Długo wyczekiwana podróż do Japonii. Ku mojemu zaskoczeniu, podczas lotu dostaliśmy 2 godziny wypoczynku (tak jak podczas lotów do Stanów, tylko krócej). Dlatego lot przebiegł szybko i sprawnie.
W hotelowym pokoju czekało kilka niespodzianek. Na pewno na myśl o Japonii każdy ma w głowie nie wiadomo jak skomputeryzowane i zautomatyzowane otoczenie. A tu na dzień dobry dostajemy na recepcji klucz do pokoju, który jest prawdziwym kluczem, a nie kartą magnetyczną. Koło łózka czekały kapcie, ale nie zwykłe "jednorazówki", jak w każdym hotelu, ale porządne, skórzane klapki. Tylko co w pokoju robi niszczarka do papieru? Może to pokój z przeznaczeniem dla biznesowych gości? Ale po dokładnym obejrzeniu urządzenia okazało się, że to odświeżacz powietrza ;) Proszę mi się nie dziwić, że po prawie 8 latach przepracowanych w biurze, niszczarka do papieru przyszła mi pierwsza do głowy.
Kolejne zaskoczenie czekało w łazience. Mieszkając już prawie dwa lata na Bliskim Wschodzie zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że przy każdej toalecie jest mini słuchawka prysznicowa, do podmycia tego i owego po załatwieniu sprawy. Tymczasem w japońskim hotelu przy muszli klozetowej znajdował się pilot, z którego można było kontrolować siłę i kierunek strumienia.
Kolejne zaskoczenie czekało w łazience. Mieszkając już prawie dwa lata na Bliskim Wschodzie zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że przy każdej toalecie jest mini słuchawka prysznicowa, do podmycia tego i owego po załatwieniu sprawy. Tymczasem w japońskim hotelu przy muszli klozetowej znajdował się pilot, z którego można było kontrolować siłę i kierunek strumienia.
Jadąc do Chin czy Korei można w ciemno zabierać wszystkie swoje sprzęty, bo w hotelu znajdzie się wejścia na wszelkiego rodzaju wtyczki. Nie w Japonii, jak się okazuje. Wejścia były tylko na dwa spłaszczone bolce, takie jak w USA. Szybko pobiegłam do pobliskiego sklepiku, gdzie bez problemu znalazłam adaptor. A przy okazji półki pełne japońskich przekąsek.
Przyszła pora na herbatkę, ale zamiast tradycyjnego czajnika na wodę znalazłam dziwne urządzenie. Trochę przypominało przelewowy ekspres do kawy (ha! kolejna "biurowa" pozostałość w mojej głowie). Po przestudiowaniu instrukcji, udało się i z tym urządzeniem. Tyle o samym hotelu. Przyszła pora na sen, a następnego dnia z samego rana - podróż do miasta.
Pociąg - czyściutki, czego można się było spodziewać. Podczas podróży przeszła pani z wózkiem, coś jak w naszych intercity, proponując napoje i przekąskę za dodatkową opłatą. Ciekawe było to, że można było sobie zamówić sushi. Ale jako że ja fanką sushi nie jestem, skupiłam się na kanapce przyniesionej ze sobą. Po kilkudziesięciu minutach na wyświetlaczu ukazała się kolejna kolejna stacja - Tokio. I teraz trzeba było się zdecydować gdzie iść. Czasu niestety było niewiele, więc wszystkiego na pewno nie da się obskoczyć. Do wyboru była część historyczna albo ta bardziej nowoczesna. Pierwszy raz w Japonii, to pójdę w tą historyczną, pomyślałam. A na obrazy wielkiej, nowoczesnej metropolii przyjdzie jeszcze czas.
