obraz

obraz

piątek, 26 grudnia 2014

Święta, Święta i po Świętach

Na pewno wszyscy jeszcze pozostają w świątecznej atmosferze, w końcu dziś Drugi Dzień Świąt, ale ja już szykuję się do pracy. Spędziłam wspaniały tydzień w Polsce z najbliższymi, spotkałam się z dwiema przyjaciółkami, których nie widziałam od trzech lat, obejrzałam Jasełka z udziałem mojej 4-letniej chrześniaczki, gdzie debiutowała, jako aniołek. Zupełnie jak ja, xx lat temu ;) Dostałam od Was sporo życzeń świątecznych, za co serdecznie wszystkim dziękuję. Macie sporą zasługę w dodawaniu oliwy do ognia mojego optymizmu i pozytywnego nastawienia. 

Choinka w moim mieszkaniu w Doha

Przez cały mój grudniowy urlop doskwierało mi przeziębienie złapane w Londynie. Nie tylko katar i ogólne zmęczenie, ale i coraz cięższy i bardziej męczący kaszel nie dawały mi spokoju. Podleczyłam się trochę jeszcze w Doha, ale organizm odzwyczajony już od polskiego chłodu, szybko znów się poddał. Wietrzne i deszczowe święta zrobiły swoje i po powrocie do Kataru niemal straciłam głos. Było blisko pójścia na chorobowe, po praz pierwszy od ponad trzech lat. A za tak długi okres bez zwolnienia, firma wynagradza dodatkowymi 5 dniami urlopu. Do końca grudnia zostało kilka dni, nie mogłam więc pozwolić, żeby przez jedno przeziębienie trzy lata poszły na nic. I chyba moje zacięcie i determinacja zwyciężyły, bo dziś już poczułam się lepiej, a i głos wrócił do normy. W międzyczasie zmieniono mi stand by na lot do Nepalu, tym razem z krótkim pobytem w Katmandu, więc czeka mnie jeszcze jeden lot w tym roku.

Styczeń natomiast przebiegnie pod znakiem Bangkoku. Mój kolega Airbus A380 zaczął latać i tam, dlatego mam ich aż tyle. Będzie też Paryż, kilka lotów turnaround (bez pobytu w hotelu) i wisienka na torcie na koniec miesiąca: lot do Melbourne w Australii. Dlaczego wisienka, skoro byłam już tam nie raz? A dlatego, że wymyśliłam na tę podróż coś wyjątkowego. Od kilku miesięcy bezskutecznie starałam się o ten lot. W końcu się udało, więc na pewno zamierzam zrealizować mój plan. Jeśli wszystko się uda, będę miała do pokazania kilka niesamowitych zdjęć. Nie zdradzę już nic więcej, na resztę będzie trzeba poczekać do końca stycznia.

A oto mój nowy grafik na styczeń:
01-02 - wolne
03-04 - Bangkok, Tajlandia (lot 836/833)
05 - wolne
06-07 - Bangkok, Tajlandia (lot 836/833)
08 - Kuwejt (lot 1072/1073)
09-10 - wolne
11-12 - Bangkok, Tajlandia (lot 836/833)
13 - Kuwejt (lot 1072/1073)
14-15 - wolne
16-17 - Moskwa, Rosja (lot 229/230)
18-19 - Paryż, Francja (lot 39/40)
20 - Kair, Egipt (lot 1301/1302)
21 - wolne
22-25 - SBY
26-30 - wolne
31 - 02 - Melbourne, Australia (lot 904/905)


środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Wszystkim podróżnikom, tym, co zwiedzają świat, tym, co wyjeżdżają na wakacje raz do roku oraz tym, którzy tylko marzą o dalekich podróżach życzę radosnych świąt w ciepłej, rodzinnej atmosferze. Odłóżcie na bok wszelkie smutki i troski dnia codziennego, chociaż na chwilę, chociaż na jeden dzień. Spędźcie czas z bliską Wam osobą, wypijcie kubek ciepłej herbaty siedząc w ulubionym fotelu, słuchając ulubionej muzyki. Po Świętach i tak trzeba będzie wrócić do bałaganu codzienności, dlatego sprezentujcie sobie chwilę wytchnienia w trakcie nadchodzących dni.


piątek, 12 grudnia 2014

"Krew zalała lądy i zabarwiła morze"

Moją pierwszą w życiu wycieczkę do Londynu odbyłam w wieku 15 lat. Obskoczyliśmy wtedy wszystkie turystyczne punkty miasta, ze zwiedzania których niewiele pamiętam, bo gdzie 15-latka będzie się skupiać na tym, co mówią przewodnicy. Ale w mojej głowie wyrył się zapis, że zwiedzanie Londynu mam zaliczone. Tym bardziej, że po raz drugi zawitałam tam w wieku dwudziestu-kilku lat. Wtedy to zaczynał się bum, kiedy Polacy masowo przenosili się do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu pracy. A ja tymczasem czysto turystycznie, w co nie mógł uwierzyć taksówkarz podwożący mnie do hotelu. Dopytywał się, czy będę pracować na recepcji, czy w kuchni.

