obraz

obraz

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Mieszkanie


Nigdy nie studiowałam dziennie, więc zawsze mi brakowało takiego typowego, studenckiego, akademickiego życia. Tutaj mam tego namiastkę. Oczywiście nie mam na myśli niekończących się imprez w akademikach, bo nawet gdyby był na to czas, to w żadnym sklepie nie kupi się alkoholu. Jakiekolwiek imprezy z procentami – impossible. Ale za to inne sprawy – wspólne uczenie się, pogaduchy w piżamach i z maseczką na twarzy – owszem i bardzo mi się to podoba. Wczoraj jedna z dziewczyn miała urodziny, więc tuż przed północą zgromadziłyśmy się w pokoju obok, zaprzyjaźniony już taksówkarz pomógł nam zorganizować tort urodzinowy, zwabiłyśmy koleżankę podstępem i jak tylko weszła – SURPRISE!!!!  Bawiłyśmy się przy tym jak dzieci J Kawałek torta, soczek i 20 minut później grzecznie poszłyśmy wszystkie spać, bo autobus przyjeżdża po nas o 7 rano.

Na początku Mama zapytała mnie, czy mam balkon w mieszkaniu. Nie mam i naprawdę nie widzę potrzeby, żeby takowy mieć. Tutaj nawet okna się nie otwiera. No chyba że ktoś jest dzieckiem hutnika i nie może wytrzymać bez buchającego w twarz gorąca. Wtedy owszem, można sobie otworzyć okno raz na jakiś czas J


Z ciepłą wodą nie ma problemu, gorzej z zimną, bo zbiorniki z wodą są przeważnie na dachu budynku. Kilkanaście sekund spaceru z autobusu do budynku gdzie mieszkamy naprawdę wystarczy, żeby jedyną rzeczą, o której się marzy był zimny prysznic. Zwłaszcza jeśli wracamy o godzinie 14. Po godz. 19 nie jest już tak źle i temperatura 36 stopni na zewnątrz staje się przyjemnym ciepełkiem. Ale w okolicach południa – masakra.

W kuchni mamy taki pstryczek do podgrzewania wody, który przez całe lato jest wyłączony. Woda sama się podgrzewa na dachu, więc nie ma potrzeby go włączać. Prysznic musi być naprawdę szybki. Przez pierwsze 30 – 40 sekund leci chłodna woda (a przynajmniej taka się wydaje, kiedy wraca się z upału), później zaczyna lecieć coraz cieplejsza, aż do gorącej. Dobrym sposobem jest napuszczenie wody do umywalki rano i zostawienie na cały dzień, wtedy na wieczór jest chłodniejsza. A przynajmniej nie jest gorąca. Jeszcze tego nie praktykowałam, bo jak na razie mieszczę się w jednominutowym prysznicu ;)



Chwała temu, kto wymyślił AC, bo bez klimatyzacji tu by się nie dało przeżyć. Jest w każdym pomieszczeniu mieszkania, na korytarzu nie ma, ale w windach już jest. Mamy też siłownię w budynku do własnego użytku. Przyznam się, że jeszcze tam nie byłam. Ale to wcale nie z braku chęci, a z braku czasu. Kiedy już wstanę z popołudniowej drzemki (tutejszy klimat tak jakoś na mnie działa, że muszę się chwilę przespać po powrocie ze szkolenia, inaczej nie mogę się skupić), to wolny czas trzeba wykorzystać na przyswojenie nowych wiadomości. Cóż, zostaje więc czekać na piątek. Szkoda, że nie mamy basenu w budynku. Każdy z bloków dla Cabin Crew ma jakieś takie sportowe udogodnienie. Gdyby u nas był basen, na pewno byłabym tam codziennie. No ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma J

niedziela, 28 sierpnia 2011

Kilka zdjęć

Jakoś tak nie ma kiedy pstrykać zdjęć. Na szkolenia nie zabieram ze sobą telefonu (zabronione), a to w tej chwili jedyne moje urządzenie do zapisu obrazów. Po szkoleniu zazwyczaj jest sporo nauki, więc wyskakujemy z dziewczynami na szybkie zakupy, uzupełnienie zapasów wody i wracamy do mieszkania. Ale wrzucę chociaż te, co mam i obiecuję następnym razem dodać więcej.

