Czas. Wszyscy wiemy, że pędzi jak szalony. Ja uświadomiłam to sobie po raz kolejny, kiedy to cztery dni temu dotarło do mnie, że minęły właśnie dwa lata od mojej przeprowadzki do Kataru. Kiedy wyjeżdżałam na kontrakt trzyletni, wydawało się, że to tyle czasu. A tu proszę, dwa lata jak z bicza strzelił..
Jak to się stało, że tu jestem? Wiele razy słyszałam "Ty to masz szczęście", albo "Ale ci się trafiło". Otóż moi drodzy, nic mi się nie trafiło. Szczęście też tu za wiele do gadania nie miało. Po prostu pewnego dnia, zmęczona po kolejnym dniu pracy w biurze, po kolejnych przepracowanych nadgodzinach, za które nie pamiętam, żeby ktoś mi powiedział "dziękuję" (że już o innej, bardziej przyziemnej formie podziękowania nie wspomnę), przeglądałam oferty pracy w internecie. Nie żadne nie wiadomo skąd wzięte serwisy, ale jedną z popularniejszych stron: pracuj.pl. A że tak mi się życie prywatne poukładało, że akurat w tym czasie uważałam za zdrowe zmianę otoczenia, nie ograniczałam się do jednego miasta. Mało tego, kliknęłam sobie w zakładkę zagraniczne. A tam co? Ogłoszenie o dniu otwartym i rekrutacji do linii lotniczych Emirates. Tak, dobrze napisałam, Emirates. Spotkanie w Warszawie za dwa dni.
Pojechałam. Prawie nikt o tym nie wiedział. Nie miałam w ogóle pojęcia czego się spodziewać, bo nigdy nie miałam styczności z inną formą rekrutacji, niż znana każdemu rozmowa kwalifikacyjna, jeden na jednego. Tymczasem tu się pojawia ponad setka osób i wszystkich chcą załatwić za jednym razem. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie, pomyślałam. Podczas rekrutacji przeszłam kilka etapów, odpadłam kiedy było nas siedem osób i razem w grupie próbowaliśmy rozwiązać jakiś fikcyjny problem. I kiedy wracałam pociągiem z Warszawy do Krakowa nie było mi jakoś specjalnie smutno. W końcu pojechałam tam ot tak, nie będąc nawet do końca przekonana, czy to jest to, co chcę robić. Ale im więcej o tym myślałam, tym bardziej mi się ten cały pomysł podobał. Pytanie "A właściwie dlaczego nie?" zaczęło się cisnąć na usta. Tego dnia ktoś z kandydatów wspomniał, że dwa tygodnie później ma być rekrutacja do linii katarskich, tym razem w Krakowie. W miarę jak ta myśl we mnie dojrzewała, coraz bardziej zaczęła mi się podobać. Sam rodzaj pracy - podróżowanie po świecie praktycznie za darmo i możliwość zobaczenia tylu miejsc był obiecujący. Do tego przeświadczenie, że wyjeżdżając z kraju zostawię za sobą problemy i troski dodawało mi jeszcze odwagi. Atrakcyjna w porównaniu z polską płaca i warunki pracy (brak opłat za mieszkanie, dojazd do pracy, zniżki na bilety dla siebie i rodziny, itp.) dopełniły swego.
Postanowiłam więc pójść na rekrutację w Krakowie, ale tym razem się do tego porządnie przygotować. Zapytacie jak można się przygotować do takiego rodzaju rekrutacji, gdzie nie ma rozmowy w cztery oczy (dopiero na ostatnim etapie), gdzie nie wiadomo o co będą pytać i gdzie przeważnie trzeba wykonywać zadania w grupach, a osoby rekrutujące krążą dookoła obserwując wszystkich, niczym zwierzęta w klatce. Otóż moi drodzy, można się przygotować. Dla chcącego nic trudnego, a internet to kopalnia wiedzy. Oczywiście nigdzie nie znajdę wskazówek typu "kiedy zapytają A, ty odpowiedz B", to nie o to chodzi. Wyszukałam wskazówek czego owe krążące rekrutantki mogą szukać w kandydatach, w jaki sposób się rozmawia z innymi, co powinien i czego nie powinien mówić język ciała, jak się przedstawia swoje argumenty, nawet kiedy są sprzeczne z resztą grupy, jak przedstawić swoje wady tak, żeby wyglądały jak zalety. Jeszcze raz powtórzę: internet to kopalnia wiedzy. Poszłam na spotkanie, przeszłam wszystkie etapy, po jakimś czasie dostałam wiadomość z informacją, że jestem przyjęta i czas zrobić wymagane badania lekarskie. Załatwiałam wszystko, oswajając się z myślą o przeprowadzce, ale dopiero jak dostałam maila z biletem i wizą, dotarło do mnie, że naprawdę lecę.
Nic samo do mnie nie przyszło, nikt mi nic za darmo nie dał, nikt mi tej pracy pod nos nie podsunął. Sama wszystko załatwiłam od początku do końca, co sprawia, że jestem z siebie jeszcze bardziej dumna. Oczywiście, tęskni się za rodziną, domem, zieloną trawą, zimnym deszczem, krakowskimi piwnicami... lista jest naprawdę długa. Ale nie było dnia, żebym żałowała przyjazdu do Kataru.