obraz

obraz

piątek, 30 września 2011

Mundurek

Kolejny egzamin za mną. Grooming, czyli jak mamy wyglądać, jak się malować itp. Niby takie oczywiste, zastanawiałyśmy się więc, co takiego mają do przekazania, że potrzebują na to aż dwóch dni? Mówili o wszystkim, zaczęli od rzeczy oczywistych, takich jak prysznic przed każdym lotem, czy używanie miętowych cukierków, żeby odświeżyć oddech (broń Boże gum do żucia), a skończyli na tym jak nosić marynarkę przewieszoną przez lewą (tylko i wyłącznie) rękę, kiedy zakładać i zdejmować czapeczkę i w jakiej sytuacji mogą nas nie wpuścić do samolotu (tak, z powodu nieodpowiedniego wyglądu).

Całe życie wszyscy mi powtarzali – im mniej makijażu, tym lepiej. Najpiękniejsze jest naturalne piękno. Tutaj – maluj się zawsze i wszędzie! Nałóż podkład, puder, róż i co tam jeszcze masz i poprawiaj co chwilę! Minimalny makijaż musi zawierać pięć podstawowych składników: podkład, róż na policzki, tusz do rzęs, pomadka i lakier do paznokci. I to w odpowiednich kolorach, nie wszystkie są dozwolone. Mało tego, powiedzieli mi, że pasuje mi czerwona szminka. Taka czerrrrrrrwona, czerwonista, bo ładnie podkreśla moje oczy (na zasadzie kontrastu. Żeby ktoś nie pomyślał, że smaruję się czerwoną pomadką wokół oczu). No więc co zrobić, pozostaje mi się w taką zaopatrzyć. Zawsze używałam najwyżej błyszczyka, a tu po dwudziestu... eee, to znaczy osiemnastu ;) latach życia przyszło mi się przestawić na czerwoną pomadkę.  Trzeba też pamiętać, że szminka musi kolorystycznie pasować do paznokci . Bez makijażu nie wolno nam stawić się do pracy. Przed każdym lotem dokładnie sprawdzają, czy bluzka jest czysta i wyprasowana, czy zegarek i kolczyki odpowiednie, czy włosy dobrze ułożone, czy gdzieś na twarzy nie wyskoczyło coś, czego pasażer mógłby się przestraszyć ;) i tak dalej, i tak dalej.

Wszystko zakończyło się egzaminem, który należał do jednych z łatwiejszych i przyjemniejszych. Zaraz po tym udałyśmy się do przymiarki mundurków! Po raz kolejny zmierzyli nam wzrost i sprawdzili wagę. To drugie należy chyba do ich ulubionych czynności, bo od przyjazdu sprawdzali naszą wagę już kilka razy. To chyba po to, żeby nas zmotywować do pracy. I nie koniecznie mam na myśli odchudzanie. Mamy w grupie kilka prawdziwych chudzinek. Rekordzistka waży 42 kg.

Hmm… a ja siedzę, piszę bloga i wcinam chipsy Lay’s o smaku Barbecue. Oj będzie wieczorem siłownia, jak nic ;)

Ale wracam do mundurków. Dostałyśmy już wszystkie bibeloty i gadżety, które są uzupełnieniem munduru: pasek, czapeczka (moja ulubiona część stroju), gumki do włosów, buty – płaskie i bardzo wygodnie do obsługi klienteli podczas lotu i eleganckie na obcasie do noszenia w każdym innym miejscu. Do tego stylowy płaszcz zimowy i rękawiczki. Teraz nic, tylko bukować sobie loty do Moskwy, czy Oslo. Jest też wielka waliza podróżna, druga mniejsza i zgrabniejsza na bagaż podręczny oraz mała torebka, z dumnie wywieszoną zawieszką CREW. Sam mundur mam jeszcze niekompletny. Mam kremowe koszule i burgundowe (nie wiem, czy jest polski odpowiednik koloru „burgundy”, jeśli nie, to przepraszam wszystkie czytające polonistki) spódnice, ale marynarka i spodnie zostały u krawca do zwężenia. Całość do odebrania będzie w poniedziałek. Akurat jeśli chodzi o wybór pomiędzy spodniami, a spódnicą, to jest to jeden z niewielu wyborów, który należy do nas, przynajmniej jeśli chodzi o ubiór. Można je stosować zamiennie, w zależności od własnego widzimisię.

Jeśli ktoś jeszcze nie widział, jak mundurek QA wygląda, to poniżej zamieszczam zdjęcie. Swoje wrzucę, jak już będę miała wszystko kompletne.


poniedziałek, 26 września 2011

SEP zaliczone!!

Kolejny dział zamknięty! Safety and Emergency Procedures - zaliczone! Wczorajszy test pisemny na 100%, dzisiejszy egzamin praktyczny też poszedł gładko!

