W Paryżu do miasta wybieram się w ciemno, bez sprawdzania mapy, rozkładów jazdy, itp. Wiem gdzie chcę dotrzeć i to wystarczy. Nie, nie znam układu metra na pamięć, ale paryska sieć jest tak rozwinięta, że naprawdę nie trzeba być ekspertem, żeby ją rozgryźć. Po raz kolejny więc wysławiam tego, który wpadł na pomysł puszczenia pociągu pod ziemią po raz pierwszy.
Tym razem wymyśliłam sobie, że chcę zobaczyć Montmartre. Bez żadnej konkretnej przyczyny. Po prostu zachciało mi się pospacerować po krętych i pagórkowatych uliczkach. Było już późne popołudnie, do tego straszna duchota. W pociągu z lotniska do miasta nie działała klimatyzacja, więc wszyscy wyglądali jak spocone szczury (ze mną włącznie), wachlując przed sobą gazetą, ulotką, mapą, czym tylko się dało. Do tego zapach hamulców trących o szyny przypominający zapach spawania - ach te metropolie!
Zaczęłam od znanego mi już punktu - Sacre Coeur. Bazylika ta jest położona wysoko na wzgórzu, więc to idealny punkt na początek spaceru. Pamiętam, że kiedyś zimą, kiedy to robiłam za przewodnika po Paryżu dla grupy przyjaciół, znaleźliśmy mini kolejkę, która szybko zabrała nas na górę. Ale nie ma się co dziwić, to był początek stycznia, więc wspinaczka po schodach w puchowych kurtkach nam się nie uśmiechała. Tym razem nawet nie szukałam kolejki. Pogoda była znakomita, "europejski upał" 30-35 stopni w porównaniu z katarskim 45-50 jest przyjemnym powietrzem. Kupiłam u stóp wzgórza butelkę wody i ruszyłam. Bardzo przyjemny widok po drodze. Ludzie rozłożeni na zielonej trawie, odpoczywali skąpani w promieniach słońca. Jedni z książką, inni z grupą przyjaciół, a jeszcze inni drzemiący słodko nie zważając na ludzi dookoła. Nie mogłam się do tego nie przyłączyć. Usiadłam i ja na kilka minut. Nie można sobie w życiu odmawiać małych przyjemności, tym bardziej, kiedy ta przyjemność nic nie kosztuje. Po chwili relaksu ruszyłam na szczyt. Stamtąd rozpościera się niesamowity widok na Paryż.
Dalej szłam, jak już wspomniałam bez mapy. Zgubić się nie zgubię, bo GPS w telefonie zawsze mi pokaże gdzie jestem. I tak krążyłam między uliczkami, co któraś mi się bardziej spodobała, to w nią skręciłam. Tym bardziej jeśli prowadziła pod górę. I w taki właśnie sposób doszłam do Placu de Tertre. Nagle te ciche, wąskie uliczki przekształciły się w gwarny plac z kawiarniami, restauracjami i galeriami dookoła. Nagle ciszę wypełniła mieszanka różnych języków świata, brzęki kieliszków i wołania naganiaczy zapraszających a to do restauracji, a to żeby pozwolić sobie narysować swoją podobiznę.
Dalszy spacer a to w górę, a to w dół doprowadził mnie do kilku ciekawych miejsc, ale wielkim zaskoczeniem dla mnie było, kiedy nagle w środku miasta zza rogu ukazała mi się... winnica. Pośród budynków, za drucianym płotem rosły sobie rzędy winogron. Winnica Montmartre jest najstarszą w Paryżu. Miejsce to przez kilka wieków było parkiem, później miejscem niedzielnych potańcówek i kabaretów. Tyle historii w jednym miejscu. W końcu w 1933 roku, by zwrócić Montmartre tradycję związaną z wyrobem wina, posadzono tu szczepy gamay i pinot noir. Dziś rośnie tu około 200 krzewów, a każde winobranie nosi nazwę jednego ze słynnych mieszkańców Montmartre. Rocznie powstaje około tysiąca butelek wina, które dostępne są tylko w specjalnej sprzedaży, nie znajdzie się ich w sklepie, czy restauracji. Doszukałam się nawet informacji, że mają działanie moczopędne. Hmm, a który alkohol nie ma? ;)
Kiedy już zaspokoiłam swoją potrzebę spacerowania, o czym poinformowały mnie moje stopy, wyciągnęłam mapę, żeby sprawdzić, w którą stronę do metra. Nie znaczy to, że koniec zwiedzania. Po drodze znalazłam uroczy sklepik ze starociami, gdzie w koszyku były nawet na sprzedaż stare, gołe lalki barbie (a konkretnie to Ken). Następnie trafiłam (właściwie to celowo obrałam tą trasę) na Cmentarz Montmartre, jedna z najstarszych nekropolii Paryża. Są tu pochowanie między innymi Juliusz Słowacki, czy Emil Zola. Niestety do środka nie weszłam, brama boczna była zamknięta, a jak moje nogi usłyszały, że chcę wejść na cmentarz z ponad 20 000 grobów i może jeszcze szukać tego konkretnego - natychmiast zaczęły mnie nieść w przeciwnym kierunku. Z jednej strony cmentarz, a z drugiej dzielnica rozpusty. Moulin Rouge, inne kabarety, kluby promujące się hasłem "Live show" albo bardziej bezpośrednim "Girls! Girls! Girls!", na przemian z sexshopami. Ot taki urok tej dzielnicy paryskiej.