Wszystkie będą też w moim albumie Picasa





Szkolenie


Myślałam, że dni tygodnia mylą się tylko podczas urlopu. Tutaj w Doha – nigdy nie wiem jaki mamy dzień. O ile to nie jest czwartek. Szkolenie mamy 6 dni w tygodniu, piątek jest wolny, więc w czwartek głośno się o tym mówi.

Szkolenie jest bardzo intensywne, codziennie mamy mnóstwo nowych rzeczy do zapamiętania. Ale Kiedy wchodzi się przed 8:00 do budynku i widzi się już wyszkoloną załogę krzątającą się po korytarzach, to aż się chce uczyć! Wszystko jest tu tak dobrze zorganizowane, dopięte na ostatni guzik, wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku – pełen profesjonalizm, co sprawia, że podoba mi się tu jeszcze bardziej.

Pamiętam narzekanie, od szkoły podstawowej, przez liceum, nawet na studiach: „Po co my się tego uczymy? Przecież nigdy nam się to w życiu nie przyda.” Tu nie można tego powiedzieć. Od samego początku, zaraz po przywitaniu (szefowie każdego działu osobiście zeszli się z nami przywitać na powitalnym „tea party”) i szczegółowym przedstawieniu wszystkich zasad, których pod żadnym pozorem nie wolno nam złamać, od razu przeszli do rzeczy. Same konkrety. Godzinka na temat gdzie co załatwić i do kogo zadzwonić, przywitanie z trenerem naszej grupy (Zenos z Indii, bardzo ciekawy i zabawny człowiek). Do tej pory już nas przeszkolili jak mamy wyglądać i jak nie wyglądać ;) Jak się zachowywać w poszczególnych sytuacjach. Była też wycieczka po samolotach (Airbus A320 i A330), obowiązki na pokładzie i sporo rzeczy do wkucia na pamięć. Już na trzeci dzień trzeba było znać 3-literowe kody ponad 100 lotnisk, do których latamy. I teraz jestem wdzięczna wszystkim swoim nauczycielkom geografii, bo jednak się to na coś przydało. Nie robiłam takich byków, jak na przykład koleżanki z Tajlandii, według których Bukareszt jest na Dalekim Wschodzie.

Jutro mamy dzień badań lekarskich, więc dzisiejszy wieczór wolny od nauki. Znam już grafik zajęć na październik i wiem, że mój pierwszy obserwacyjny lot przypadnie na 16 października, nie wiem jeszcze gdzie. Tego dowiem się za około miesiąc. Proszę wszystkich o przygotowanie kciuków na 13 października, bo wtedy będzie mój final exam. Oczywiście wszystko zależy od tego, czy wszystkiego na czas się nauczę (oczywiście, że się nauczę!), ale kciuki na pewno pomogą zwalczyć stres temu towarzyszący.

W ten weekend do naszego budynku przyjechała kolejna grupa dziewczyn. Jest wśród nich jedna Polka i jest moją sąsiadką J Mam też polskie programy TV, polskie radio – prawie jak w domu. Tylko Was wszystkich brakuje...

czwartek, 25 sierpnia 2011

Początki

MARHABA!

W końcu udało mi się znaleźć internet! Jeszcze minie trochę czasu, zanim podłączą mi go w mieszkaniu, więc na razie muszę łapać go gdzie indziej. Dużo czasu nie mam, bo przed 22 trzeba wrócić do siebie, więc będzie szybko.


Przyleciałam wieczorem po godz. 22 czasu lokalnego (godzina do przodu od czasu polskiego). W Berlinie okazało się, że leci jeszcze Paulina i Marta, więc jesteśmy we trzy i póki co trzymamy się razem. Do Berlina leciałam jakimś małym samolocikiem, na 76 pasażerów, który na dziobie miał rysunek przypominający narysowaną sprayem muchę i nazywał się FLY NIKI ;)

Na pokładzie Qatar Airways oczywiście obserwowałam wszystko bardzo dokładnie. Już po wejściu na pokład można było usłyszeć... śpiew ptaków! W tle nie było żadnej muzyki, tylko odgłosy lasu - bardzo miłe. Stewardessy - dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam, piękne dziewczyny sympatycznie się uśmiechające. Czekałam na ich "taniec" demonstrujący procedury ewakuacyjne, ale się nie doczekałam. Wszystko się wyświetliło na telewizorkach przed każdym z foteli, więc dziewczyny nie musiały się produkować. Na pewno nie we wszystkich samolotach jest taki sprzęt, więc pewnie i tak mnie to nie ominie ;)
Podczas lotu obejrzałam sobie piątą część Szybkich i Wściekłych z napisami arabskimi, które na szczęście nie przeszkadzały. Przesłuchałam płytę The Best Of Rod Steward i obejrzałam kilka odcinków Cougar Town. Na prawdę miły lot. Dużo jedzenia. Niestety trzymał mnie jeszcze lekki stres, więc czułam ścisk w żołądku przez cały lot.

