obraz

obraz

niedziela, 30 czerwca 2013

Gigantyczna Odwrócona Klapa

Początkowo tytuł tego posta brzmiał "Gigantyczny Odwrócony Bumerang". Dlaczego został zmieniony? Czytajcie dalej, to się dowiecie. 

Wbrew pozorom jakie mógł dawać orginalny tytuł posta, wpis ten nie będzie znów o Australii. Gigantyczny Odwrócony Bumerang to wolne tłumaczenie nazwy własnej Giant Inverted Boomerang. A post będzie o Szanghaju. Ale po kolei. 

Kiedy tylko mój 4-dniowy stand by zamienił się w lot i pobyt w Szanghaju, to miejsce pierwsze mi przyszło do głowy. Miałam już okazję być w tym mieście, więc typowe turystyczne miejsca i świątynie mam zaliczone. A od kiedy obejrzałam program na Discovery Channel, to miejsce zostało wpisane na listę do odwiedzenia. I wypróbowania. 

Tym razem jakoś tak sobie nie wyliczyłam i wyszło, że znów nie spałam (razem z lotem) przez prawie 30 godzin. Dlatego od razu po przyjeździe do hotelu padłam na łóżko, jak nieżywa. Nawet nie słuchałam kto, gdzie i o której się na recepcji umawia. W tym momencie ważne dla mnie było tylko to, gdzie jest moja poduszka. Jeszcze tego wieczoru zdążyłam usłyszeć i zauważyć przechodzącą nad nami burzę. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo deszcz mógł mi pokrzyżować plany na następny dzień. Po przespaniu 16 godzin wyszykowałam się do wyjścia. Zanim dotarłam z siódmego piętra na parter, kilkakrotnie zmieniałam plan dnia, ale ostatecznie postanowiłam trzymać się oryginalnego planu. Było bardzo pochmurno, mogło się rozpadać w każdej chwili, droga miała mi zająć prawie dwie godziny w jedną stronę, chociaż wszystko w granicach tego samego miasta, do tego była możliwość, że pojadę tam na darmo. Ale co tam, przynajmniej zdjęcie z zewnątrz kliknę. 


Dotarłam do stacji metra, podeszłam do okienka, bo jeszcze się nie obudziłam na tyle, żeby "rozmawiać" z maszyną do biletów. Zapytałam młodą Chinkę w okienku, czy mówi po angielsku, a ta bez zastanowienia chwyciła za telefon, wykręciła numer i podała mi słuchawkę, przeciskając ją przez wąską szparę, gdzie zazwyczaj podaje się pieniądze. Wytłumaczyłam, że chcę dzienny bilet na wszystkie linie metra i oddałam słuchawkę. Od tego momentu już szło gładko. Uniknęłam kolejek i przeliczeń za ile mam kupić bilet, za każdym razem, kiedy chcę skorzystać z metra. Pomimo tego, że sieć metra jest spora i chińska, nie sposób się zgubić. Wszystko wyraźnie oznaczone, również w języku angielskim. Oczywiście długo nie trzeba było czekać, aż zaczęłam przykuwać uwagę tutejszych. Ale nie ma się im co dziwić. Ich tu tyle, a ja jedna europejka. Nie obyło się też zdjęć pamiątkowych z europejską dziewczyną w roli głównej. Po długiej podróży trzema liniami metra dotarłam do Jinjang Park.



Gigantyczny Odwrócony Bumerang (z ang. Giant Inverted Boomerang) to nic innego jak kolejka górska. Jakiś czas temu obejrzałam o niej program na Discovery Channel. Obecnie są 4 takie kolejki na świecie. Ta w Szanghaju jest najmłodsza (2011 r.). Widziałam cały proces tworzenia, części były zrobione w innym kraju (niestety nie pamiętam jakim), a później przetransportowane do Chin. 106 km/h, pionowy spad z 60m, przeciążenia, nieważkość i to, i tamto, i ochy, i achy. Obiecałam więc sobie, że będąc następnym razem w Szanghaju właśnie tam pójdę. Tak też zrobiłam. Kupiłam bilet (już nie będę się rozpisywać, jak to 10 letni chłopiec stojąc obok kolejki po bilety zdjął spodnie i zaczął sikać na chodnik. Do tego celując w swoją mamę, ku uciesze taty), poszłam we wskazane miejsce i... hęęę? To?! To jest ta super kolejka z Discovery Channel?! Naprawdę widywałam bardziej imponujące. Ale nie skreśliłam jej tak od razu, w końcu z jakiegoś powodu zrobili o niej program. Wsiadam, ciesząc się i machając nogami bez butów, jak małe dziecko. Wagoniki są podciągane pionowo, my twarzami w dół, zawieszeni przez kilka sekund, nagle blokada puszcza - ruszamy. Półtorej minuty i po wszystkim. I teraz mam dylemat, bo albo kolejka była taka dziadowska, albo ja już jestem za stara na takie zabawy. Nie krzyknęłam ani razu, chociaż Chinki przede mną piszczały, że aż strach. Śmiałam się, bo to fajne uczucie, jakieś tam przeciążenie też było, ale jak sobie pomyślałam, że jechałam tam dwie godziny, do tego po przejażdżce rozbolała mnie głowa, to aż mi się wszystkiego odechciało.





Udałam się więc w drogę powrotną do hotelu, wysiadając po drodze w dwóch miejscach, ale chyba tylko po to, by zrobić użytek z całodziennego biletu na metro. Wróciłam do hotelu, wzięłam gorącą kąpiel i zajadając chipsy o smaku ogórkowym (słowo daję, smakowały jak mizeria!) włączyłam TV omijając Discovery Channel, żeby czasem coś nowego mnie nie podkusiło...








Szanghaj, Chiny, 25-27.06.2013

3 komentarze:

  1. Cześć! Trafiłam na Twojego bloga całkiem przypadkiem i mnie zafascynował. Mam kilka pytań, ale nigdzie nie mogę znaleźć Twojego maila.
    Byłabym wdzięczna jakbyś napisała na jennysa.lor@gmail.com albo podała maila. :)
    Mega, mega Ci zazdroszcze zwiedzenia prawie już całego świata!

    OdpowiedzUsuń
  2. Lay's o smaku ogórka są też w Polsce (przynajmniej u mnie :D).

    A słyszałaś coś o Mahé? To prawda, że zawieszają trasę "z powodu względów handlowych"?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejka rzeczywiście wydaje się dość malutka.. Poza tym po skoku ze spadochronu to nie wiem co może jeszcze aż tak skutecznie podnieść Ci adrenalinę :D

    A te smakowe rzeczy, czipsy.. sripsy.. to mnie przeraża :P widziałaś w Chinach te proszki co jak zalejesz wodą do to chodzi hamburger? Koszmar :P

    OdpowiedzUsuń