Podzielili naszą grupę na mniejsze, 4-osobowe grupki. Ja poszłam na pierwszy ogień, zostałam przydzielona do drużyny z trzema dziewczynami z Indii, które już mają po kilka lat doświadczenia w innych liniach lotniczych. Egzaminator postawił przed swoim biurkiem cztery krzesła dla nas i po kolei każdej zadawał pytanie. Jeszcze rano w taksówce gorączkowo wertowałyśmy swoje podręczniki w poszukiwaniu szczegółowych informacji, które (jak nam się wtedy wydawało) wyleciały z głowy. Byłyśmy przekonane o tym, że egzaminator zje nas żywcem, zaraz po tym jak nam udowodni, że jednak nie wszystko umiemy.Tymczasem okazał się bardzo miłym i przyjaznym człowiekiem. W miarę upływu czasu czułam się bardziej zrelaksowana i rozluźniona. Egzamin miał trwać dwie godziny, ale uwinęłyśmy się z wszystkimi pytaniami w godzinę. Odpowiadałyśmy na tyle pewnie, że egzaminator nie poprosił nas o zaprezentowanie żadnej ze scenek z ewakuacją na koniec. A szkoda. Tyle czasu się przygotowałyśmy, ćwiczyłyśmy na krzesłach w mieszkaniu, nawet rano na portierni, w oczekiwaniu na taksówkę. Aż się pan z ochrony z nas śmiał ;) No ale ważne, że wszystko zdane. Wróciłyśmy zadowolone do mieszkania, gdzie reszta dziewczyn w napięciu i stresie czeka na swoją kolej. Niektóre z nich będą zdawać dopiero jutro. Dla nas oznacza to dzień wolny. A skoro dzień wolny, to trzeba wymyślić coś ciekawego. Cokolwiek by to nie było, na pewno skończy się plażowaniem w InterContinental Hotel :)


W taksówce - już po egzaminie. Po lewej Akanksha, po prawej Gitanjali.


Priya


I nasz Security Guy :)


niedziela, 25 września 2011

Urodziny - 18-te oczywiście ;)


Dobrze, przyznaję się. Rozkleiłam się dzisiaj. Ale w końcu jestem tylko człowiekiem. Trzymałam się cały miesiąc, dziewczyny dookoła tęskniły, płakały, chciały wracać do swoich bliskich. Ja też tęsknię, oczywiście, że tak. Ale przeżywam to na swój sposób. Poza tym życie nie raz już mi pokazało, że trzeba być twardym, a nie „miętkim” ;)

Moje urodziny zaczęły się już kilka minut po północy, kiedy siedziałam nad książkami w swoim pokoju i usłyszałam, jak do mieszkania wchodzą dziewczyny, uciszając się nawzajem. Spodziewałam się tego, bo każdej dziewczynie obchodzącej urodziny robimy taką niespodziankę. Więc i tym razem tak było, całe towarzystwo wparowało do mnie do pokoju z tortem czekoladowym z napisem „HAPPY BIRTHDAY MARTYNA” i angielską wersją „Sto lat” na ustach (zdjęcia wrzucę następnym razem, bo nie zgrałam ich jeszcze od dziewczyn). Życzenie zostało pomyślane, świeczki zdmuchnięte i impreza przeniosła się do wcześniej przygotowanego pokoju Marylene. A ponieważ świeczki na torcie były z tych, co to po zdmuchnięciu zapalają się z powrotem, pozwoliłam sobie pomyśleć jeszcze jedno życzenie i zdmuchnąć je jeszcze raz. Zobaczymy, które się spełni. A jeśli spełnią się oba, to już w ogóle będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. 

W budynku szkoleniowym też czekała mnie miła niespodzianka. Przez cały kurs mamy na swoich ławkach kartki ze swoim imieniem. Pozwala to szybciej zapamiętać imiona i ułatwia pracę instruktorom, którzy przecież mają sporo imion w różnych grupach do zapamiętania. Kiedy weszłam dziś rano do sali, odszukałam swoją karteczkę, znalazłam na niej napis „Happy Birthday!” od Manosha, naszego instruktora SEP. Mały gest, a jaki miły. Później w ciągu dnia, kiedy byłyśmy przy symulatorze drzwi Airbusa A330 i trenowałyśmy awaryjne otwieranie i ewakuację, do sali wszedł Zenos, nasz poprzedni instruktor Cabin Services, z którym się bardzo zaprzyjaźniłyśmy. Odszukał mnie wśród dziewczyn, podszedł i złożył życzenia! Bardzo byłam zaskoczona, po pierwsze dlatego, że pamiętał, a po drugie, że przyszedł specjalnie po to :)



Po powrocie do mieszkania czekało na mnie mnóstwo wiadomości – w telefonie, na mailu, na Facebooku, nawet Skype poszedł w ruch. Wszystko to wzięte razem sprawiło, że się wzruszyłam, a wiadomość od Michała (tak Serek, o Tobie mówię) przepełniła czarę – rozkleiłam się jak przysłowiowa baba. Ale to było takie miłe rozklejenie ;) Bo wiem, że gdzieś tam daleko jest tyle ludzi, życzących mi jak najlepiej i trzymających za mnie kciuki, że musi mi się udać! Zresztą i tak uważam, że już mi się udało.

