obraz

obraz

piątek, 27 września 2013

Obywatele Świata

Przed urlopem miałam dwa loty do Stanów, oba do Nowego Jorku. Lubię to miasto. W centrum tłum ludzi, światła i neony na każdym rogu, syreny policyjne wyją co kilka minut.

Pierwszy pobyt w NYC wypadł w sobotnią noc. Nic nie planowałam, żadnego zwiedzania tym razem, jakoś tak wyszło. Sporo osób z załogi było chętnych na wspólny obiad w mieście. Time Square pełniuśki, na ulicach pośród żółtych taksówek długie limuzyny. Z szyberdachów wyglądają młode dziewczyny z różowymi uszami królika i krzyczą wniebogłosy. Wieczór panieński, urodziny, któż to wie. Niestety, okazało się, że w sobotnią noc znaleźć miejsce w restauracji dla siedmiu osób graniczy z cudem. W najlepszym przypadku trzeba było czekać na stolik godzinę. Jedynym ratunkiem dla naszych skręconych z głodu żołądków było odbicie w boczne ulice i poszukanie restauracji z dala od tłumów. W końcu się udało. I takim oto sposobem, zamiast amerykańskiego steka, na kolację było włoskie spaghetti.

Empire State Building

Dwie Polki na Time Square!




Następnego dnia od koleżanki z lotu usłyszałam informację, przez którą niemal usiadłam z wrażenia. Oczywiście zaraz po dotarciu do domu musiałam wygooglać sprawę. Otóż sobotniej nocy na Time Square, na skrzyżowaniu ulic 42 i 8 o godzinie 21:30 policja strzelała do jakiegoś podejrzanego typa, raniąc przy tym dwie przypadkowe osoby z tłumu (oficjalna wiadomość z NY Times). Nasza restauracja była trzy przecznice dalej, a o godzinie 21:20 skończyliśmy posiłek i udaliśmy się z powrotem w kierunku Time Square. Strzałów nie słyszeliśmy.. New York, New York....

Podczas lotu powrotnego na 42 dostępne miejsca w biznes klasie 30 było wykupionych przez członków jednej arabskiej rodziny: 12 mężczyzn, 14 kobiet i 4 dzieci. Bracia, siostry, mężowie, żony - nie wiem. Wiem tylko, że narobili nam bałaganu, bo poprzesiadali się według swojego widzimisię. I tak kiedy japońskie małżeństwo w podeszłym wieku przyszło na swoje miejsca i zastało tam dwie damy w czarnościach od stóp do głów, usiedli na dwóch miejscach obok. Pech chciał, że jedno z nich należało do członka królewskiej katarskiej rodziny, który zrobił z tego powodu awanturę. Jednak przy pomocy personelu naziemnego udało się sprawę załatwić. Wszyscy byli zadowoleni, a pan z katarskiej rodziny przeprosił, że się uniósł, tłumacząc to małą odpornością nerwową na latanie.

Na drugi lot do NY kilka dni później postanowiłam już sobie coś zaplanować. Wymyśliłam bliższe spotkanie ze Statuą Wolności. Żeby było sprawniej, zarezerwowałam sobie bilet online. Niestety, wejście punkt obserwacyjny znajdujący się w koronie Statuy* jest wyprzedane. Następny wolny termin w listopadzie. No nic, zamiast podrapać statuę w głowę, połaskoczę ją w stópki. W ogóle z wejściem na posąg przez ostatnie lata było różnie. 11 września 2001 roku, po ataku na WTC, zamknięto dla zwiedzających. W sierpniu 2004 turyści mogli dotrzeć tylko do podestu pomnika. Wjazd na górę był zamknięty ze względu na niewystarczającą ilość dróg ewakuacyjnych. W październiku 2011 zamknięto całość, żeby zainstalować dodatkowe windy i schody. Prace ukończono po roku i miejsce znów zostało otwarte. Niestety następnego dnia Nowy Jork nawiedził huragan Sandy, niszcząc port, do którego wpływały promy z turystami. To sprawiło, że turyści mogli podziwiać ten dar narodu francuskiego tylko z daleka. W końcu 4 lipca 2013 całość znów została otwarta. Bilety na wejście na koronę są ograniczone (240 osób dziennie) i rezerwowane z dużym wyprzedzeniem, o czym się właśnie sama przekonałam.

