obraz

obraz

sobota, 10 listopada 2012

Mama w mieście - cz.1

Długo nie było nowej notatki, ale za to nazbierało się sporo do napisania. Nadszedł październik, czyli czas na zaplanowaną wcześniej wizytę Mamy w Doha. Dzielnie i SAMOdzielnie pokonała trasę Kraków - Frankfurt - Doha. Jeszcze miesiąc i taka podróż będzie o wiele łatwiejsza, bo wystarczy wsiąść w samolot w Warszawie i za parę godzin wysiąść w Doha. 

Oczywiście moim priorytetem było pokazanie Mamie, w jakim miejscu żyję, udowodnienie, że Katar, to nie tylko piach, pustynia i ludzie w białych prześcieradłach. Ale przy okazji postanowiłam też zabrać Mamę w kilka miejsc, w zależności od grafika.







JAMBO! 
["cześć" w języku Suahili]
Naszą pierwszą wspólną podróżą poza Katar była Kenia - doskonały wyjazd. Patrząc na radosną minę Mamy, ja cieszyłam się podwójnie! Załogę mieliśmy na medal, Dziewczyna z Francji, chłopak z Angoli i nasz rodak z Warszawy. W przedniej części samolotu dziewczyna z jednego z krajów arabskich (nie pamiętam już z którego) i CS z Indii, ale wbrew stereotypom oboje byli bardzo mili. A my z tyłu mieliśmy ubaw po pachy. Na miejscu zebrała się grupa 4 osób chętnych na wycieczkę po safari, więc po dwugodzinnym odpoczynku w hotelu ruszyliśmy w drogę. Niestety, nie może być zawsze kolorowo. Kiedy zatrzymaliśmy się po drodze przy markecie, żeby kupić prowiant na drogę, kenijski bankomat postanowił się zresetować zaraz po tym, jak włożyłam do niego swoją kartę. No i masz babo placek! Początek wyjazdu, gotówki brak, karta wciągnięta. Ale na szczęście miałam ze sobą kartę do polskiego konta, więc świat się nie zawalił. A katarską wciągniętą kartę szybko zablokowałam, żeby nikogo nie podkusiło, jak już ją bankomat wypluje.




Dotarliśmy do Parku Narodowego Nairobi, tam nasz kierowca przewodnik otworzył dach samochodu, a raczej podniósł go do góry i powiedział "Tędy będziecie oglądać zwierzęta". No to w drogę! Pierwsze kilka minut - drzewa, rośliny, krzewy itp. Nagle kierowca zatrzymuje samochód i mówi "Po lewej gazela!". Wstaliśmy wszyscy i zaczęliśmy robić zdjęcia. Przez następne 15 minut dookoła widzieliśmy tylko gazele. No ok, fajnie, ładne gazele, ale powoli zaczęłam się niecierpliwić. Marnowanie pieniędzy to raz, a dwa, że nie po to Mamę tu ściągałam, żeby sobie oglądała gazele. To już w krakowskim Zoo było ciekawiej. Na szczęście po jakimś czasie zaczęły się pojawiać bawoły, nosorożce, zebry i żyrafy. Stado zebr białych w czarne paski (lub odwrotnie) spacerowało sobie drogą, nie zważając na jadący za nimi samochód. Od czasu do czasu tylko się na nas spojrzały. Przywitała też nas rodzina strusi. Uff, mogłam w końcu odetchnąć z ulgą. Co prawda nie udało nam się wypatrzyć lwa, może akurat była nieodpowiednia dla niego pora, ale za to obserwowanie innych zwierząt w naturalnym dla nich środowisku, poruszających się swobodnie, a nie patrzących smutno zza krat, było cenniejsze. A na lwy przyjdzie jeszcze czas.


TUSKER - prawie jak Tyskie ;)













W drodze powrotnej mieliśmy tylko 50 pasażerów na pokładzie, ale dali nam większy wycisk, niż setka pasażerów w drodze do Nairobi. Nie ma na to reguły.

A oto cały album z Kenii:
Nairobi, Kenia 17-18.10.2012


"Hi Miss"
Kolejna rodzinna podróż - Jakarta. Wypadła w sumie niespodziewanie, bo zmienili mi czuwanie na stand by na ten właśnie lot. Byłam już tam parę miesięcy temu, ale z tak rozrywkową ekipą, że miasto zwiedzaliśmy nocą, a za dnia spaliśmy. Tym razem załoga też była bardzo miła, ale w planie było zobaczenie skrawka miasta z Mamą. Ale jeszcze słowo o załodze. Kiedy dowiedzieli się, że leci z nami moja Mama, starali się być dla niej wyjątkowo mili, co chwilę pytali jak się czuje. Chciałam przemycić coś dobrego z biznes klasy, ale ponieważ tam był komplet pasażerów, udało mi się tylko z mieszanką orzechów i migdałów na ciepło. Niestety, pilot tym razem był dość gburowaty, chyba 38 lat za sterami mu nie służy, więc tym razem nie udało się zabrać Mamy do naszego autobusu z lotniska. Ale nie szkodzi, po tylu samodzielnych przeprawach przez lotniska Mama nabrała już takiego doświadczenia, że byłam o nią zupełnie spokojna. Po przyjeździe do hotelu przebrałam się szybko, zagadałam w recepcji hotelowej o transport na lotnisko i już po chwili pod hotelem stał mini busik z kierowcą do mojej dyspozycji. Wszystko poszło jak po maśle. Zgarnęłam Mamę pełną nowych wrażeń i udałyśmy się na odpoczynek.

