obraz

obraz

poniedziałek, 3 lutego 2014

Słoneczne Melbourne

Ajajaj, nie da się już czekać z wrzuceniem posta tygodnia albo dwóch. Cały czas pojawiają się nowe komentarze pod starymi postami, cały czas dostaję od Was wiadomości, więc świadomość, że tyle osób czeka na nowy wpis nie pozwala mi siedzieć spokojnie.

Australia znów zachwyciła, tak jak się tego spodziewałam. Niczym specjalnym, po prostu urokami zwykłej codzienności. To niesamowite, jak w niektórych miastach człowiek może po prostu czuć się dobrze. 

Lot opóźnił nam się o godzinę. A to ze względu na jedną pasażerkę. Dostała przydzielone siedzenie gdzieś w środku samolotu. Koniecznie chciała się przenieść do rzędu przy wyjściu ewakuacyjnym, gdzie jest więcej miejsca na nogi. Pasażerka była dość wysoka, gdzieś ze dwie głowy wyższa ode mnie, to i żeby rozprostować nogi podczas lotu potrzebuje więcej miejsca niż inni. Do tego skarżyła się na chore kolano. Lot pełny, zajęty każdy fotel, a miejsca w rzędzie ewakuacyjnym są dość cenne przy 13-godzinnym locie. Nikt nie chciał więc z nich zrezygnować i zamienić się z lamentującą panią. Ta stwierdziła, że skoro nie możemy nic dla niej zrobić, to ona nie chce lecieć. Obsługa naziemna próbowała ją przekonać, przez pół godziny stali na schodkach przed wejściem do samolotu i rozmawiali. Pasażerka zalana łzami była nieugięta. Trzeba było więc wyszukać w cargo jej walizki (ukrytej gdzieś wśród bagażu pozostałych 334 pasażerów), bo skoro ona nie leci, to i bagaż musi zostać. Czas leciał, pasażerowie zaczęli się niecierpliwić. Pilot wygłosił więc krótki komunikat tłumaczący przyczyny opóźnienia. Wtedy jedna z osób z rzędu przy wyjściu ewakuacyjnym się zlitowała i ustąpiła siedzenia płaczącej damie. No to dawaj walizkę z powrotem do cargo. Jeden z pasażerów zapytał mojej koleżanki: "Jak to tak, dla jednej osoby opóźniacie cały lot?", na co ona odpowiedziała: "Każdy pasażer jest dla nas tak samo ważny. Pewnego dnia to może być pan albo ja". Bardzo mi się jej odpowiedź spodobała. W Melbourne wylądowaliśmy z 20 minutowym opóźnieniem, ale za to z kompletem pasażerów. Oczywiście nie mogło zabraknąć zdjęć zrobionych podczas lotu. Tym razem zrobione gdzieś nad południowym krańcem Indii. 



Na zwiedzanie miasta wybrałyśmy się we trzy: dwie Polki i Rosjanka, albo raczej Kanadyjka rosyjskiego pochodzenia. Nie miałam konkretnego planu zwiedzania. Byłam już tu jakiś czas temu i pamiętałam dobrze, że zwykły spacer po mieście w promieniach australijskiego słońca w zupełności mi wystarczył. Dlatego też grzecznie przytaknęłam, jak jedna z dziewczyn zaproponowała odnalezienie ulicy z murami pokrytymi graffiti. Wszystkie ubrałyśmy się dosyć lekko, bo w końcu w Australii lato. A tu o 10 rano nas przywitał lekki chłodek, który na szczęście szybko został przegoniony przez słońce. Nie spodziewałam się, że pod koniec dnia wrócę do hotelu ze spalonymi ramionami i nosem. 

Zaczęłyśmy od spaceru nad rzeką Yarra. Na długości całego bulwaru rozkładały się budki, namioty i stoiska z różnościami... chińskimi. A to jakieś dziwactwa do jedzenia, a to chińskie lampiony albo jeszcze jakieś inne bibeloty. Wszystko z okazji trwającego Nowego Roku Chińskiego. I tak jak dla wszystkich dookoła była to niemała atrakcja, tak na nas, dziewczynach, które w Chinach mogą być co kilka miesięcy, nie zrobiło to zupełnie żadnego wrażenia. Nie chcę, żeby zabrzmiało to jakoś zuchwale, ale nie po to leciałyśmy 13 godzin do Australii, żeby się chińskimi lampionami zachwycać. Szybkie śniadanie w Subwayu, do tego mieszanka "Aussie Summer" ze świeżo wyciskanych soków z arbuza, ananasa i trzeciego owocu, którego za Chiny nie mogę sobie przypomnieć. 







Dotarłyśmy na znany mi już Federation Square, gdzie porozstawiane były leżaki, a ludzie odpoczywali sobie przed, po lub w trakcie pracy. Zajrzałyśmy do Australian Centre for the Moving Image (Australijskie Centrum Obrazu Ruchomego), gdzie za darmo można było obejrzeć wystawę, opowiadającą historię ruchomego obrazu poprzez ciekawe eksponaty i doświadczenia interaktywne. Lekki uśmiech pojawiał się na twarzy na widok starej, prymitywnej gierki kung-fu, czy Mario Bross. 