Pobudka o 5 rano, bo trzeba z Long Island do centrum dojechać. Orzeźwiający i świeży poranek nastroił mnie pozytywnie. Więc żeby wmieszać się w tłum, z kubkiem gorącej kawy ruszyłam do miasta z dziewczyną z Maroka. Po drodze się przekonałam, że jednak w tym mieście nie mogłabym mieszkać. Nie da się wyjść ze stacji metra bez potrącania lub bycia potrąconym przez innych ludzi i ja to rozumiem. Ale bycie staranowanym przez zamaszystego ciemnoskórego pana z taką siłą, że wykonałam obrót o 180 stopni, a pan się nawet nie raczył obrócić - to już ponad moje nerwy. Chyba przez lata moja cierpliwość się trochę ukróciła.

Ale nic to. Dotarłyśmy do Baterry Park, skąd prom miał nas zabrać na Wyspę Wolności. Po drodze minęłyśmy East Coast Memorial, miejsce upamiętniające poległych na zachodnim wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego podczas II Wojny Światowej. 4609 nazwisk wyrytych na ośmiu granitowych płytach, a po środku dumny orzeł z brązu z rozpiętymi skrzydłami, patrzący w kierunku Statuy. Swoją drogą dziwne, że ludzie polegli na zachodnim wybrzeżu, a miejsce nazywa się East Coast Memorial (east = wschód). Amerykanie lubią pomniki z rozmachem, o tym się już przekonałam nie raz. Kawałek dalej był pomnik weteranów wojny koreańskiej, ale że czas nas gonił, poszłyśmy prosto na prom. Przed wejściem na statek – inspekcja dokładnie taka sam a, jak na lotnisku. Wszystkie torby prześwietlone i przejście przez bramki wykrywające metal.

East Coast Memorial

East Coast Memorial





Wsiadłyśmy jako jedne z ostatnich, ale udało nam się dopchać do barierki. W miarę jak oddalaliśmy się od Manhattanu, panorama z drapaczami chmur rysowała swoje kontury coraz wyraźniej. Wieża One World Trade Center, o której pisałam po ostatnim pobycie w Nowym Jorku (post "New York City") jest już całkiem ukończona z zewnątrz. Trwają jeszcze prace wykończeniowe wnętrza, ale budynek już wpasował się w obrazek Manhattanu.

  


Statua Wolności to dar narodu francuskiego, upamiętniający przymierze obu narodów w czasie wojny o niepodległość USA. Pomnik został wzniesiony we Francji, następnie rozebrany na części i wysłany statkiem do Nowego Jorku. Autorem konstrukcji stalowej i podstawy był Gustaw Eiffel, ten sam od wieży paryskiej. Samą postać natomiast zaprojektował Frederic Auguste Bartholdi. W 1871 roku wybrał się do USA w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na postawienie statuy. Idealnym punktem okazała się mała wyspa u wejścia do portu Nowego Jorku. Posąg był widoczny z daleka dla każdego wpływającego do portu statku. Statua witała więc tych, którzy przybywali do Stanów w poszukiwaniu lepszej przyszłości, jak i tych, którzy wracali do domu z dalekich podróży, czy wojen.