Dziękuję za to, że jesteście!


Reszta dnia przebiegła spokojnie, bo przed nami ważny moment – zakończenie części szkolenia dotyczącej bezpieczeństwa. Wszystkie dziewczyny siedzą w pokojach i się uczą, więc wyjścia żadnego nie było (spokojnie, przyjdzie czas – odbijemy sobie). Jutro egzamin z Airbusa A330, a kolejne dwa dni to egzaminy praktyczne. Coś takiego jak u nas egzamin ustny i dodatkowo do tego procedury ewakuacyjne, czyli wygibasy, jak na filmiku. Myślę, że wiecie, o co poproszę.. J Kciuki, kciuki, kciuki….


czwartek, 22 września 2011

Wizyta w A330 i... GRAFIK!

Dziś był bardzo przyjemny dzień. Mieliśmy kolejną wizytę w samolocie, tym razem był to Airbus A330, największy, którym na razie będzie wolno mi latać. Mieści do 305 pasażerów. Bardzo lubię tę część szkolenia. Zabierają nas na lotnisko i wpuszczają do samolotu, który właśnie przyleciał albo zaraz ma wylecieć w trasę. Mamy wtedy około 30-40 minut na sprawdzenie teorii w praktyce. Sprawdzamy lokalizacje i rozmieszczenie różnych sprzętów, wszystkie panele sterujące (oczywiście nie te dla pilotów) itp. Dzisiejszy samolot akurat dopiero co wrócił z trasy, więc cała załoga była jeszcze na pokładzie. Jedną z części zwiedzania samolotu jest wizyta w kabinie pilota. Po ostatniej wizycie w A321 byłam zawiedziona, bo okazało się, że to miejsce w niczym nie przypomina filmowych kokpitów, a to było dotychczas moim jedynym źródłem informacji o tym miejscu. Na filmach w takiej kabinie jest tyle miejsca, ile w małym pokoju mieszkalnym. Co najmniej tyle, żeby Jean Claude van Damme mógł swobodnie sprać jakiegoś innego Stevena Seagala ;) Oczywiście dookoła milion pięćset sto dziewięćset przycisków i przełączników. Tymczasem w rzeczywistości jest to małe pomieszczenie. Jak ktoś został trochę hojniej obdarowany wzrostem to ma problem. Albo po prostu musi od razu usiąść na jednym z foteli.

Jak już wspominałam, przy dzisiejszym zwiedzaniu zastaliśmy jeszcze załogę na pokładzie. Pilot był bardzo miły i postanowił sam nam pokazać kilka rzeczy w kokpicie. A ponieważ lubię się pchać pierwsza w takie miejsca, udało mi się zająć miejsce Pierwszego Oficera w kabinie :) Pilot instruował mnie jak zapiąć, odpiąć i podpiąć do tlenu nieprzytomnego pilota, jak otworzyć okno w kabinie (przez które piloci mogą się ewakuować po linie, w razie gdyby drzwi do kabiny nawaliły), to wszystko było bardzo ciekawe. Zrobiłam kilka zdjęć w samolocie, ale nie wolno nam upubliczniać takich fotek, taka polityka firmy.

Parę dni temu dowiedziałam się, grafik lotów na październik pojawi się koło 24 września. Od tego czasu codziennie sprawdzam swoje konto w systemie QA. Dziś po powrocie ze szkolenia też to zrobiłam i jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam informację o gotowym grafiku na październik!! Wygląda to tak: pierwsze dwa loty to loty obserwacyjne. Będę na pokładzie jako członek załogi, ale nie będę miała przydzielonych własnych obowiązków, mogę co najwyżej asystować. Kolejne loty - dostanę już swoją pozycję, będę odpowiedzialna za określoną strefę z pasażerami, a jak przypadnie mi pozycja Galley Manager ("galley" to kuchnia w samolocie), to na mojej głowie będzie przygotowanie wszystkich posiłków na czas. Na szczęście to ostatnie stanowisko może przypaść dopiero przy trzecim lub czwartym locie, więc zdążę się już trochę oswoić. A grafik wygląda tak:

17 - lot obserwacyjny, Dubaj, powrót tego samego dnia
18 - lot obserwacyjny, Luxor (Egipt), powrót tego samego dnia
19-22 - wolne na odpoczynek po dwóch miesiącach treningu
23-25 - Manila, Filipiny
27 - Delhi, Indie, powrót (niestety) tego samego dnia

Tyle jeśli chodzi o październik. Z jednej strony nie mogę się doczekać, a z drugiej mam pietra!!

poniedziałek, 19 września 2011

Kolejny egzamin do przodu!


Kolejny egzamin do przodu! Znajomość Airbusa A320 zaliczona na 100% !!!  Jutro zaczynamy A330.