Na koniec jeszcze jedna "wątpliwa" atrakcja. Kiedy to szłam w kierunku stacji kolejowej, zapisując w pamięci obrazy widziane tego dnia, usłyszałam z oddali coś, co na początku wydawało się jakimś alarmem powtarzającym się co sekundę. Ale w miarę jak dźwięk stawał się głośniejszy, zaczął przypominać skrzek, a w końcu krzyk. Oto rosły mężczyzna, Afroamerykanin bez włosów, ale za to ze sporym brzuszkiem, w koszuli w kratę i eleganckich spodniach, który zapewne chwilę wcześniej skończył pracę, przemknął ulicą pędząc jak strzała i krzycząc ARRET! Francuskiego nie znam, ale biorąc pod uwagę jak głośno krzyczał, nie trudno było się domyślić, że goni kogoś, kto mu wyrwał z ręki telefon, portfel, czy coś bardziej cennego. Automatycznie wcisnęłam swoją torebkę pod pachę i upewniłam się, że nie mam nic w kieszeniach. Kilku młodzików ruszyło za obrabowanym, nie do końca jestem pewna czy z chęcią pomocy, czy z ciekawości jak daleko pan po 40-tce zdoła dobiec w tym tempie. Kilka ulic dalej widziałam, jak pochylony do przodu poszkodowany, wśród gapiącego się tłumu, próbuje złapać oddech. Nie wiem, czy rzecz skradzioną odzyskał, czy też nie.
Cóż, Europa piękna jak zawsze, ale od czasu do czasu przypomina, że nie można czuć się bezpiecznie, nawet w tłumie tysięcy ludzi spacerujących po ulicy.
Zaczęłam od znanego mi już punktu - Sacre Coeur. Bazylika ta jest położona wysoko na wzgórzu, więc to idealny punkt na początek spaceru. Pamiętam, że kiedyś zimą, kiedy to robiłam za przewodnika po Paryżu dla grupy przyjaciół, znaleźliśmy mini kolejkę, która szybko zabrała nas na górę. Ale nie ma się co dziwić, to był początek stycznia, więc wspinaczka po schodach w puchowych kurtkach nam się nie uśmiechała. Tym razem nawet nie szukałam kolejki. Pogoda była znakomita, "europejski upał" 30-35 stopni w porównaniu z katarskim 45-50 jest przyjemnym powietrzem. Kupiłam u stóp wzgórza butelkę wody i ruszyłam. Bardzo przyjemny widok po drodze. Ludzie rozłożeni na zielonej trawie, odpoczywali skąpani w promieniach słońca. Jedni z książką, inni z grupą przyjaciół, a jeszcze inni drzemiący słodko nie zważając na ludzi dookoła. Nie mogłam się do tego nie przyłączyć. Usiadłam i ja na kilka minut. Nie można sobie w życiu odmawiać małych przyjemności, tym bardziej, kiedy ta przyjemność nic nie kosztuje. Po chwili relaksu ruszyłam na szczyt. Stamtąd rozpościera się niesamowity widok na Paryż.
Dalej szłam, jak już wspomniałam bez mapy. Zgubić się nie zgubię, bo GPS w telefonie zawsze mi pokaże gdzie jestem. I tak krążyłam między uliczkami, co któraś mi się bardziej spodobała, to w nią skręciłam. Tym bardziej jeśli prowadziła pod górę. I w taki właśnie sposób doszłam do Placu de Tertre. Nagle te ciche, wąskie uliczki przekształciły się w gwarny plac z kawiarniami, restauracjami i galeriami dookoła. Nagle ciszę wypełniła mieszanka różnych języków świata, brzęki kieliszków i wołania naganiaczy zapraszających a to do restauracji, a to żeby pozwolić sobie narysować swoją podobiznę.
