Nowa Zelandia jest niezwykłym miejscem na ziemi. Jeśli ktoś jeszcze nie jest o tym przekonany po poprzednich wpisach, to mam kolejne dowody.
Na terenie Nowej Zelandii jest niezliczona ilość jaskiń. Sporo jest nadal nieodkrytych. Czasami dzieje się tak, że jakaś zabłąkana owca wpada przez przypadek do takiej dziury. Farmer ją odnajduje i tym samym staje się odkrywcą kolejnej jaskini. Jaskinia Waitomo (znaczenie w języku Maori można rozbić na "wai" - woda, "tomo" - dziura) została odkryta w XIX w., przez lokalnego wodza Tane Tinorau i brytyjskiego podróżnika Freda Mace. Chcieli sprawdzić, dokąd prowadzi rzeka. Dotarli do wejścia do jaskini, po czym na łodziach i z pochodniami w ręku przepłynęli aż do wyjścia z jaskini po drugiej stronie. Dzisiejsi pracownicy jaskini to w większości potomkowie wodza Tane Tinorau oraz jego żony.
W Nowej Zelandii właścicielem jaskini jest farmer, na którego ziemi się ona znajduje. To na farmerze spoczywa obowiązek dbania o jaskinię, zabezpieczania wejścia, itp., ale też i on czerpie ewentualne korzyści. I tak niektórzy farmerzy wynajmują firmy zewnętrzne, które profesjonalnie zajmują się utrzymaniem i eksploatacją danego obiektu. W przypadku jaskini Waitomo właściciel nie życzył sobie robienia żadnych zdjęć, czy nakręcania filmów. Po części zapewne ze względu na żyjące tam stworzenia, którym światło i flesze aparatów nie wychodzą na dobre.
Jaskinia chłodna, wilgotna i ciemna. Ale że dotknęła ją ręka cywilizacji, drogę po ułożonych płytach chodnikowych rozjaśniały zainstalowane światła. W jednej z komnat warunki akustyczne bardzo dobrze rozprowadzały dźwięk. Przewodnik zaproponował wypróbowanie tych warunków. Znalazła się jedna, wypchnięta do przodu przez znajomych ochotniczka. Po niej zaśpiewał sam przewodnik, który podobno też był potomkiem jednego z odkrywców. Usłyszeliśmy fragment przepięknej maoryskiej pieśni. Warunki akustyczne wypróbowywało tu wielu, ponoć i sam Rod Stewart. Posłuchaliśmy geologicznych opowieści, ale wszyscy czekali na moment kulminacyjny. W końcu zostaliśmy poproszeni o kompletną ciszę i przy minimalnym oświetleniu doszliśmy do podziemnej rzeki. A tam już czekały łodzie. Bez silników i bez wioseł. Kiedy wszyscy zajęli miejsca siedzące, nasz przewodnik stanął z tyłu i złapał za linkę podwieszoną pod sklepieniem. To w ten sposób poruszają się łodzie. Przewodnik przeciąga łódź, "idąc" po wcześniej przygotowanych linach. Dzięki temu wszystko odbywa się bezszelestnie. No to wzrok w górę.. a tam... magia... gwieździste niebo, z tysiącami gwiazd... Ciemna jak noc jaskinia, gdzie ledwo widać czubek własnego nosa, a nad nami rozświetlone sklepienie. I bardzo dobrze, że nie można było robić zdjęć. Szukanie właściwych ustawień w telefonach i aparatach zabrało by całą uwagę. A tak można było się skupić na podziwianiu tego piękna natury..
Może łatwiej będzie sobie wyobrazić po obejrzeniu filmiku:
Albo od National Geografic interaktywny film 360:
Aż smutno się zrobiło, kiedy z daleka dostrzegłam jasny otwór wyjścia z jaskini. Chciałoby się trwać w tej magicznej chwili jeszcze dłużej.. Dla tych zaczarowanych momentów stworzonych przez naturę, nie żadne technologie, warto się starać, warto przemierzać tysiące kilometrów..
A teraz trochę biologii. Co to za stworzonka tak świecą i dlaczego? Jest to muchówka Arachnocampa luminosa. Przez 6-9 miesięcy rozwija się w postaci larwy. W tym czasie wypuszcza cienkie, jedwabne nitki, które działają, jak pajęczyna. Świecący na niebiesko odwłok zwabia tam owady, którymi żywi się larwa. Im bardziej robaczek jest głodny, tym mocnej świeci. Po 9 miesiącach zawija się w kokon, żeby po kolejnych dwóch tygodniach stać się dorosłym osobnikiem. W trakcie tych dwóch tygodni określa się płeć muchówki: samica cały czas świeci na niebiesko, nawet coraz jaśniej, a samiec ciemnieje. Często po otwarciu kokona na samicę czeka już w kolejce kilku samców. A teraz uwaga, dorosła muchówka nie ma ust ani żołądka. Nie może jeść, dlatego żyje jeszcze tylko przez 2-3 dni. W tym czasie musi znaleźć partnera, złożyć 40-50 jaj i tyle..
Jako że swoich zdjęć nie można było robić, posłużę się zdjęciami fotografów National Geographic Polska, którzy spędzili godziny w wodzie, żeby móc uchwycić to piękno.
Jako że swoich zdjęć nie można było robić, posłużę się zdjęciami fotografów National Geographic Polska, którzy spędzili godziny w wodzie, żeby móc uchwycić to piękno.