Stamtąd wybrałyśmy się na poszukiwanie ulicy graficiarzy. Znalazłyśmy w sumie dwie, z czego z jednej zapach przegonił nas błyskawicznie. Koleżanka z Rosji stwierdziła, że ten "zapach świeżej farby" jest nie do wytrzymania. No niestety nie mogłam się z nią zgodzić co do pochodzenia woni, chyba że tutejsi bezdomni farbą sikają... Co do prac na murach, jedne były ciekawsze, inne przypominały tylko bazgroły, ale i tak czapki z głów dla autorów. Ja to mogę w tej kategorii startować co najwyżej z moją trzyletnią chrześniaczką. 





Resztę dnia spędziłyśmy już tylko we dwie Polki (Rosjanka wybrała się na poszukiwania owocu marakui, które chciała ze sobą zabrać do Doha) na spacerowaniu przy Budynku Wystawy Królewskiej, który to jest wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, budynku parlamentu stanowego (który swoją drogą jest niedokończony, brakuje mu kopuły), dotarłyśmy też do neogotyckiej Katedry Św. Patryka. Spacerując tak po mieście można podziwiać, jak nawet w centrum handlowym miasta, wśród nowoczesnych drapaczy chmur, widnieje wiele bardzo dobrze zachowanych starych budowli z ubiegłego wieku.

Budynek Wystawy Królewskiej

Buszujący w zbożu :)

Budynek Wystawy Królewskiej

Parlament



Katedra Św. Patryka



Ten kilkugodzinny spacer w słońcu zaczęły w końcu odczuwać i nogi i głowa, dlatego po obiedzie wróciłyśmy do hotelu na odpoczynek i zebranie sił przed lotem powrotnym. I tak jak mi się to nigdy dotąd nie zdarzało, tak po tym australijskim locie zegar mi się całkiem przestawił. W nocy kręcę się tylko w łóżku, spoglądając co chwilę na zegarek. Zasypiam dopiero koło godziny 7 rano, śpiąc do późnego popołudnia. Tracę w ten sposób cały dzień, a wieczorem chodzę jak struta z braku słońca. Na przykład teraz, w Katarze godzina 13:00. Po opublikowaniu posta kładę się spać po 20 godzinach na nogach. Wieczorem pobudka i do pracy. Mam nadzieję, że po locie do Barcelony mi się to z powrotem przestawi.


PS. Wiedzieliście, że zamknięta butelka szampana w zamrażalniku po kilku godzinach eksploduje, rozsypując się w drobny mak? Nie próbujcie tego w domu.



Zapraszam do całego albumu ze zdjęciami:
Melbourne, Australia 29-31.01.2014

24 komentarze:

  1. Witaj, urokliwe to miasto Melbourne:) Mamy zamiar z bąblami wybrac się do Australii ale za kilka lat, muszą jeszcze trochę podrosnąc (to samo dotyczy Azji). Na razie zadowalamy się urokami Europy. Katedra św. Patryka to wypisz wymaluj architektura Dublina:).
    Szampan a dokładnie prosecco już nie raz zapomniałem wyjąc z zamrażarki, jednak najgorszy efekt daje piwo:). Odradzam każdemu, czyściłem przez dwa dni:)). Pozdrawiam z Toskanii P

    OdpowiedzUsuń
  2. Australia Australią ale butelka szampana rozbita na drobny mak? Skandal :-D

    Pięknie tam jest. Oglądając te zdjęcia przepełnione słońcem aż zrobiło mi się trochę ciepłej... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie ja! To nie ja! Ja akurat wtedy grzecznie sobie spałam podczas przysługującego mi odpoczynku :)

      Usuń
    2. kamień z serca :D

      Usuń
  3. Australia-moje wielkie marzenie podróżnicze... Mam nadzieję, że kiedyś się tam wybiorę ;) Jak na razie nasycam się zdjęciami i pocztówkami stamtąd. A Graffiti... Gdyby było tylko takie, ten świat byłby piękniejszy ^^

    Pozdrawiam i miłych dalszych podróży życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam.
    Oglądając zdjęcia można zapomnieć,że za oknem +1'C i topniejące resztki śniegu... Aż się ciepło robi człowiekowi. Jak się dłużej poczeka na nowy wpis na blogu to później chłonie się łapczywie każdą jego literę,każdy piksel zdjęcia... Rewelacja!! A tu jutro moja wymarzona Barcelona!!!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. I kolejna zapierajaca dech w piersiach relacja i fotki:)
    Troszke slonca w srodku zimy:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy te zdjęcia to już nowo zakupionym aparatem? Bo naprawdę niezłe!:) Pozdrawiam. Caffe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety jeszcze nie. Ale cieszę się, że lepsze, bo na początku byłam z nich niezadowolona.