Razem z koleżanką z Indii zaczęłyśmy więc od Pałacu Cesarskiego. Otoczony przez zielone, zadbane ogrody. Panuje tu niesamowity spokój i cisza, pomimo kręcących się turystów i wycieczek szkolnych. Duże wrażenie robią japońskie sosny bonzai, przycinane na wysokość nie wyższą niż 3m, żeby nie zasłaniać murów pałacu. Całość terenu pałacu jest dodatkowo otoczona fosą. Do ogrodów można wejść każdego dnia, ale sam Pałac jest otwarty dla zwiedzających tylko dwa razy w roku: w urodziny Cesarza (23 grudnia) i japoński Nowy Rok (2 stycznia). Oczywiście zanim wybrałam się do Japonii, zrobiłam małe rozeznanie w internecie, dlatego to miejsce było pierwszym do zobaczenia na mojej liście. Jednak po dotarciu na miejsce trochę się zawiodłam. Jakieś takie wszystko mniejsze się okazało i w sumie więcej było tego ogrodu, niż czegokolwiek innego. Postanowiłyśmy się tracić więc dużo czasu w tym miejscu i wybrałyśmy się do Asakusa - dzielnicy, gdzie kiedyś mieszkali drobni kupcy, rzemieślnicy i aktorzy szemranych teatrów.
I o to właśnie chodziło. Wąskie kręte uliczki, liczne stragany i świątynie. Od razu po wyjściu ze stacji metra naszą uwagę przykuły riksze. Młodzi ludzie, w przeważającej części Japończycy (chociaż widziałam też jedną dziewczynę, która wyglądała na Europejkę), wyglądający niczym uczestnicy jakiegoś maratonu, ciągną za sobą riksze z turystami. Niby nic dziwnego, riksze są popularnym środkiem transportu w krajach azjatyckich. Ale te riksze poruszały się niemalże z prędkością jadących obok nich samochodów. Wszyscy riksiarze (nie wiem, czy to poprawna nazwa) mieli bardzo umięśnione nogi, a sprint z wózkiem i dwójką siedzących na nim ludzi zdawał się nie sprawiać im żadnego problemu. Do tego buty specjalnie do tego przygotowane. Nie, wcale nie jakieś markowe adidasy. Nie wiem do końca jak je nazwać. Moje pierwsze skojarzenie to buty a'la żółwie ninja. Kto oglądał kiedyś tą bajkę/film, ten wie, że owe żółwie miały dwa palce u nogi. Tak też wyglądały buty riksiarzy, jak takie małe kopytka. Później na jednym ze straganów znalazłam te buty do kupienia, ale na nic by mi się nie zdały, więc pstryknęłam tylko zdjęcie i poszłam dalej.
Cały kompleks ze świątynię otwiera pierwsza brama - Kaminarimon, z ogromną 4-metrową latarnią wiszącą po środku. Na spodzie widnieje wyryty w drewnie smok. Dalej droga wśród kolorowych straganów prowadzi do kolejnej, tym razem dwupiętrowej bramy Hozomon. Tuż za nią - Świątynia Senso-Ji. Jedna z krążących legend opowiada, że w 628 roku dwóch braci wydostało posąg Bogini Miłosierdzia Kannon z rzeki Sumida i na jej cześć postanowili wybudować świątynię (zwaną również Asakusa Kannon Temple), co miało im zapewnić przychylność i łaskawość bogini. Po przejściu przez bramę z ogromnym lampionem Japońskim wychodzimy na wprost świątyni. Miejsce to oprócz turystów odwiedza wielu pielgrzymów. Wierzą oni, że dym z wielkiej kadzielnicy stojącej przed budynkiem ma uzdrawiającą moc. Obok świątyni stoi pięciopiętrowa pagoda, która również robi duże wrażenie.
