Przyleciałam do Polski, a tu śnieg, biało, mróz, -13 stopni szczypie w policzki, mili ludzie dookoła i tak się poczułam do tego, że muszę trochę wybronić swojego narodu.
Odnośnie ostrzeżenia z Ambasady: owszem, może i zdarzyło się kilka niemiłych incydentów, może i ktoś faktycznie przesadził z alkoholem, może i kogoś ochrona wyprowadziła, a ktoś inny popalał w toalecie. ALE. To wcale nie jest tak, że owe nazwijmy je "wyjątkowe" sytuacje zdarzają się tylko podczas lotów do Warszawy. To na locie do Hajdarabadu pijany pan zasnął i skulał (sturlikał) się napodłogę, blokując przejście innym. To na locie do Bombaju pan kucnął przed drzwiami do toalety, rozłożył chusteczkę i, przepraszam za bezpośredniość, zrobił kupę. Co prawda na locie warszawskim podpita i zbuntowana pani, zniecierpliwiona długą kolejką do toalety w klasie ekonomicznej, nasikała na podłogę w klasie biznesowej. Ale siku to nie kupa ;) To w Singapurze zirytowany pan wziął dwie poduchy pod pachę, otworzył drzwi i wyskoczył na płytę lotniska. Także moi drodzy, wszędzie zdarzają się "wyjątkowe" sytuacje, ale że akurat Ambasada RP na to szybko zareagowała, to się zrobiło głośno.
Kilku pasażerów z mojego przedwczorajszego lotu nawet zapytało, czy rzeczywiście pasażerowie są tak okropni. Tymczasem ten lot był cichutki i spokojniutki. Zeszło nam zdecydowanie więcej herbaty, niż alkoholu. Jeden z dwóch załadowanych barów został nieruszony. Można? Można. Od dziś nie będę generalizować. Nie ma reguły, każdy lot jest inny.
Po wylądowaniu przeszliśmy przez punkt imigracyjny wyjątkowo szybko. Kierowca autobusu hotelowego, który zabiera nas z lotniska, zawsze ten sam pan Zenek, poczęstował nas cukierkami Wedla. Robi to za każdym razem. Za pierwszym razem w grudniu, pomyślałam, że to taki gest przedświąteczny, za drugim razem, że to zbieg okoliczności, ale teraz widzę, że to po prostu polska gościnność! Nie spotkałam się z takim gestem w żadnym innym kraju na świecie, a trochę już ich na swoim koncie mam.
W hotelu nas poinformowano, że niestety nasze pokoje nie są jeszcze gotowe i trzeba poczekać jeszcze pół godziny. Za to zostaliśmy zaproszeni na darmowe śniadanie. Mmm, nie ma to jak polska jajecznica z rana, smażony boczuś i świeże bułeczki.
Po wyszykowaniu się do wyjścia, poszłam złapać tramwaj. Miałam do przejechania dwa przystanki, więc kupiłam bilet jednorazowy za 4,40, a dopiero później się zorientowałam, że 20-minutowy kosztuje złotówkę mniej. Przejechałam jeden przystanek, kiedy do tramwaju zajrzał pan w żarówiasto-pomarańczowej kamizelce i krzyknął "Koniec trasy, proszę wysiadać!". Widziałam co prawda na przystanku zmieniony rozkład na żółtej kartce, ale zmiana obowiązywała tylko we wtorki i piątki (hę?!?), do tego przystanek Dworzec Centralny cały czas był na liście. W kalendarzu sprawdziłam szybko, że jest niedziela, więc mi to nie grało, ale nie będę się przecież kłócić z panem w żarówiasto-pomarańczowej kamizelce. Tramwaj nie jedzie dalej, to nie jedzie. Jedna oburzona pani zapytała o przyczynę, pan odparł, że to przez odbywający się tego dnia maraton. Pani się zdziwiła: -Heeee?? Nic nie wiedziałam! - na to pan odparł -Czeba czytać, psze pani!
Wracam do Kataru, zadowolona z pobytu w Polsce, siadam do komputera, przeglądam niusy, a tu kolejny artykuł "Czy leci z nami flaszka". Ajajaj, no cóż zrobić...
PS. Jeszcze raz bardzo dziękuję mojemu kochanemu bratu - Mądrej Głowie Informatycznej - który naprawił mi mojego niesfornego bloga :)
Kilku pasażerów z mojego przedwczorajszego lotu nawet zapytało, czy rzeczywiście pasażerowie są tak okropni. Tymczasem ten lot był cichutki i spokojniutki. Zeszło nam zdecydowanie więcej herbaty, niż alkoholu. Jeden z dwóch załadowanych barów został nieruszony. Można? Można. Od dziś nie będę generalizować. Nie ma reguły, każdy lot jest inny.
Po wylądowaniu przeszliśmy przez punkt imigracyjny wyjątkowo szybko. Kierowca autobusu hotelowego, który zabiera nas z lotniska, zawsze ten sam pan Zenek, poczęstował nas cukierkami Wedla. Robi to za każdym razem. Za pierwszym razem w grudniu, pomyślałam, że to taki gest przedświąteczny, za drugim razem, że to zbieg okoliczności, ale teraz widzę, że to po prostu polska gościnność! Nie spotkałam się z takim gestem w żadnym innym kraju na świecie, a trochę już ich na swoim koncie mam.
W hotelu nas poinformowano, że niestety nasze pokoje nie są jeszcze gotowe i trzeba poczekać jeszcze pół godziny. Za to zostaliśmy zaproszeni na darmowe śniadanie. Mmm, nie ma to jak polska jajecznica z rana, smażony boczuś i świeże bułeczki.
Po wyszykowaniu się do wyjścia, poszłam złapać tramwaj. Miałam do przejechania dwa przystanki, więc kupiłam bilet jednorazowy za 4,40, a dopiero później się zorientowałam, że 20-minutowy kosztuje złotówkę mniej. Przejechałam jeden przystanek, kiedy do tramwaju zajrzał pan w żarówiasto-pomarańczowej kamizelce i krzyknął "Koniec trasy, proszę wysiadać!". Widziałam co prawda na przystanku zmieniony rozkład na żółtej kartce, ale zmiana obowiązywała tylko we wtorki i piątki (hę?!?), do tego przystanek Dworzec Centralny cały czas był na liście. W kalendarzu sprawdziłam szybko, że jest niedziela, więc mi to nie grało, ale nie będę się przecież kłócić z panem w żarówiasto-pomarańczowej kamizelce. Tramwaj nie jedzie dalej, to nie jedzie. Jedna oburzona pani zapytała o przyczynę, pan odparł, że to przez odbywający się tego dnia maraton. Pani się zdziwiła: -Heeee?? Nic nie wiedziałam! - na to pan odparł -Czeba czytać, psze pani!
Hotel Sobieski na Pacu Zawiszy |
Wracam do Kataru, zadowolona z pobytu w Polsce, siadam do komputera, przeglądam niusy, a tu kolejny artykuł "Czy leci z nami flaszka". Ajajaj, no cóż zrobić...
PS. Jeszcze raz bardzo dziękuję mojemu kochanemu bratu - Mądrej Głowie Informatycznej - który naprawił mi mojego niesfornego bloga :)