Czasami kiedy wstaję rano, w pokoju jest zupełnie ciemno, dwie warstwy zasłon z grubego, nieprzepuszczającego słońca materiału są bardzo szczelne. Podchodzę wtedy zaspana do okna, nie do końca jeszcze świadoma, gdzie jestem, spodziewając się szarego deszczowego dnia za oknem. W taką pogodę (w Polsce) nigdy się nie chciało wychodzić z domu, ale nie było wyjścia. Pracodawca nie przyjmował wymówki, że „za oknem było szaro”. No więc odsłaniam zasłony – aaa, no tak, Doha, godzina 5:45 i słońce. I wtedy dopiero się budzę.

Dzisiaj jednak obudziło mnie coś innego. Wyznawcy Islamu modlą się 5 razy dziennie. Niedaleko naszego budynku jest szkoła dla chłopców, na której umieszczony jest megafon. Już nie raz słyszałam nawoływanie do modlitwy: o 15:00, 17:00, 18:00 i 18:30. Dziś usłyszałam też nawoływanie o 4:00… Ale albo zmienili głośniki albo nawołującego, bo wydawało mi się, że wołają tuż zza mojego okna. Cóż, trzeba zaakceptować ich kulturę, religię i zwyczaje. Poniżej krótki filmik z owym nawoływaniem (wersja cicha, która mnie nigdy nie budziła).



Jak już zamieszczam filmiki, to niech będzie jeszcze jeden. Ale najpierw krótkie wyjaśnienie. Pisałam już wcześniej, że przerabialiśmy wszystkie niebezpieczne sytuacje na pokładzie. Do każdej takiej sytuacji jest odpowiedni proces ewakuacji. Oczywiście wszystkie musimy znać, po awaryjnym lądowaniu mamy tylko 90 sekund na wyprowadzenie 150 osób z samolotu (w innych maszynach może ich być nawet 300). Na końcu treningu z zasad bezpieczeństwa, zanim zaczniemy pierwszą pomoc, będzie egzamin praktyczny. Egzaminator da jakąś sytuację (np. pożar w samolocie) i w mgnieniu oka trzeba będzie przeprowadzić ewakuację, wykrzykując odpowiednie komendy, otwierając drzwi awaryjne i wyprowadzając  (niewidzialnych) pasażerów. Zebrałyśmy się więc z dziewczynami w jednym pokoju, ustawiłyśmy kilka krzeseł i ćwiczyłyśmy, mając przy tym ubaw po pachy. To nasze początki z procedurami ewakuacyjnymi, więc popełniałyśmy mnóstwo śmiesznych błędów, na przykład wypraszając pasażerów z siedzenia przy wyjściu ewakuacyjnym skierowałam ich na drzwi, zamiast do korytarza J Ale po to właśnie się ćwiczy, żeby uniknąć takich błędów. Za to następnego dnia na treningu poszło już bardzo dobrze. Oby tak na egzaminie praktycznym.

Może krótko opiszę filmik, bo moje ruchy mogą być niezrozumiałe ;) Najpierw prezentuję pozycję bezpieczną do awaryjnego lądowania, później uspokajam pasażerów, czekając na dalsze instrukcje. Dziewczyny wymyśliły mi wielki pożar na pokładzie, więc zaczęłam ewakuację, ale po sprawdzeniu warunków na zewnątrz okazało się, że nie jest bezpiecznie, bo na przykład jeden z silników się pali (zapomniałam wspomnieć, że ćwiczona przez nas ewakuacja odbywa się przez wyjście nad skrzydłem samolotu). Zablokowałam więc wyjście i skierowałam pasażerów w inne miejsce. Zaraz potem dziewczyny dały mi drugą sytuację, taką samą, ale z bezpiecznymi warunkami na zewnątrz. Otwieram więc wyjście awaryjne, wychodzę na skrzydło, pociągam za rączkę, która uruchamia napompowywaną powietrzem zjeżdżalnię ze skrzydła w dół. Powinna się ona uruchomić automatycznie po otwarciu drzwi, ale z automatyką różnie bywa, dlatego na wszelki wypadek uruchamiamy ją też ręcznie. Następnie otwieram drugie drzwi na skrzydle od zewnątrz, jeden z pasażerów musi je wyrzucić z samolotu, żeby nie blokowały wyjścia. Na koniec wykrzykuję komendy nakazujące odpiąć pasy, zostawić wszystkie rzeczy, uciekać z samolotu i ześlizgnąć się ze zjeżdżalni. Film dla osób z wyobraźnią, bo wszystkie części samolotu trzeba sobie wyobrazić. 


Ćwiczenia praktyczne podczas treningu to świetna zabawa, bo wszystko robimy w symulatorze Airbusa A320, łącznie z otwieraniem włazu, który waży 15 kg. Ale wszystkie mamy nadzieję, że nie trzeba będzie tego stosować w rzeczywistości.

sobota, 17 września 2011

Quady na pustyni!