Dalszy spacer a to w górę, a to w dół doprowadził mnie do kilku ciekawych miejsc, ale wielkim zaskoczeniem dla mnie było, kiedy nagle w środku miasta zza rogu ukazała mi się... winnica. Pośród budynków, za drucianym płotem rosły sobie rzędy winogron. Winnica Montmartre jest najstarszą w Paryżu. Miejsce to przez kilka wieków było parkiem, później miejscem niedzielnych potańcówek i kabaretów. Tyle historii w jednym miejscu. W końcu w 1933 roku, by zwrócić Montmartre tradycję związaną z wyrobem wina, posadzono tu szczepy gamay i pinot noir. Dziś rośnie tu około 200 krzewów, a każde winobranie nosi nazwę jednego ze słynnych mieszkańców Montmartre. Rocznie powstaje około tysiąca butelek wina, które dostępne są tylko w specjalnej sprzedaży, nie znajdzie się ich w sklepie, czy restauracji. Doszukałam się nawet informacji, że mają działanie moczopędne. Hmm, a który alkohol nie ma? ;)
Kiedy już zaspokoiłam swoją potrzebę spacerowania, o czym poinformowały mnie moje stopy, wyciągnęłam mapę, żeby sprawdzić, w którą stronę do metra. Nie znaczy to, że koniec zwiedzania. Po drodze znalazłam uroczy sklepik ze starociami, gdzie w koszyku były nawet na sprzedaż stare, gołe lalki barbie (a konkretnie to Ken). Następnie trafiłam (właściwie to celowo obrałam tą trasę) na Cmentarz Montmartre, jedna z najstarszych nekropolii Paryża. Są tu pochowanie między innymi Juliusz Słowacki, czy Emil Zola. Niestety do środka nie weszłam, brama boczna była zamknięta, a jak moje nogi usłyszały, że chcę wejść na cmentarz z ponad 20 000 grobów i może jeszcze szukać tego konkretnego - natychmiast zaczęły mnie nieść w przeciwnym kierunku. Z jednej strony cmentarz, a z drugiej dzielnica rozpusty. Moulin Rouge, inne kabarety, kluby promujące się hasłem "Live show" albo bardziej bezpośrednim "Girls! Girls! Girls!", na przemian z sexshopami. Ot taki urok tej dzielnicy paryskiej.
Na koniec jeszcze jedna "wątpliwa" atrakcja. Kiedy to szłam w kierunku stacji kolejowej, zapisując w pamięci obrazy widziane tego dnia, usłyszałam z oddali coś, co na początku wydawało się jakimś alarmem powtarzającym się co sekundę. Ale w miarę jak dźwięk stawał się głośniejszy, zaczął przypominać skrzek, a w końcu krzyk. Oto rosły mężczyzna, Afroamerykanin bez włosów, ale za to ze sporym brzuszkiem, w koszuli w kratę i eleganckich spodniach, który zapewne chwilę wcześniej skończył pracę, przemknął ulicą pędząc jak strzała i krzycząc ARRET! Francuskiego nie znam, ale biorąc pod uwagę jak głośno krzyczał, nie trudno było się domyślić, że goni kogoś, kto mu wyrwał z ręki telefon, portfel, czy coś bardziej cennego. Automatycznie wcisnęłam swoją torebkę pod pachę i upewniłam się, że nie mam nic w kieszeniach. Kilku młodzików ruszyło za obrabowanym, nie do końca jestem pewna czy z chęcią pomocy, czy z ciekawości jak daleko pan po 40-tce zdoła dobiec w tym tempie. Kilka ulic dalej widziałam, jak pochylony do przodu poszkodowany, wśród gapiącego się tłumu, próbuje złapać oddech. Nie wiem, czy rzecz skradzioną odzyskał, czy też nie.
Cóż, Europa piękna jak zawsze, ale od czasu do czasu przypomina, że nie można czuć się bezpiecznie, nawet w tłumie tysięcy ludzi spacerujących po ulicy.
Montmartre, Paryż 26-27.07.2013 |
ahhh.... piekna Francja, piękna Europa... czemuż nie chcą mnie tam wysłać ;-) śliczne zdjęcia !
OdpowiedzUsuńFrancja trochę inna niż zwykle.. Niemniej piękna!
OdpowiedzUsuńPs. Jak minęło szkolenie? ;-)
O szkoleniu wkrótce, cierpliwości :)
OdpowiedzUsuńDzięki za Paryż...,za interesujący komentarz i zdjęcia.Dzięki Tobie można było znowu znaleźć się na urokliwych uliczkach Paryża, spacerując po nich bez pośpiechu i oddychając atmosferą tego niepowtarzalnego miasta - miasta Poezji, Muzyki i Sztuki, miasta posiadającego niewątpliwą magię, ale i też naznaczonego realiami prozy życia. Cóż, miasta tworzą także ludzie, a ci są różni - i dobrzy,i źli - jak to na Ziemi.Jeszcze raz dziękuję za tę podróż.Żal tylko, że nie trwała dłużej...ILY!
OdpowiedzUsuńmoże właśnie ta cała nasza wspaniała "cywilizowana" Europa jest bardziej niebezpieczna niż Azja, Afryka (ok nie wszędzie) czy Ameryka Południowa. Czasem większy strach wzbudza we mnie własne osiedle niż odległy zakątek tej ziemi (no może troszkę przesadzam, ale myślę, że wiesz o co mi chodzi;)
OdpowiedzUsuń