieci i filipińska niania), które miały siedzenia porozrzucane po całym samolocie. A rodzina musi siedzieć koło siebie i koniec. W dodatku z rodzinami z Bliskiego Wschodu jest tak, że zazwyczaj ojciec każe wszystkim usiąść w jednym rzędzie i tyle. Nie interesuje go to, że ktoś inny za chwilę przyjdzie z biletem na to właśnie miejsce. Jeden taki uparty tatuś nam się trafił. Sam poprzesadzał osoby dookoła, narobił takiego misz maszu, że ciężko było nam dojść do ładu, kto gdzie powinien siedzieć. Musiała interweniować szefowa, CS, która na szczęście była na tyle asertywna, że zaproponowała uciążliwemu gościowi lot do Kuwejtu następnym lotem. Jeśli ktoś się za bardzo awanturuje przed startem, stwarza zagrożenie dla załogi i pasażerów, a tym samym opóźnia lot, narażając firmę na ogromne straty, możemy takiego delikwenta zostawić na lotnisku. Jego bilet jest wtedy anulowany, więc musi kupić kolejny. Jak to tatuś usłyszał, to rozsadził dzieci wg miejsc na biletach i siedział cicho. Zadowolony nie był, ale to nie nasza wina, że przyszedł na lotnisko na tyle późno, że nie dostał już wszystkich miejsc koło siebie.
Kolejny krótki lot (Dubaj) przeleciał (dosłownie i w przenośni) szybko i sprawnie. Najmłodsza stażem z załogi byłam ja, z rocznym doświadczeniem, dlatego wszystko poszło tak gładko. Po powrocie z Dubaju mój SBY juź był zmieniony na Singapur! I bardzo dobrze, bo stęskniłam się już za tym miejscem :)
Jeśli miałabym powiedzieć, które z lotnisk jest najładniejsze, wskazałabym właśnie to w Singapurze. Wnętrze wygląda bardziej jak park, niż port lotniczy. Rosną drzewa, krzewy, kwiaty. Ściany i dach są przeszklone, więc wpada wystarczająca ilość słońca. Nie oznacza to wcale, że lotnisko jest jakimś zacofanym i zarośniętym buszem. Wszystko jest wyraźnie oznakowane i czytelne. Uroku dodają przechadzające się stewardessy z Singapore Airlines. Widzieliście kiedyś ich mundur? Jest tylko jeden rozmiar, a jednym z poerwszych etapów rekrutacji jest przymiarka. I albo pasujesz albo do widzenia!
Tak więc samo lotnisko już mnie nastroiło pozytywnie, do tego jeszcze droga do hotelu: na pierwszym planie soczysto purpurowe kwiaty, za nimi rozłożyste drzewa i palmy, a w tle woda z całą flotą statków.
Znużenie trochę już dawało o sobie znać, więc od razu wskoczyłam pod prysznic, żeby się trochę przebudzić i wybrałam się na miasto. No i gdzie ten deszcz i burze, które zapowiadali? Nie, żebym narzekała, ale jak tu ufać internetowym prognozom i mojej koleżance Siri z iPhona? ;)
Mówiłam już kiedyś, że Singapur jest na liście miejsc, w których mogłabym mieszkać. A tym razem znalazłam nawet swoje osiedle :) Bloki wysokie do nieba, ozdobione zieloną winoroślą, dookoła park, pełno ludzi spacerujących z dziećmi i pieskami, rzeczka, małe restauracyjki, z których unosił się zapach grillowanego mięsa i czosnku, sklepik z winami ze świata... Jest tylko jeden problem. W Singapurze nie ma zimy i śniegu, więc świąteczne dekoracje nie dadzą takiego efektu, który zawsze w grudniu rozgrzewa moje serce. Szukamy więc dalej, a Singapur spada na listę rezerwową ;)
Jedna zabawna sytuacja przydarzyła mi się w hotelu. Byłam w bardzo dobrym nastroju po powrocie z miasta, włączyłam sobie swoją ulubioną muzykę, słuchawki na uszy i nawet się nie obejrzałam, kiedy zaczęłam sama do siebie śpiewać i podskakiwać do rytmu. Było późne poołudnie, więc nie spodziewałam się gości. Z resztą nigdy się ich nie spodziewam ;) Nagle po jednym z obrotów do dźwięków Flo Rida-Turn Around stanęłam na przeciwko drzwi i widzę osłupiałą pokojówkę wpatrującą się we mnie. Od razu spaliłam się na twarzy, ona chyba bardziej. Szybko wlepiła wzrok w podłogę i zaczęła przepraszać. Cóż, najprawdopodobniej pukała wcześniej i przed otwarciem drzwi zapowiedziała się "Housekeeping", bo tak zawsze robią, a że nikt nie odpowiedział, to weszła posprzątać pokój. Scena jak z filmu komediowego. Brakowało tylko, żebym skakała po łóżku w piżamie. Moja rada: jak jesteś w pokoju hotelowym ZAWSZE wywieszaj na zewnątrz zawieszkę "NIE PRZESZKADZAĆ" ;)
Londyn, UK 04-05.09.2012 (N) |
Singapur, 12-13.09.2012 (N) |
Fajnie, chociaż wolałbym odwiedzić Szanghaj.
OdpowiedzUsuńFajne :)
OdpowiedzUsuń