Za każdym razem kiedy odwiedzałam Londyn dzięki mojej obecnej pracy, skupiałam się a to na zakupach spożywczych w polskich sklepach albo na spotkaniu z moim drogim, wieloletnim przyjacielem Sebastianem. Kiedy jednak podczas ostatniego miesiąca moje wizyty w tym mieście zwiększyły częstotliwość (a zawdzięczam to mojemu koledze, A380), pomyślałam, że w zasadzie warto by się wybrać ponownie w miejsca, które są wizytówką Londynu. 

Jan Christian Smuts
Winston Churchill










Lot nasz ląduje na Heathrow popołudniu. A że hotel mamy tuż przy lotnisku, dojazd do miasta zajmuje około godzinę. Dlatego za każdym razem jak docierałam do miasta, zapadał już zmrok. Szybko więc zrobiłam rundkę wokół Big Bena, a później nie pozostawało nic innego, jak wyjąć statyw i pobawić się trochę aparatem. Fotografowanie mostu Tower Bridge zajęło mi półtorej godziny, ale w końcu udało mi się złapać to, co chciałam. Mniej szczęścia miałam z Big Benem nocą. Akurat wtedy towarzyszyła mi Ukrainka z naszej załogi, która bardzo mnie pospieszała. Zaproponowałam, żeby sama wróciła do hotelu, a ja na spokojnie sobie sfotografuję to, co chcę. Niestety Lidia stwierdziła, że pogubi się w londyńskiej sieci metra, więc była zależna ode mnie. Nie do końca zadowolona, zwinęłam sprzęt i poprowadziłam biedne dziewczę do hotelu. Muszę też wspomnieć, że ów wyjazd przypłaciłam zdrowiem. Pomimo ciepłego ubioru, złapało mnie jakieś choróbsko i tak już się kuruję czwarty dzień z rzędu nie wychodząc z łóżka. 





Jednak chciałam Wam napisać o pewnym miejscu, które przyciągnęło mnie, jako pierwsze. Twierdza Tower of London i pomnik upamiętniający brytyjskich żołnierzy poległych podczas I Wojny Światowej. Nie jest to jednak zwykły pomnik, o jakim na pewno teraz myślicie. To projekt artystyczny autorstwa Paula Cumminsa. Od sierpnia wokół londyńskiej twierdzy kilkuset wolontariuszy ustawiało ceramiczne czerwone maki. Swój wkład mieli nawet książę William i jego żona Kate, którzy też "zasadzili" po ceramicznym kwiatku. 


Maki kwitną jako chwast na nieurodzajnych polach, kiedyś obficie rosły w rowach i kraterach na polach bitewnych. Dziś są symbolem wszystkich żołnierzy Wielkiej Brytanii, poległych we wszystkich konfliktach, w których Zjednoczone Królestwo brało udział, a także weteranów wojennych. Dlatego wokół Tower of London w ciągu trzech miesięcy posadzono 888,246 maków, dokładnie tyle, ilu żołnierzy zginęło podczas I WŚ. Ostatni kwiat posadzono 11 listopada, w dzień upamiętniający zawieszenie broni kończące wojnę (11 listopada 1918r.). Całość sprawia wrażenie rozlewającego się morza krwi, tworzącego rozległy, czerwony dywan. "Krew zalała lądy i zabarwiła morze" to tytuł całego przedsięwzięcia.







Zdążyłam w ostatnim momencie, bo w połowie listopada wystawa miała zostać rozebrana. Ceramiczne maki można było kupić na pamiątkę za £25 za sztukę. W ciągu jednego tygodnia sprzedano ich 200 tys., dochód przeznaczając na organizacje charytatywne, wspierające kombatantów i żołnierzy brytyjskich sił zbrojnych. Popularność wystawy przerosła oczekiwania nawet samych pomysłodawców. Tower of London otoczoną morzem czerwieni odwiedziło ponad 4 mln. osób. Na początku listopada władze apelowały do obywateli, by już nie przychodzili pod twierdzę, bo tłum jest zbyt duży, a metro nie daje rady. Ale nikogo to nie zniechęciło. Współautor projektu, Tom Piper, wyjaśniał: "To nie jest instalacja na temat wojny, to nie jest ilustracja przemocy i barbarzyństwa. Tu chodzi o stratę i pamięć, o danie każdemu człowiekowi wyjątkowego sposobu, by odnieść się do historii swej rodziny i uświadomić sobie koszt ludzkiego życia."



Londyn, UK, Jesień 2014