Zawsze chciałam pojeździć na quadach, ale w Polsce jakoś tak nigdy się nie zebrało. Tutaj nadarzyła się okazja, był wolny piątek, zebrała się większa ekipa i pojechaliśmy za miasto na pustynię. Dobrze, że niektóre dziewczyny mają znajomych, którzy mieszkają w Doha już jakiś czas. Dzięki temu wiedzą gdzie warto jechać, co zobaczyć itp. Tym razem ekipa była głównie ze Sri Lanki.

Pustynia - niesamowite wrażenie, dookoła tylko piasek. Po drodze mijaliśmy platformę wiertniczą, która w nocy wyglądała jak osobne miasto, cała oświetlona. Niestety jest zakaz robienia zdjęć takich miejsc, więc nie ryzykowaliśmy. A przy okazji - zatrzymaliśmy się na tankowanie. 1 litr benzyny kosztuje 1QR, w przeliczeniu 0,75 zł!!!! Żyć, nie umierać. A raczej jeździć, nie umierać )

Dotarliśmy na miejsce, trochę się powygłupialiśmy na placu zabaw, bo śmiechu nigdy za wiele. Przygotowali nasze quady, krótka instrukcja (bardzo prosta, bo przy automatycznych quadach do jazdy używa się praktycznie tylko jednego guzika), pierwsze kilka metrów niepewne, pierwszy zakręt - powolutku. Zupełnie jakbym się uczyła jeździć na rowerze ;) Kolejna prosta - GAZ!!! Zabawa przednia! Rozkręciłam się tak, że pod koniec już po wydmach jeździłam :) Wrażenia super, bo nie dosyć, że sama jazda była fantastyczna, to jeszcze w takim miejscu.


Od lewej: Zoha (Malediwy), Zeinab (Pakistan), Marylene (Francja), ja, Paulina (też Polska).



Ja chyba jednak jestem stworzona do ekstremalnych rzeczy :)
W następnym tygodniu - skutery wodne!

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na jednej z publicznych plaż. Miałyśmy z dziewczynami ochotę się wykąpać, ale ponieważ nie zabrałyśmy strojów - weszłyśmy w ciuchach. Woda cieplusieńka, przezroczysta, nad głowami niebo pełne gwiazd... Skoro już mamy tylko jednodniowy weekend, trzeba go wykorzystać na maksa :)


Desert biking 16.09.2011

piątek, 16 września 2011

Wieczorne zwiedzanie

Weekend! To znaczy czwartek wieczór, prawie to samo ;)
Ten tydzień dał mi trochę w kość. Nauki sporo, snu mało, a przede mną jeszcze tyle pracy. Kolejny egzamin za 3 dni. Sam pisemny egzamin nie jest właściwie trudny. Przy takiej ilości czasu, jaką my poświęcamy na naukę, trzeba by naprawdę się postarać, żeby nie zdać. Próg zaliczenia to 86%. Pamiętam, że kiedyś wystarczyło 30%, żeby zdać jakikolwiek egzamin. W LO trzeba było mieć już 50%, na studiach 75%, a teraz 86% - poprzeczka idzie coraz wyżej ;)

Ale nie o nauce tym razem. Jako że jutro upragniony, wolny piątek - dziś można było się popołudniu zrelaksować i odpuścić naukę. Plażowanie też nie wypaliło, bo jak pisałam wcześniej, co to za plażowanie, kiedy nawet ramion nie można odkryć, bo są za "gołe". Dlatego dzisiaj Shubham (chłopak jednej z koleżanek) zabrał nas na miasto, żeby pokazać nam kilka urokliwych miejsc. Shubham pracuje dla QA już od 4 lat, więc przy okazji wypytałyśmy go o kilka rzeczy. Okazuje się, że szkolenie na Boeingi umożliwiające najdalsze loty można mieć już po 2 - 3 miesiącach latania. Wszystko zależy od tego, jak się będziemy sprawować na pokładzie. A październikowy roaster (miesięczny rozkład lotów dla każdego członka załogi) powinien pojawić się 24 września, czyli już za tydzień będę wiedziała, jakie będą moje obserwacyjne loty i dokąd mnie wyślą jeszcze w październiku :)))

A dziś pojechaliśmy na Pearl of Qatar - sztuczną wyspę Kataru.

Projekt ma być skończony w 2012 roku, więc już znaczna część wyspy jest oddana do użytku. Na wyspie znajduje się szereg drogich butików światowych marek, drogie apartamentowce z widokiem na morze i wille, które zamiast miejsca parkingowego w garażu mają przypisane miejsce w przystanie na jacht. Zrobiliśmy sobie krótki spacer promenadą, ale powiem szczerze, że spodziewałam się bardziej zapierających dech w piersiach widoków. Chociaż gdyby spędzić tam trochę więcej czasu, to i takie by się znalazło.