Zdjęcie z National Georgaphic Polska |
Zdjęcie z National Georgaphic Polska |
Zdjęcie z National Georgaphic Polska |
Zdjęcie z National Georgaphic Polska |
Zdjęcie z crazynauka.pl |
A to już moje. Wyjście z jaskini. |
My tu narzekamy czasami na nasze życie, że trudne, że do pracy trzeba chodzić, że o tyle rzeczy trzeba się martwić. A tu się okazuje, że są żyjątka na świecie, które tylko jedzą, rozmnażają się i tyle. A cały ich żywot trwa zaledwie trzy dni. Chyba jednak jesteśmy w zdecydowanie lepszej sytuacji.
Po wizycie u robaczków miałam jeszcze zejść do jaskini Ruakuri. Tej samej, która pierwszego dnia mojego pobytu została zalana. Miałam jednak jeszcze półtorej godziny do zejścia, więc postanowiłam się rozejrzeć po okolicy. Niedaleko znajdował się krótki szlak przez las, który według mapy przewidziany był na godzinny spacer. Poszłam więc, nadając sobie trochę szybsze tempo, żeby zdążyć wrócić do jaskini na czas. W sumie wyszła z tego całkiem szybka przebieżka przez las, po schodach w górę i w dół.
Jaskinia Ruakuri nie ma co prawda tylu świecących robaczków, co ta pierwsza, ale jest nie mniej interesująca. Nazwę pochodzi od maoryskiego „rua” - legowisko oraz „kuri” - pies i wiąże się z legendą. Podobno odkrył ją młody myśliwy, który przy wejściu do jaskini znalazł legowisko dzikich psów. Przez setki lat jaskinia służyła jako miejsce pochówku. Dziś ta część jest niedostępna dla turystów, z oczywistych powodów. Reszta jaskini jest dostępna natomiast nawet dla zwiedzających na wózkach inwalidzkich. Do wnętrza prowadzi efektowne, spiralne zejście, a u jego stóp - głaz piaskowca, obmywamy przez wodę, która dostaje się tu z zewnątrz. Zwyczaj nakazuje obmyć w tej wodzie dłonie zanim wejdzie się do jaskini oraz przed powrotem na świat zewnętrzny. Następnie spaceruje się między chłodnymi ścianami jaskini, obserwuje przeróżne formacje skał wapiennych, tworzonych przez naturę przez długie lata. W pewnym momencie przewodniczka poprosiła wszystkich o ciszę oraz wyłączenie latarek, w które byliśmy zaopatrzeni. Następnie wyłączyła światło na swoim kasku, które było ostatnim oświetlającym to miejsce. Nastąpiła zupełna ciemność. Ciemność, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam. Nie widać było nawet swojej własnej dłoni, czy czubka nosa. Myślałam, że to kwestia przyzwyczajenia się wzroku do ciemności, ale mijały minuty, a tu nic. Tylko od czasu do czasu słychać było kąpanie wody. Tak oto doświadczyliśmy czegoś zupełnie nowego, co jako doświadczenie było bardzo ciekawe. Ale jak tak sobie pomyślałam, że gdyby człowiek został uwięziony albo zgubił się w takiej jaskini bez światła, to strach zaczął oblatywać. Jako ciekawostkę dodam, ze to właśnie w jaskiniach Waitomo nagrywano dźwięk jaskiń do filmu „Hobbit”. Zatrzymaliśmy się przy znanych nam już muchówkach, których co prawda było tu mniej, ale za to można było z bliska zobaczyć porozwieszane nitki, łapiące pokarm.
Jak widać, Nowa Zelandia ma wiele do zaoferowania, również pod ziemią.
Jaskinia Ruakuri nie ma co prawda tylu świecących robaczków, co ta pierwsza, ale jest nie mniej interesująca. Nazwę pochodzi od maoryskiego „rua” - legowisko oraz „kuri” - pies i wiąże się z legendą. Podobno odkrył ją młody myśliwy, który przy wejściu do jaskini znalazł legowisko dzikich psów. Przez setki lat jaskinia służyła jako miejsce pochówku. Dziś ta część jest niedostępna dla turystów, z oczywistych powodów. Reszta jaskini jest dostępna natomiast nawet dla zwiedzających na wózkach inwalidzkich. Do wnętrza prowadzi efektowne, spiralne zejście, a u jego stóp - głaz piaskowca, obmywamy przez wodę, która dostaje się tu z zewnątrz. Zwyczaj nakazuje obmyć w tej wodzie dłonie zanim wejdzie się do jaskini oraz przed powrotem na świat zewnętrzny. Następnie spaceruje się między chłodnymi ścianami jaskini, obserwuje przeróżne formacje skał wapiennych, tworzonych przez naturę przez długie lata. W pewnym momencie przewodniczka poprosiła wszystkich o ciszę oraz wyłączenie latarek, w które byliśmy zaopatrzeni. Następnie wyłączyła światło na swoim kasku, które było ostatnim oświetlającym to miejsce. Nastąpiła zupełna ciemność. Ciemność, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam. Nie widać było nawet swojej własnej dłoni, czy czubka nosa. Myślałam, że to kwestia przyzwyczajenia się wzroku do ciemności, ale mijały minuty, a tu nic. Tylko od czasu do czasu słychać było kąpanie wody. Tak oto doświadczyliśmy czegoś zupełnie nowego, co jako doświadczenie było bardzo ciekawe. Ale jak tak sobie pomyślałam, że gdyby człowiek został uwięziony albo zgubił się w takiej jaskini bez światła, to strach zaczął oblatywać. Jako ciekawostkę dodam, ze to właśnie w jaskiniach Waitomo nagrywano dźwięk jaskiń do filmu „Hobbit”. Zatrzymaliśmy się przy znanych nam już muchówkach, których co prawda było tu mniej, ale za to można było z bliska zobaczyć porozwieszane nitki, łapiące pokarm.
Jak widać, Nowa Zelandia ma wiele do zaoferowania, również pod ziemią.
Spiralne zejście do jaskini. |
Znane już nitki muchówek. |