Chyba za dobrze się nastawiłam na Sri Lankę. Pomimo tego, że czasu było mało, chciałam zobaczyć co nie co. Już podczas drogi z lotniska (ponad godzinnej!!!) zaobserwowałam kilka ciekawych rzeczy. Na przykład co kilkanaście metrów stała jakaś figurka chrześcijańska - a to Matka Boska, a to Jezus, a to Jan Chrzciciel. Dziwne, jak na kraj, gdzie 70% to buddyści. Albo na przykład akurat miał miejsce maraton. Sporo osób z numerkami poprzyklejanymi biegło główną ulicą. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że... biegli między samochodami! Niedawno przecież na własnej skórze się przekonałam, jak w Warszawie nawet tramwajom trasę zmienili przez maraton, ulice pozamykane. Ale co tam, w Colombo się z tym nie szczypią. A może jak który samochód zatrąbi, to maratończyk podskoczy i pobiegnie szybciej.
Niestety, moje pozytywne nastawienie nie trwało długo. Nic mnie tak nie odstrasza i nie denerwuje, jak ludzie biorący cię za głupka i próbujący zrobić z ciebie idiotę. A jeszcze bardziej denerwujące jest to, że czasami faktycznie dajemy się nabrać w ich butelkę. Tak było w Colombo. Wyszłam z hotelu, palące słońce szybko doładowało moje baterie po nocnym locie. Biała kobieta spacerująca po ulicy w tym kraju - to musi być turystka. Tak więc wszystkie tuk-tuki i inne formy taksówek zaczęły podjeżdżać, trąbić i oferować przejazd. No to wsiadłam do jednego, który miał mnie zabrać w miejsce odbywającej się ceremonii. Zapytałam ile mnie taki przejazd będzie kosztował i dowiedziałam się, że kwota według licznika. Ok, przynajmniej uczciwie. Krótki przejazd, niezbyt ciekawa trasa i horrendalna kwota za przejazd "według licznika". A gdzie ten licznik, pytam? A tutaj - i pokazuje mi wskaźnik przejechanych kilometrów. Nie będę opisywać szczegółów dalszej rozmowy. Pan powinien się cieszyć, że dostał 1/3 kwoty, którą sobie zażyczył. A powinien dostać figę z makiem, bo na wskazanym miejscu żadnej ceremonii nie było. Był za to park z przeróżnymi rodzajami drzew. Już po minucie znalazł się kolejny "pomocny" Srilańczyk, który mnie po całym parku oprowadził. Drzewa były tam przeróżne, mahoń, heban, drzewo cynamonowe, kardamon, cytryny zielone, pomarańcze i inne kokosy. Z każdego drzewa mój przewodnik-geolog zerwał kilka liści, roztarł je w rękach i prezentował zapach. Faktycznie, pachniały ciekawie i intensywnie. Ale po takiej półgodzinnej zapachowej degustacji miałam już dość. Podziękowałam panu, w podzięce dałam mu banknot $5, pomyślałam, że się ucieszy. Ale ku mojemu zdziwieniu, pan skrzywił minę, bo banknot był lekko w roku naddarty (dosłownie kilka milimetrów) i zapytał mnie, czy nie mam innego. No trzymajcie mnie..... Wróciłam do hotelu szybkim, zdecydowanym krokiem, marudząc sobie pod nosem.
Kilka dni później, jak na złość, zmieniono mi stand by na lot do Sri Lanki. Tym razem jednak odpoczynek w Colombo był jedynie 15-godzinny i całe szczęście. Ciągle jeszcze obrażona na to miejsce, przespałam prawie cały pobyt, z przerwą na jedzenie. Trzymam kciuki za to, żeby jeszcze kiedyś w przyszłości (najlepiej dalekiej przyszłości) trafił się lot na Sri Lankę, który zmieni moje zdanie na temat tego miejsca, bo podobno jest bardzo piękne.
A tymczasem szykuję się do jutrzejszego nalotu na Kanadę. Plany mam wielkie, ale na razie cicho sza!!!
Niestety, moje pozytywne nastawienie nie trwało długo. Nic mnie tak nie odstrasza i nie denerwuje, jak ludzie biorący cię za głupka i próbujący zrobić z ciebie idiotę. A jeszcze bardziej denerwujące jest to, że czasami faktycznie dajemy się nabrać w ich butelkę. Tak było w Colombo. Wyszłam z hotelu, palące słońce szybko doładowało moje baterie po nocnym locie. Biała kobieta spacerująca po ulicy w tym kraju - to musi być turystka. Tak więc wszystkie tuk-tuki i inne formy taksówek zaczęły podjeżdżać, trąbić i oferować przejazd. No to wsiadłam do jednego, który miał mnie zabrać w miejsce odbywającej się ceremonii. Zapytałam ile mnie taki przejazd będzie kosztował i dowiedziałam się, że kwota według licznika. Ok, przynajmniej uczciwie. Krótki przejazd, niezbyt ciekawa trasa i horrendalna kwota za przejazd "według licznika". A gdzie ten licznik, pytam? A tutaj - i pokazuje mi wskaźnik przejechanych kilometrów. Nie będę opisywać szczegółów dalszej rozmowy. Pan powinien się cieszyć, że dostał 1/3 kwoty, którą sobie zażyczył. A powinien dostać figę z makiem, bo na wskazanym miejscu żadnej ceremonii nie było. Był za to park z przeróżnymi rodzajami drzew. Już po minucie znalazł się kolejny "pomocny" Srilańczyk, który mnie po całym parku oprowadził. Drzewa były tam przeróżne, mahoń, heban, drzewo cynamonowe, kardamon, cytryny zielone, pomarańcze i inne kokosy. Z każdego drzewa mój przewodnik-geolog zerwał kilka liści, roztarł je w rękach i prezentował zapach. Faktycznie, pachniały ciekawie i intensywnie. Ale po takiej półgodzinnej zapachowej degustacji miałam już dość. Podziękowałam panu, w podzięce dałam mu banknot $5, pomyślałam, że się ucieszy. Ale ku mojemu zdziwieniu, pan skrzywił minę, bo banknot był lekko w roku naddarty (dosłownie kilka milimetrów) i zapytał mnie, czy nie mam innego. No trzymajcie mnie..... Wróciłam do hotelu szybkim, zdecydowanym krokiem, marudząc sobie pod nosem.
Kilka dni później, jak na złość, zmieniono mi stand by na lot do Sri Lanki. Tym razem jednak odpoczynek w Colombo był jedynie 15-godzinny i całe szczęście. Ciągle jeszcze obrażona na to miejsce, przespałam prawie cały pobyt, z przerwą na jedzenie. Trzymam kciuki za to, żeby jeszcze kiedyś w przyszłości (najlepiej dalekiej przyszłości) trafił się lot na Sri Lankę, który zmieni moje zdanie na temat tego miejsca, bo podobno jest bardzo piękne.
A tymczasem szykuję się do jutrzejszego nalotu na Kanadę. Plany mam wielkie, ale na razie cicho sza!!!
Colombo, Sri Lanka 21-22.04.2013 |