Stamtąd udaliśmy się do innego miejsca - KATARA Cultural and Heritage Village. Byłam, w zasadzie nadal jestem tym miejscem zachwycona! Kompleks wielu budynków, w których znajdują się muzea, wystawy, sklepy, kawiarnie, restauracje - wszystko, czego dusza zapragnie. Po środku jest ogromny amfiteatr, jest też Akademia Muzyczna, filharmonia, opera i wiele, wiele innych. Plaża, którą widać na zdjęciach jest prywatna, więc nie mieliśmy na nią wstępu. Usiedliśmy sobie w kawiarni, zjedliśmy porcję lodów, po godzinie 18 szybko się ściemniło i wtedy ukazał się cały urok tego miejsca. MAGICZNE! To najlepsze słowo, które mi teraz przychodzi do głowy. Po całym kompleksie jeżdżą meleksy, oferujące przejażdżkę (darmową na terenie obiektu). Zdjęcia nie są najlepszej jakości i nawet w małym stopniu nie oddają piękna tego miejsca, ale może chociaż troszeczkę przybliżą Wam to, o czym mówię.











Więcej zdjęć w albumie:

Doha wieczorową porą 15.09.2011

Dobrze mieć tu kogoś, kto zna już trochę miasto, wie gzie pojechać i co pokazać. Po zaliczeniu całego kursu jesteśmy już umówieni całą czwórką na wycieczkę na safari i przejażdżkę na wielbłądzie :)

No tak, zapomniałam też wspomnieć, że zaczęli instalację internetu w naszym budynku. W końcu! Instalują w żółwim tempie, dwa, maksymalnie cztery mieszkania w ciągu dnia. Nie wiem jakie mają kryterium, czy liczy się kolejność zgłoszeń, czy coś innego. Ja cały czas grzecznie czekam na telefon od sieci Qtel (to taka katarska "tepsa") z datą instalacji u mnie. Sąsiadka za ścianą - szczęściara - dostała internet jako pierwsza i udostępniła mi hasło, więc mogę korzystać z internetu ze swojej sypialni :) Sygnał słaby, bo słaby, ale JEST! Nie będzie już trzeba za każdym razem zasuwać z laptopem do Gloria Jean's Coffee. Chociaż i tak się tam niedługo wybiorę, bo muszę kupić jeszcze jedną kawę, żeby kolejną dostać za darmo. Tak, jeszcze mi zostało polskie, a nawet bym powiedziała krakowskie myślenie ;)

wtorek, 13 września 2011

EVACUATE! EVACUATE! EVACUATE!

Cabin Services to był pikuś w porównaniu z tym, co się dzieje na SEP. Tam przy nauce obsługi baru mogliśmy przynajmniej się czegoś napić (oczywiście bezalkoholowego), przy nauce serwowania śniadania, lunchu, obiadu, czy ciepłej przekąski mogłyśmy to później wszystko zjeść, świeżo podgrzane :) Poniżej zdjęcia z ćwiczeń z serwowania przekąski Warm Sandwich.



A teraz od nowej technicznej terminologii głowa mi pęka i język się łamie. Że nie wspomnę o samym przedmiocie tego działu – sytuacje awaryjne. Tutaj nie można popełnić błędu. Przy Cabin Service jak zapomnisz podać serwetki albo podasz nie tą ręką co trzeba, to tak naprawdę nic się nie stanie (o ile na pokładzie nie będzie „szpiega”, który będzie sprawdzał jak się sprawuję). Jeśli przy zasadach bezpieczeństwa ominie się jeden krok, może się z tego zrobić katastrofa. Dlatego kładą tak wielki nacisk na tą część szkolenia.
Okazuje się, że sceny filmowe, gdzie pasażera wysysa przez okno, czy dziurę w samolocie nie są wcale zmyślone. Może trochę przesadzone, bo wiadomo, hollywoodzkie kino lubi pokazywać kraksy z wielkim rozmachem. Ale niestety jest to możliwe. Raczej żadna z nas nie chciałaby się zmagać z pożarem na pokładzie, a już na pewno nie z dekompresją. Na szczęście ten drugi przypadek zdarzył się tylko raz w historii Qatar Airways w ciągu ostatnich 14 lat, więc jest szansa, że teoria pozostanie teorią. Ale żeby nie było za wesoło – w co drugim locie będziemy zmagać się z jakąś niebezpieczną sytuacją. Mogą to być za równo ostre turbulencje, jak i pasażer popalający papieroska cichaczem w łazience. Swoją drogą w tego drugiego nie radziłabym próbować. W QA nie ma przebacz dla palaczy. Przez cały lot grzecznie im się przypomina, że palenie jest surowo wzbronione, a jeśli znajdzie się odważny (albo raczej zdesperowany), może być pewny, że po wylądowaniu na lotnisku  będzie czekać na niego ochrona. Stamtąd albo za kraty (bo złamanie tego przepisu jest obrazą dla państwa Kataru) albo horrendalnie wysoka kara.