Posąg jest skonstruowany z miedzi, więc początkowo był koloru miedzianego. W wyniku korozji atmosferycznej powłoka okryła się patyną, co daje obecnie wszystkim znany odcień koloru zieleni. Jak statua wygląda, każdy wie. Ale co tak naprawdę trzyma w lewej ręce? Dlaczego na głowie ma spiczaste kolce i czy ktoś wie, że między jej stopami plączą się łańcuchy? Posąg był prezentem z okazji setnej rocznicy niepodległości Stanów Zjednoczonych, dlatego właśnie na tablicy trzymanej z lewej strony wyryta jest data JULY IV MDCCLXXVI (4 lipca 1776). Korona z siedmiu promieni oznacza wolność rozprzestrzeniającą się przez siedem mórz na siedem kontynentów, a zerwane łańcuchy u stóp symbolizują zakończenie niewolnictwa, zerwane kajdany tyranii. Pochodnia trzymana wysoko w prawej ręce zmieniała się trzykrotnie. Pierwszą, oryginalną wersję można podziwiać wewnątrz statuy.







Pierwsza oryginalna pochodnia trzymana przez Statuę Wolności

Część wystawy wewnątrz Statuy

Twarz Statuy Wolności


Zwiedzających pełno, z każdego zakątka świata. Jak zresztą w całym Nowym Jorku. Ale przy takich możliwościach podróżowania jak dziś, Nie ma już chyba miejsca na świecie, gdzie nie znalazłoby się kilku narodowości. Dlatego wszędzie powinniśmy czuć się dobrze. W końcu jesteśmy obywatelami świata.




Album ze zdjęciami z Nowego Jorku:
Nowy Jork, USA 2013.09.19-20




_______________________________
* przy okazji pisania tego posta musiałam odświeżyć swoją wiedzę z gramatyki polskiej i wyszukać odmianę słowa "statua". Ale okazało się, że obie wersje, które miałam na myśli (statuy i statui) są poprawne. Pozdrawiam wszystkie swoje polonistki!!! :)

niedziela, 22 września 2013

Zielone na dziesiątej

Od treningu minął już miesiąc. Już od miesiąca pracuję w biznes i pierwszej klasie, zamiast ekonomicznej. Jak jest? O niebo lepiej! Myślałam, że nie da się już bardziej lubić swojej pracy. A jednak.

Nie raz po ciężkim locie tłumaczyłam sobie, że to jest cena za to całe podróżowanie i wszystkie inne zalety mojej pracy. Trzeba było swoje odpracować, żeby potem cieszyć się czasem wolnym. Zwłaszcza na trasach powszechnie wśród nas znanych, jako "ciężkie". Natomiast teraz żaden lot nie jest już taki straszny, nawet Indie, czy Bangladesz.

Praca jest zupełnie inna. Bardziej przypomina pracę w restauracji. Nie ma już papierowych podkładek pod tacę przed posiłkiem - jest materiałowy mini obrusik. Zamiast papierowych serwetek jest porządna serwetka z materiału, jaką w każdej dobrej restauracji kelner położy nam na kolana przed posiłkiem. My robimy tak samo. Żadnych plastików - chińska porcelana i srebrne sztućce. Do każdego klienta podchodzi się indywidualnie, w dłuższych lotach każdy je wtedy, kiedy chce, nie kiedy my tego chcemy. Lot można zacząć od kieliszka szampana, w pierwszej klasie kawior ossetra (drugi z najdroższych na świecie) z rosyjskimi blinami dostaje się na przystawkę. Do menu osobno dołączona jest obszerna karta win, natomiast czytając samo menu można sobie język połamać. Wszystko ą ę i bułkę przez bibułkę. Oto kilka przykładowych zdjęć z oficjalnej strony QA:






Do tego trzeba się odpowiednio przygotować. Dlatego dwutygodniowy trening skupia się wyłącznie na serwisie. Omawiany jest każdy szczegół, krok po kroku. Jak podchodzić, w którą stronę się obracać, w której ręce co trzymać, jak ustawiać rzeczy na stoliku. Trenowałyśmy nalewanie wina i szampana, bo robimy to nie cichaczem na zapleczu, tylko przed oczami pasażera, prezentując najpierw butelkę. Nawet talerz z jedzeniem ma swoje określone położenie: zielony dodatek (sałatka, warzywa) musi być na godzinie dziesiątej, a sos na piątej.