Jest paskudnie gorąco. Czasami kiedy stoi się na przystanku autobusowym w upalny dzień, podjeżdża autobus i zatrzymuje się akurat z silnikiem na twojej wysokości, a na ciebie bucha gorące powietrze. Dokładnie tak wysiadło się z samolotu w Doha. Buchnęło gorąco i nie przestaje buchać, o ile nie wejdzie się do jakiegoś budynku lub samochodu. Bo klima jest wszędzie. Nie dałoby się bez tego przeżyć. Nie dziwię się, że padł pomysł, by w 2022 przenieść World Cup na miesiące zimowe. Latem nie będzie szans tu wytrzymać. Po 10 minutach stania na zewnątrz (o godzinie 22:15) byłam cała mokra. Spodnie kleiły się do mnie w każdym miejscu, gdzie tylko materiał stykał się z ciałem. Uczucie jak w saunie, chociaż nigdy w takowej nie byłam, ale domyślam się, że właśnie tak jest. Podjechal autobus, wsiadamy, jest klimatyzacja... uff... ale ulga... ale... zimno!... W spoconych ciuchach do takiego zmrożonego auta, po kilkunastu minutach wychodzimy na zewnątrz na kilkanaście sekund, bo tyle było trzeba, żeby dojść z parkingu do budynku. Zdążyłam się ogrzać, przegrzać i spocić. W budynku znowu klima. Tak to wygląda codziennie. Skoki temperatur od 40 stopni na zewnątrz do 20 w budynkach. Mam nadzieję, że organizm szybkos ię przyzwyczai.

Mieszkanie super - nowy budynek, wszystko nowiutkie: winda, meble, sprzęt, nawet garnki i szczotka do kibelka ;) Moja współlokatorka - Puja jest z Indii (wymawia się Pudzia, więc od początku skojarzyło mi się z Pudzianem, chociaż w żadnej kwestii ani trochę go nie przypomina :P). Cała moja grupa składa się z 17 dziewczyn z 7 różnych krajów. Najwięcej dziewczyn jest z Indii i Japonii. Mamy też Francję, Maledivy, Tajlandię, Chiny i oczywiście Polskę :) Razem z Pauliną i Marlene stanowimy mniejszość europejską ;)

Jak na razie bardzo mi się podoba. Codziennie o godz 17 zza okna dobiegają jakieś modły arabskie, które idą przez jakiś głośnik. Ale trwa Ramadan, przed 18 już się ściemnia, więc ci, którzy poszczą przez cały dzień (właśnie z racji świętego miesiąca zwanego Ramadan) będą mogli się najeść do syta. To bardzo ciekawe, że można tak poznawać kulturę, która jest nam tak obca. Nie tylko tą arabską, ale też indyjską, japońską i wiele innych.

Mam już swoje ID w mundurze Qatar Airways. Zdjęcie - oczywiście okropne, bo zawsze zrobię jakąś głupią minę, więc na pewno nie będę się nim chwalić. Jakiekolwiek zdjęcia wrzucę innym razem. Teraz naprawdę staram się działać szybko. Jest już 21:25, a przed 22 trzeba wrócić do mieszkania. Przeciągniesz swoje ID przez czytnik o 22:01 - wylatujesz. Nie chcę sprawdzać, czy to prawda ;)

Pozdrawiam wszystkich w Polsce! Postaram się częściej wpadać do tej kawiarni, przynajmniej do momentu kiedy nie dostanę stałego łącza ;)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Już niedługo...

Wkrótce początek mojej wielkiej przygody nad Zatoką Perską. To wszystko przyszło dość niespodziewanie i chyba jeszcze nie do końca wydaje się być realne. A jednak. 19 sierpnia lecę do Kataru i tam zamierzam spędzić najbliższe kilka lat. Trzymajcie kciuki!