Z innych ciekawych przepisów warto napisać, że na pokładzie mogą przebywać dwa rozdaje zwierząt: psy (tylko jeśli są przewodnikiem osoby niewidomej) i… sokoły. Tak, sokoły. Może ich być maksymalnie 6 na pokładzie podczas jednego lotu. Okazuje się, że bogaci arabowie kupują sobie te ptaki za ogromne kwoty i trzymają jako zwierzątka domowe. Oczywiste jest więc, że wybierając się w podróż, chcą zabrać swoje zwierzątko ze sobą. Od razu zaczęłyśmy z dziewczynami żartować i pytać, czy taki sokół ma swoją kartę pokładową albo czy podczas dekompresji przysługuje mu maska tlenowa. Ale jedyne co możemy dla niego zrobić podczas sytuacji awaryjnej, to schować w toalecie :D

Jeden dzień szkolenia był dość przerażający. Mówiliśmy o niebezpieczeństwach takich jak porwania, bomby na pokładzie, itp. Muszę powiedzieć, że trochę nas ten temat wystraszył. Manosh opowiedział kilka historii z życia wziętych. I każdej z nas przeszła przez głowę myśl o powrocie do domu. Jeśli na przykład (nie daj Boże) powtórzy się sytuacja z 11 września 2001 nad terytorium USA, wojsko bez namysłu zestrzeli taki samolot.  Po tamtych wydarzeniach wprowadzono przepis, który pozwala na wybranie mniejszego zła. Poświęcenie życia 350 pasażerów jest w tym momencie lepsze, niż śmierć 2000 ludzi na ziemi.
Ale ja twarda jestem! Nie dam się, nic mnie nie odstraszy ;)

Jestem już po pierwszym egzaminie z SEP. Zdany na 98%. Jeden błąd. Nie jest źle.

Po teście pojechałyśmy gdzieś poza miasto, do ośrodka, gdzie przeprowadza się kursy przeciwpożarowe itp. Dostałyśmy po pięknym, szarym kombinezonie (mi przypadł rozmiar 44, gdzie normalnie noszę 38, ale nie było wielkiego wyboru). Wszystko znamy już w teorii, teraz czas na praktykę. Każda musiała ugasić pożar piekarnika i pożar w łazience. Ogień był prawdziwy, ale nie wielki. Taki, który można zgasić w kilka sekund małą gaśnicą. Zajęcia się nam bardzo podobały, bawiłyśmy się przy tym świetnie. Na koniec instruktor zaprezentował nam pożar w kabinie, dokładnie takiej wielkości, jakie mamy w samolotach. To niesamowite, jak szybko kabina wypełnia się dymem. Najpierw gęsta, czarna chmura zawisła pod sufitem, potem zaczęło jej przybywać i schodziła coraz niżej. Potrzeba dosłownie kilkunastu sekund, żeby połowa całego pomieszczenia wypełniła się dymem. To dlatego pasażerów trzeba wtedy „rzucić na kolana”, bo właśnie przy podłodze jest najlepsza widoczność.




Nie zawsze trzeba być na pierwszym planie ;)






Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia przed tym ośrodkiem, bo dookoła była tylko piaszczysta pustynia. Pomyślałam wtedy, że gdyby mnie na takiej zostawili, to szanse na przeżycie niewielkie. Przypomniała mi się też bajka „RANGO” i hasło ‘Blend in!’ :) Polecam!

Pojutrze miałyśmy jechać na jedną z publicznych plaż, ale dziś się dowiedziałyśmy, że bikini jest tam zabronione. Ok., zawsze można ubrać jednoczęściowy strój kąpielowy. Ale nie tutaj. Taki też jest zabroniony na plaży publicznej. To jak inaczej to zrobić?! Pozostaje chyba ubrać się jak płetwonurek :P Jest jeszcze inne rozwiązanie i chyba z tego skorzystamy. Trzeba wykupić wejście na prywatną plaże przy jednym z hoteli, wtedy będzie można i drinka z palemką się napić. A jako załoga QA mamy zniżki w wielu hotelach, więc na pewno będzie miło.

Pozdrawiam wszystkich, których męczą jesienne deszcze i chłody, a w szczególności mojego nowego czytelnika, który przez tyle czasu dbał o moje podniebienie każdego ranka!
:))))

piątek, 9 września 2011

Piątek wolny

Mam dziś wolne, więc postanowiłam odespać cały poprzedni tydzień. Ale jednak spanie do południa nie jest dobrym pomysłem i w cale nie dlatego, że reszta dnia ucieka o wiele szybciej. O godzinie 12 woda w zbiornikach na dachu jest już tak nagrzana, że aż parzy! Zdążyłam się szybciutko umyć, ale już do mycia zębów musiałam wziąć wodę mineralną, bo inaczej poparzyłabym sobie całą buzię.


Na zdjęciu - zbiornik z wodą na dachu jakiegoś bunkra przed naszym mieszkaniem ;)


Od dwóch dni dosyć mocno u nas wieje. Chyba jesień idzie :P Co nie oznacza, że temperatura spadła, o nie. Cały czas mamy po 40 stopni w ciągu dnia i 35 w nocy. Różnica polega na tym, że idąc ulicą można dostać piachem po oczach od czasu do czasu. Ale nie ma co narzekać, słyszałam, że w Polsce prawdziwa jesienna pogoda, a temperatura zaczyna się od jedynki z przodu, więc w tym momencie Doha to zdecydowanie lepsze miejsce dla mnie. Zawsze to powtarzałam, że wolę się pocić, niż marznąć.