      Usuń
    2. nierozumiem takich ludzi i chyba nigdy nie zrozumie , zarabiasz kilkanaście tys ( albo i więcej ) miesięcznie a nie stać Cię na zakup aparatu za kilka stówek?????

      Usuń
  7. Z tą farbą dobre hahahahaha

    OdpowiedzUsuń
  8. http://www.expressen.se/nyheter/the-truth-about-the-luxury-of-qatar-airways/
    Mogłabyś się ustosunkować do tego artykułu?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Niestety nie. Blog jest o moich podróżach, a ja nie jestem rzecznikiem Qatar Airways, żeby takie artykuły komentować.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo ciekawy artykul Grucha.
    Potwierdzajacy tylko moje przypuszczenia i to co sie juz slyszalo i czytalo wczesniej.
    O czesci z tych rzeczy ktore sa opisane w artykule Martyna juz wspominala na swoim blogu.
    Odnosnie powrotow do domu o okreslonej porze, braku gosci, zakaz kontaktow itp.itd...Wiec jak najbardziej artykul jest wiarygodny.
    Coz...prawda jest tak ze majac pieniadze - rzadzisz.
    Ten szejk czy kimze on by nie byl - ma wlasne lotnisko, linie lotnicza - wiec moze dyktowac warunki. Nawet widac ze moze miec jeszcze wieksze koneksje skoro moze zakazac wjazdu kazdej zwolnionej stewardessie.
    Przerazajace jest to jak daleko potrafi posunac sie taka osoba i w jakim stopniu kontrolowac ludzkie zycie. Prawda jest taka ze zawsze beda chetni na tego typu prace zwazywszy na benefity jakim chociazby jest podrozowanie po swiecie. Dlatego mam nadzieje ze Martyna wytrzyma tam jak najdluzej poki bedzie cieszyla sie ta praca. A niestety tak jak bylo wspomniane w artykule - robiac drzwi otwarte przez kilka dni w tygodniu - kandydatek im nie zabraknie chocby nawet mieli zwalniac dziewczyny masowo.
    Ale jak to mowia - "wszedzie dobrze gdzie nas nie ma". Jest wiele zawodow na ktore patrzymy z podziwem a gdy sami chcemy w nim zaistniec poznajemy "ciemna strone" i wszelkie negatywy z tym sie wiazace.

    OdpowiedzUsuń
  11. Brawo za prowadzenie tak ciekawego bloga!!! Niech dalej pozostanie taki jaki jest obecnie. Zdjęcia cudowne. Szczególnie lubię oglądać te robione z samolotu. Z niecierpliwością czekam na Barcelonę. Dobrze się też czyta Twoje "zawodowe przygody" z pasażerami - można prosić o więcej. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Cześć! Mogłabyś kiedyś przygotować notkę o plusach i minusach bycia stewardessą? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytales/las artykul powyzej?
      Tam sa zawarte minusy.
      A plusy masz na tym blogu:)
      Czego jeszcze wiecej Ci potrzeba?

      Usuń
    2. co to za blog jak są same plusy a nic a nic nie ma o minusach - takie trochę płytkie to Martynko ;)

      Usuń
    3. Niestety nie może pisać o minusach bo ktoś podeśle link do szejka i będzie pozamiatane. Taka współczesna wersja niewolnictwa za pieniądze :(

      Usuń
    4. W sieci można znaleźć wystarczająco dużo minusów. Ja piszę o plusach. Nie podoba się? To nie czytać.

      Usuń
  13. Można by zacytować:
    "Oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba" :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Martynko, nie przejmuj się w c a l e komentarzami, które wymuszają na Tobie n a r z e k a n i e na pracę! To cecha Polaków - i to,niestety, większości rodaków znad Wisły - narzekać, narzekać, narzekać...nawet gdy jest dobrze, to wciąż narzekać, narzekać, a przynajmniej wiercić komuś przysłowiową dziurę w brzuchu i wmawiać mu, że jest źle i tylko źle...albo będzie źle, etc. etc...Tylko współczuć tak myślącym, gorzko i wstyd! Martynko, trzymaj swą linię! dajesz nam tyle radości, słońca i nadziei! Dzięki Ci za TO!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wlasnie koncze czytac Twoj blog.Pozostaly mi jeszcze te 2 ostatnie lutowe posty.Piszesz fajnie , a zdjecia z Twoich podrozy sa wspaniale.
    Od wielu lat mieszkam w Melbourne, ktore tak Ci sie podoba.Nie zamienilabym tego miasta na zadne inne, tak ,jak w ogole zycia w Au.I to nie z powodu klimatu i slonca ale nastroju wsrod ludzi.Nikt tu nie narzeka, nie pedzi potracajac innych .Ludzie maja slonce na twarzach i w sercach.
    Wlasnie za kilka miesiecy skorzystam z linii Qatar Airways --lece do Polski.Szkoda, ze na razie do W-wy nie latasz, a nawet gdybys, to ja i tak polece klasa ekonomiczna.
    Wszystko jedno--pozdrawiam serdecznie z Melbourne!

    OdpowiedzUsuń