Następnego dnia - miasto. No cóż, mnie Jakarta za dnia nie urzekła, ale Mamie się chyba podobało. Już podczas przejazdu autobusem widać było biedniejsze dzielnice na przedmieściach, a i samo centrum czystością nie zachwycało. Może trochę przesadzam i kręcę nosem, ale nie jedno miasto już na świecie widziałam, więc wiem, że da się utrzymać czystość. Nie mniej jednak urzekła mnie jeżdżąca toaleta, zaparkowana akurat w centrum. 






Dotarłyśmy do głównego placu. Dookoła nikogo białego poza nami, sami tutejsi. Nic dziwnego, że przykuwałyśmy uwagę. Każdy widząc nas uśmiechał się szeroko i witał "Hi Miss!", przy czym powinnam chyba napisać "Hi Miiiiiiiiiiiiiiiiss", bo bardziej tak to brzmiało ;) Pokręciłyśmy się po okolicy, kupiłyśmy pamiątki i porobiłyśmy zdjęcia tutejszym mieszkańcom. 










Następnym punktem była chińska dzielnica, a po drodze "stare miasto". Używam cudzysłowu, bo owe stare miasto, którego nie było na mapie, zostało nam wskazane przez sprzedawcę pamiątek i wszystko to brzmiało jakoś tak mało przekonująco. Ale dzielnica z restauracjami już była bardziej obiecująca, zwłaszcza, że zbliżała się pora obiadu. I tak to jest, że jak człowiek kieruje się mapą, to nigdy nie wiadomo, czy uliczka, która jest białą linią na mapie okaże się zatłoczoną ulicą pełną samochodów, wąskim deptakiem pełnym przechodniów, czy lokalną uliczką, na którą turyści nie zaglądają. Tym razem wypadło na to trzecie. Ale że było jeszcze jasno, nie było w tym nic strasznego. A i Mama zadowolona, że zobaczyła takie obrazy. Ciekawym zjawiskiem był przejeżdżający pociąg pełny ludzi. Nie, nie był wypchany, bo niby dlaczego ludzie mają się cisnąć w środku, skoro na dachu tyle miejsca?





Z dalszej wycieczki do chińskiej dzielnicy zrezygnowałyśmy, kiedy zaczęło się ściemniać. Bo skoro wszystkie strony internetowe i serwisy z informacjami o Jakarcie, a nawet i informacje w pokoju hotelowym mówią, że lepeij nie kręcić się po mieście po zmroku, to znaczy, że się nie kręcić. Koniec zwiedzania. Drugiego dnia zostałyśmy w hotelu i relaksowałyśmy się, a to nad basenem, a to w restauracji, a to spacerując po ogrodach hotelu. Mama zadowolona, więc kolejny wyjazd zaliczam do udanych.







I jeszcze album ze zdjęciami z Jakarty:
Jakarta, Indonezja 21-23.10.2012

Po przylocie do Doha miałam 4 dni wolnego. Nie czekałyśmy długo, aż emocje z poprzedniego wyjazdu opadną. Wyruszyłyśmy na dalsze zwiedzanie Kataru. Bo przyjechać na Bliski Wschód i nie stanąć na pustyni, to tak jak być w Świebodzinie i statuy Jezusa nie widzieć. Ale o tym i o kolejnym wyjeździe z Mamą na Daleki Wschód - następnym razem :)



7 komentarzy:

  1. takie sentymentalne i fajne :) dla Cioci na pewno nie zapomniane.. myślę, że to pierwsze odwiedziny z wielu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, a jak to wygląda w praktyce? okazuje się, że SBY zamienia się w Jakartę i kupujesz dla Mamy szybko bilet ID90 i możesz ją zabrać do swojego pokoju hotelowego, czy wykupujesz pokój?? ciekawa jestem problemów formalnych takiej eskapady, bo w przyszłym roku, będę miała podobne :) pozdrawiam Jola

    OdpowiedzUsuń
  3. Najpierw sprawdź, czy są wolne miejsca w samolocie, żeby mamy nie zostawić na lotnisku, w razie pełnego lotu. Ja nie informowałam hotelu, po prostu brałam mamę do swojego pokoju i tyle. Najbliższa rodzina jest do tego uprawniona, więc nie ma z tym problemu. Problemy formalne - zerowe. Upewnij się tylko, czy na miejscu nie będzie potrzebna wiza (można to wyszukać nawet w Googlach).

    OdpowiedzUsuń
  4. Za pomysł i realizację normalnie graty !!! :) Oby więcej takich rodzinnych wypadów w różne zakątki globu :)

    Pozdrawiam Was wraz z mamą ;) Michał ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super :)
    mam nadzieję, że moja mam też kiedyś....kiedyś mnie tak odwiedzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. I tak można zaczynać dzień, po przeczytaniu Twoich wypraw, widzę , że to jest możliwe :) Ze stewardessy nie tylko spia i wsiadaja w kolejny samolot- wedle powszechnemu twierdzeniu ! Zazdroszczę, i zycze jeszcze bardziej egzotycznych wycieczek ;) Jesli takie moga sie w ogole zdarzyc

    OdpowiedzUsuń