Czwartki są chyba jednak lepsze, niż piątki. A to dlatego, że po powrocie ze szkolenia nie ma świadomości, że trzeba się uczyć. Mało tego, można wyjść na miasto, a po powrocie o 22 imprezować w jednym z mieszkań, nie martwiąc się o to, że wcześnie rano trzeba wstać. Już po raz drugi udało nam się zorganizować wyjście całą 17-osobową grupą. A w Krakowie był zawsze problem z frekwencją powyżej 3 osób (dodaję na razie tylko kilka zdjęć, resztę muszę zgrać od dziewczyn). Za to w piątek, jak już wstanę w połowie dnia, zjem śniadanie, to cały czas chodzi za mną myśl, że już powinnam siadać do nauki. Zwłaszcza że dział, który teraz zaczęliśmy będzie dosyć trudny. Oprócz ogromu wiedzy do przyswojenia i faktu, że niektóre rzeczy będzie trzeba wykuć na blachę, słowo w słowo z podręcznika, dochodzi jeszcze język angielski. Sporo nowej terminologii, typowej dla tego tematu. Bo jak powiedział nasz nowy instruktor – Manosh – każdy sprzęt, każdy element sprzętu i czynność, jaką trzeba wykonać mają swoją nazwę, więc nie można swoimi słowami opowiedzieć, np. co robić w wypadku pożaru na pokładzie. Na to jest spisana procedura i koniec. Na tą część szkolenia kładą duży nacisk. Wszystko po to, by w razie niebezpiecznej sytuacji nie zastanawiać się „Kurcze, co tam było w punkcie trzecim? Co trzeba było dalej zrobić?” tylko automatycznie zadziałać według wcześniej wykutej instrukcji. Zajęcia praktyczne w tym temacie mogą być ciekawe, kiedy trzeba będzie wykrzyczeć wszystkie te komendy ewakuacyjne: OPEN SEAT BELTS!! LIFEJACKET ON!!
Po trzech dniach nauki zasad ogólnych będzie egzamin (13.09). Tego samego dnia też będą zajęcia Real Fire Fighting (walka z prawdziwym ogniem). Zapowiada się ciekawie J. Później cztery dni nauki bezpieczeństwa w Airbusie A320 i egzamin (19.09). Jeden dzień na Airbus A319 i A321, trzy dni na największy, jakim na razie będę mogła latać – Airbus A330. Kolejny egzamin (25.09), po nim sprawdzenie naszych praktycznych umiejętności  (2 dni), w międzyczasie dostaniemy swoje mundurki!!! W tej części szkolenia poznamy też techniki obezwładniania niegrzecznych pasażerów ;) i podstawowe zasady działania w sytuacjach ekstremalnych, np. bomba na pokładzie. Kolejny dział (Pierwsza Pomoc) zacznie się 5 października. Wszystko to zapowiada się bardzo ciekawie, ale mam nadzieję, że nie będę miała wielu okazji, żeby ją później stosować w praktyce.





I które oczka są najbardziej zielone? ;)


Cała nasza grupa 632 + najzabawniejszy instruktor na świecie :)

czwartek, 8 września 2011

Villaggio Mall

Wizyta w wielkim centrum handlowym Villaggio – zaliczona! Przed wyjazdem z Polski przeglądałam stronę www tego centrum i rzeczywiście wyglądało imponująco. Okazuje się, że na żywo wygląda jeszcze lepiej J Jest mnóstwo sklepów, prawie wszystkie moje ulubione z Polski i dodatkowo jeszcze kilka innych, pełno niezdrowych fastfoodów, przyjemnych kawiarni i eleganckich restauracji. Ale najlepszy jest sam wystrój. Nie będę wiele opisywać, wrzucam poniżej zdjęcia. Wbrew pozorom, nie są zrobione na zewnątrz, ale w wielkim centrum handlowym, w pełni klimatyzowanym.










Cały sufit przypomina niebo, a promienie słońca przebijające się przez cały dzień jeszcze potęgują ten efekt. Po zachodzie słońca sztuczne oświetlenie robi swoje. Spaceruje się tam jak po małym miasteczku. A pod tym "niebem" widać kolorowe balony z helem, które uciekły małym dzieciom i zatrzymały się przy samej górze :) 

W dzisiejszych czasach samo centrum handlowe to przeżytek. Musi być jakaś dodatkowa rozrywka. W Villaggio jest IMAX, centrum rozrywki, lodowisko, gondole i wesołe miasteczko z kolejkami górskimi, itp. Tylko dlaczego dekoracje przypominają budynek z nazistowskimi okienkami? Czy może to tylko moje skojarzenie?