obraz

obraz

wtorek, 25 grudnia 2012

Styczeń

No i jest kolejny grafik. Coś chyba ostatnio mi za dużo lotów do Stanów dawali, więc teraz chcą zbalansować. Abu Dhabi, Bahrajn, loty charytatywne.. Styczniowy grafik (nie licząc nadchodzącego urlopu, na który plany zmieniają się średnio dwa razy dziennie) to chyba "prezent" gwiazdkowy do moich sudańsko-indyjskich Świąt... Nic dodać, nic ująć..

01 - OFF
02 - SBY
03 - Abu Dhabi, UAE
04 - OFF
05-19 - urlop
20 - OFF
21 - ASBY
22-24 - SBY
25 - Bahrajn
26-27 - Londyn, UK
28-29 - OFF
30-01 - Perth, Australia


poniedziałek, 24 grudnia 2012

Święta, Święta... Święta?

Moi Drodzy,

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia 
składam Wam najlepsze życzenia prosto z Kataru.Dużo radości i rodzinnego ciepła, 
bo tego nigdy za wiele.
Doceniajcie każdą chwilę ze swoimi bliskimi, 
bo któregoś dnia możecie skończyć tak jak ja,
świętując Wigilię na lotnisku w Sudanie.
Albo pierwszy i drugi dzień świąt - w Indiach...




niedziela, 23 grudnia 2012

New York City

Nowy Jork, zima, święta - prawie jak w hollywoodzkim filmie romantycznym ;) Ponieważ na miejscu mamy zaledwie 30 godzin, a po odliczeniu czasu na dojazd z i na lotnisko zostaje nam późne popołudnie, wieczór i pół następnego dnia na zwiedzanie pomyślałam, że szkoda tracić 3 godziny pierwszego dnia (Long Island - NYC - Long Island) i 3 godziny dnia drugiego na tą samą trasę. Zarezerwowałam pokoik w hotelu na Manhattanie, dzięki czemu w mieście mogłam zostać do późnego wieczora, a następnego dnia zacząć z samiuśkiego rana.

Do miasta wybrałam się z trzema dziewczynami, ale tylko do pierwszego przystanku. Postanowiłam się od nich odłączyć, żeby nie powtórzyć błędu z Frankfurtu i nie zamienić miłego dnia zwiedzania w coś w stylu "O matko, kiedy to się skończy!". Poza tym i tak dwie z nich wybierały się na Time Square, więc w miejsce, gdzie ja już byłam, a trzecia miała tylko jeden cel: kupić obrączki u Tiffanego na swój ślub. Narzeczony z Jemenu, z którym zna się pięć miesięcy, ślub bez ceremonii, bo ona protestantka, a on muzułmanin. Ale jak by nie było, ślub tylko jeden w życiu, więc na obrączkach musi być "Tiffany & Co", bo to pamiątka na całe życie. No nie wiem, ja tam bym wolała wygrawerować imię przyszłego męża albo datę, ale co kto lubi.

Dojechałyśmy do miasta taksówką. Dziewczyny chciały prosto na Time Square, ale przekonałam je, że jak pojedziemy do Rockefeller Center, to będą miały blisko na Time Square, a przy okazji zobaczą wielką choinkę. Zadziałało. Tak więc udało mi się rozpocząć zwiedzanie dokładnie w tym miejscu, w którym chciałam.





Przy centrum tłum ludzi, ogromna choinka i lodowisko. W tle oczywiście amerykańskie kolędy i pastorałki. Sceny iście filmowe. Ale nie ma co za długo stać i się w ludzi wpatrywać, a na łyżwach jeździć nie będę, bo chciałabym wrócić do Doha z obiema nogami sprawnymi. Pożegnałam więc dziewczyny, powiedziałam, że koleżanka czeka, obróciłam się na pięcie i pomaszerowałam 5th Avenue. Moim celem był... dworzec. A mianowicie stacja Grand Central. Niby to tylko dworzec, ale myślę, że każdy z nas widział przynajmniej jeden film ze sceną właśnie w tej hali. Dlatego nie mogło mnie tam zabraknąć. Ach ten filmowy Nowy Jork...