Na pewno robię więcej kilometrów na pokładzie, niż wcześniej. Prawie każdą rzecz przynosi się osobno, więc trzeba co chwilę biegać z kabiny do galley i odwrotnie. Ale koniec końców i tak jestem mniej zmęczona po całym locie, niż po pracy w klasie ekonomicznej. Dlatego zalecam wszystkim koleżankom po fachu cierpliwość. Awans na pewno nadejdzie, bo na każdego przyjdzie pora, a warto na niego czekać.

Czas jesienny to dla mnie czas treningów. Takie są wymogi, że niektóre szkolenia trzeba powtarzać co roku, inne co dwa lata. Dla mnie ten czas to wrzesień i październik, dlatego co chwilę w moim grafiku pojawia się "trening". Nie będę się o nich rozpisywać, bo kto by chciał słuchać o niebezpiecznych materiałach wnoszonych na pokład, o alarmach bombowych, porwaniach samolotów, właściwej komunikacji, wymogach, bla, bla, bla. Zamiast tego pokażę wam reklamę, która wyszła ostatnio w związku ze wsparciem FC Barcelony przez nasze linie lotnicze.


A swoją drogą ciekawe to, że stewardessa z filmiku reklamowego wszędzie chodzi w pełnym umundurowaniu, z torebką włącznie :)

wtorek, 10 września 2013

Bangladesz - nie!

Jeżeli ktoś czeka na relację z pobytu w Bangladeszu, to się niestety zawiedzie. Miałam dwa loty do Dhaki, w krótkim odstępie czasu. Jak zawsze przed lotem do nowego miejsca, robiłam małe rozeznanie w necie, chociaż od początku byłam negatywnie nastawiona do tego miejsca. Znalazłam artykuł, który zaczynał się słowami "Na pierwszy rzut oka Dhaka może zniechęcać: chaotyczna, brudna, hałaśliwa, zatłoczona. Trzeba mieć sporo samozaparcia, by się tam odnaleźć. Dlatego nie jest to miasto dla przeciętnego turysty - raczej dla poszukiwacza przygód, osoby pragnącej poznać smak prawdziwego życia." Poszukiwacz przygód w Bangladeszu? Nie, to zdecydowanie nie ja. 

To tylko potwierdziło moje zamiary spędzenia całego pobytu w hotelu. Tylko proszę mnie nie osądzać, że wymyślam. Trochę biedy i brudu, a ja już rezygnuję z wyjścia do ludzi. To nie tak. Jak się nie czuję bezpiecznie w danym miejscu, to przepraszam bardzo, ale wolę doczekać do moich kolejnych urodzin w jednym kawałku, niż pozwolić, żeby bangladeska świątynia była ostatnią rzeczą, którą w życiu zobaczę. Tyle się ostatnio słyszy, pięciu hindusów zgwałciło i zmaltretowało kobietę, kogoś tam z pociągu wypchnęli... o nie, podziękuję. Tym bardziej, że przeraża mnie sam widok niektórych bangladeskich obywateli. Wychudzeni, ciemnoskórzy mężczyźni o bujnej, czarnej czuprynie, na widok kobiety z Europy zbereźne myśli są wypisane niemalże na ich czołach, oczy szeroko się otwierają i nie spuszczają z ciebie wzroku, aż nie znikniesz z ich pola widzenia. Włos się jeży... 

Nikogo nie chcę jednak obrazić. Jestem pewna, że i w Bangladeszu można znaleźć ciekawe i warte zobaczenia miejsca. Na pewno są też dobrzy i uczciwi ludzie, ale nie mnie przyjdzie się o tym przekonać.

Zamieszki w Bangladeszu po zawaleniu się fabryki odzieżowej w kwietniu 2013. W ruinach budynku zginęło ponad 200 osób.
.