W drodze powrotnej postanowiłyśmy zatrzymać się i sprawdzić, co los szykuje dla nas na najbliższy czas. Należało porządnie potrząsnąć puszką pełną patyczków z japońskimi numerami, następnie wylosować jeden z nich. Następnie odnaleźć numer z patyczka na ścianie pełnej szufladek, również oznaczonych numerami. W szufladkach znajdowały się kartki z opisem. Cóż, los mi tym razem nie dopisał i przewidział dla mnie pecha na najbliższy czas. No i co tu robić? Jak ktoś w to nie wierzy, to machnie tylko ręką i pójdzie dalej. Ale niektórzy potrafią się taką wróżbą bardzo przejąć. Ja patrzę na to z przymrużonym okiem. Przynajmniej jak będę miała zły dzień, to będzie na co winę zwalić - tak! To na pewno przez tą japońską karteczkę nie przyznali mi urlopu w terminie, którym chciałam ;)
Wróciłyśmy do stacji metra, zatrzymując się prawie przy każdym, kolorowym straganie. Kupić można było wszystko, od japońskich przysmaków, wodorostów do zawijania sushi, ciastek robionych przez automatyczną maszynę, po wachlarze, katany, japońskie buty drewniane i wiele, wiele innych ciekawostek. Na pewno któregoś dnia wrócę do Japonii z wielką radością.
Tymczasem cały mój czas pochłania trening. Sporo nowych rzeczy do wrzucenia do głowy. Czasami mam wrażenie, że zmieniam miejsce pracy z linii lotniczych na restaurację, cały serwis skupiony jest na indywidualnej obsłudze każdego klienta. Ale nic to, nie takie rzeczy się przerabiało w życiu. A od jutra zaczynam całą serię egzaminów. Kciuki mile widziane.
Album ze zdjęciami z Japonii:
W drodze powrotnej postanowiłyśmy zatrzymać się i sprawdzić, co los szykuje dla nas na najbliższy czas. Należało porządnie potrząsnąć puszką pełną patyczków z japońskimi numerami, następnie wylosować jeden z nich. Następnie odnaleźć numer z patyczka na ścianie pełnej szufladek, również oznaczonych numerami. W szufladkach znajdowały się kartki z opisem. Cóż, los mi tym razem nie dopisał i przewidział dla mnie pecha na najbliższy czas. No i co tu robić? Jak ktoś w to nie wierzy, to machnie tylko ręką i pójdzie dalej. Ale niektórzy potrafią się taką wróżbą bardzo przejąć. Ja patrzę na to z przymrużonym okiem. Przynajmniej jak będę miała zły dzień, to będzie na co winę zwalić - tak! To na pewno przez tą japońską karteczkę nie przyznali mi urlopu w terminie, którym chciałam ;)
Wróciłyśmy do stacji metra, zatrzymując się prawie przy każdym, kolorowym straganie. Kupić można było wszystko, od japońskich przysmaków, wodorostów do zawijania sushi, ciastek robionych przez automatyczną maszynę, po wachlarze, katany, japońskie buty drewniane i wiele, wiele innych ciekawostek. Na pewno któregoś dnia wrócę do Japonii z wielką radością.
Album ze zdjęciami z Japonii:
Tokio, Japonia 23-25.07.2013 |
Te riksiarskie butki nazywaja sie "jika-tabi", albo po prostu "tabi". Mam biala pare na festiwale, bo w zwyklym obuwiu nie mozna niesc mikoshi.
OdpowiedzUsuńFajnie, ze Ci sie tu podobalo. Zawsze lubie czytac o wrazeniach innych w Japonii. Ale Asakusy nie znosze ;-)
Japonia piękna.. Chciałabym w życiu zobaczyć chociaż połowę tego co Ty :-)
OdpowiedzUsuńjak wytrzymujesz tyle czasu bez Rodziny??i jak Ci się w ogóle żyje w Qatarze?? pracujesz już może w 1wszej klasie lub biznes po 2latach?? proszę zrób jeden post o Twoich początkach, odczuciach, rekrutacji:) jestem pewna,ze wiele osob będzie wdzięcznych:) prooooooooszęęęę:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za uzupełnienie notatki (dwakoty) :)
OdpowiedzUsuńCo do rekrutacji, nowy post właśnie się pojawił. Moje początki w Doha? Zapraszam do poczytania pierwszych notatek bloga. Jest tam sporo o odczuciach i szkoleniu :)
Super się czyta i ogląda miejsca , które też kiedyś odwiedziłem. Oj, dodam sobie Twojego bloga do ulubionych, bo moją pasją są zarówno podróże jak i latanie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Haha, to dziwne urzadzenie to rice cooker! :D
OdpowiedzUsuń