Przyszła pora na jedzenie, bo kiszki zaczęły grać marsza. Po niezdrowym, amerykańskim fast foodzie ruszyłam w drogę do hotelu. Zmęczenie dawało się we znaki, więc była to już najwyższa pora. Hotel, jak to zazwyczaj bywa, na zdjęciach wyglądał inaczej, niż w rzeczywistości. Przynajmniej samo jego wejście. Przez dobre pół godziny kręciłam się po okolicy z mapą w ręku, szukając odpowiedniego budynku. Moje "queen size" łóżko było niewyobrażalnie twarde, ale niektórzy twierdzą, że to zdrowo dla pleców. Poza tym to tylko jedna noc.




Rano po mini śniadanku składającego się z herbaty i kanapki (ja raczej nie z tych, co się budzą przy kubku kawy) udałam się w kierunku dwóch mostów: Brooklyn Bridge i Manhattan Bridge. Na pewno zdjęcia oświetlonych mostów w porze wieczornej robiłyby wrażenie, ale te poranne też mi całkiem nieźle wyszły. Kolejnym przystankiem było World Trade Center, a raczej miejsce, gdzie kiedyś owe bliźniacze wieże stały. Żeby tam się dostać, musiałam przejechać kilka przystanków autobusem. Automatów biletowych w pobliżu nie było, więc pomyślałam, że kupię u kierowcy. Podjeżdża autobus M09, kierowca z nowojorską kwadratową szczęką, w niebieskiej koszuli i czarnej czapce kierowcy spojrzał na mnie spod okularów przeciwsłonecznych. Zapytałam, czy mogę u niego kupić bilet. On na to, że tak, o ile zapłacę monetami, bo taką miał maszynkę biletową w autobusie. -To w takim razie ile kosztuje bilet? -$2.25 -A ma pan wydać z $5? Kierowca tylko przewrócił oczami, westchnął i powiedział -Get in! Tak oto dzięki uprzejmości nowojorskiego kierowcy autobusu dojechałam w wyznaczone miejsce.

Manhattan Bridge

Brooklyn Bridge

Oba mosty w jednym ujęciu


9/11 Memorial
Zdecydowanie wolałabym zwiedzać Bliźniacze Wieże, niż miejsce po nich... Ponad rok temu otwarto tu 9/11 Memorial. W miejscu budynków znajdują się dwa ogromne baseny, każdy z nich otoczony z czterech stron przez prawie 10-metrowy wodospad. Dookoła na tablicach z brązu wyryte są nazwiska wszystkich ofiar, łącznie z załogą porwanych samolotów. I ludzie stojący w zadumie, przypominający sobie straszne wieści napływające z każdej strony 11 września 2001 r. Niektórzy robią zdjęcia, niektórzy płaczą... Cały teren został wysadzony dębami. Ma to w przyszłości oddzielić pomnik od zgiełku miasta. Wśród nich jest jedno drzewo, grusza, które ocalało podczas zamachów. Zostało znalezione miesiąc po wydarzeniu, poprzypalane i ze zniszczonymi korzeniami. Ale udało się je przenieść i na tyle otoczyć opieką, żeby po 9 latach można było przenieść je z powrotem na miejsce.











Dookoła trwają prace budowlane nad nowym kompleksem World Trade Center. Znany architekt Daniel Libeskind podjął się zadania zagospodarowania terenu. I tak dookoła będzie stało 7 budynków WTC, z czego najwyższy będzie One World Trade Center. Ma mieć 104 piętra i 541,3 m wysokości, co da mu pozycję trzeciego najwyższego budynku na świecie. Według planu ma być skończony w przyszłym roku, co jest bardzo możliwe, bo spora część budynku już stoi.

One World Trade Center

Po lewej One World Trade Center, za nim gotowy już WTC 7, a po prawej WTC 4



Został ostatni punkt wycieczki, bez którego Nowy Jork nie może być zaliczony. Trzeba było wskoczyć na prom, a stamtąd wycieczka dookoła Statuy Wolności. Zanim jednak tam dopłynęliśmy, mała wycieczka wzdłuż brzegu dolnego Manhattanu. Kilka zdjęć, kierunek obrany na Statuę, płyniemy i... bateria mi się rozładowała! Złośliwość losu i brak zapasowego aparatu skutkują zaledwie w trzech zdjęciach tego miejsca. No niech będzie, trzeba będzie zrobić jeszcze raz wycieczkę na Liberty Island następnym razem.




Nowy Jork po raz kolejny zachwycił. Na pewno chętnie tam wrócę. Tymczasem przyleciałam do Doha, mamy już 22, a nawet 23 dzień grudnia, a świat dalej się kręci! Święta już za rogiem, a w moim grafiku dalej stand by. Będzie przynajmniej czas na udekorowanie mieszkania. Wigilii sobie nie zrobię, bo zjadłam już pierogi i bigos przywiezione z Polski, więc grzecznie będę czekać na telefon. A walizka jak zawsze spakowana...

Nowy Jork, USA 19-20.12.2012

wtorek, 18 grudnia 2012

A w Katarze też święto

Jeden z moich grudniowych stand by zmienił się na Frankfurt. W końcu miałam okazję zobaczyć to miasto, a nie tylko lotnisko podczas przesiadki w drodze do Polski. Ale zanim wylądowaliśmy w Niemczech,  podczas lotu spojrzałam sobie za nasze małe samolotowe okienko i zobaczyłam białą smugę w powietrzu. Taką, jaką zostawia samolot na niebie, kiedy wypatrujemy go z ziemi. Ale nie była ona z naszego samolotu, bo była za daleko. Zaintrygowana podeszłam bliżej do okienka i proszę bardzo! Oto jedna z naszych konkurencyjnych linii lotniczych z Bliskiego Wschodu śmiga sobie tuż obok. Pozostało tylko im pomachać i wrócić do swoich obowiązków.



We Frankfurcie wyszłam z dwiema dziewczynami z Indii i Węgier. Celem był Market Świąteczny. Niestety, zupełnie się nie dobrałyśmy charakterami i nawet rozmowa o głupotach się nie kleiła. Z Węgierką znalazłam nić porozumienia przez chwilę, kiedy zachwycałyśmy się nad ilością wieprzowiny w menu w jednej z restauracji. Obie wybrałyśmy gulasz, gotowane żeberka wieprzowe, grillowany boczek, do tego jeszcze jakieś dwie kiełbaski wieprzowe i kapusta zasmażana. Oczywiście kufel piwa do tego. Hinduska wieprzowiny nie je, alkoholu nie pije, więc siedziała cały wieczór i modliła się nad kubkiem kawy i jakimiś warzywami. Cóż, nie wszystkich można zadowolić. Po posiłku pokręciłyśmy się po rynku z ozdobami świątecznymi i wróciłyśmy do hotelu. Dziwne to wyjście było, bo przez niezbyt dobrane towarzystwo nie chciało się za dużo czasu w mieście spędzić.











A tu znajdziecie album ze wszystkimi zdjęciami z Frankfurtu:
Frankfurt, Niemcy 13-14.12.2012


A tymczasem w Katarze dziś święto narodowe. Flagi było już widać na tydzień przed świętem: na lampach ulicznych, samochodach, znakach drogowych, witrynach sklepowych, budynkach. Ale nie są to ot takie flagi o rozmiarach 2m x 1,5m. Katarczycy jadą z grubej rury i zakrywają całe budynki. Dziś część ulic jest zablokowanych, parada samochodów specjalnie przyozdobionych na tą okazję pokona całą trasę Cornishe. Wszystkiemu akompaniują pokazy lotnicze. Wszystko zakończone będzie widowiskowym pokazem sztucznych ogni. Zdrowy rozsądek nakazuje zostać wtedy w domu. Utknięcie w korku - gwarantowane. Trasa, którą normalnie pokonuje się w 15 minut, może zająć nawet ponad 3 godziny. Niech się więc Katarczycy cieszą, ja się cieszę razem z nimi, ale z dystansu. Wystarczy, że rano obudziły mnie głośne salwy i przelot kilku samolotów wojskowych nad miastem. A poniżej kilka zdjęć przyozdobionego miasta  i zdjęcia z Dnia Narodowego z poprzednich lat:















I na koniec plakat tutejszej sieci komórkowej. Nie przypomina Wam czegoś? (podpowiedź poniżej).