Przed urlopem miałam dwa loty do Stanów, oba do Nowego Jorku. Lubię to miasto. W centrum tłum ludzi, światła i neony na każdym rogu, syreny policyjne wyją co kilka minut.
Pierwszy pobyt w NYC wypadł w sobotnią noc. Nic nie planowałam, żadnego zwiedzania tym razem, jakoś tak wyszło. Sporo osób z załogi było chętnych na wspólny obiad w mieście. Time Square pełniuśki, na ulicach pośród żółtych taksówek długie limuzyny. Z szyberdachów wyglądają młode dziewczyny z różowymi uszami królika i krzyczą wniebogłosy. Wieczór panieński, urodziny, któż to wie. Niestety, okazało się, że w sobotnią noc znaleźć miejsce w restauracji dla siedmiu osób graniczy z cudem. W najlepszym przypadku trzeba było czekać na stolik godzinę. Jedynym ratunkiem dla naszych skręconych z głodu żołądków było odbicie w boczne ulice i poszukanie restauracji z dala od tłumów. W końcu się udało. I takim oto sposobem, zamiast amerykańskiego steka, na kolację było włoskie spaghetti.
Następnego dnia od koleżanki z lotu usłyszałam informację, przez którą niemal usiadłam z wrażenia. Oczywiście zaraz po dotarciu do domu musiałam wygooglać sprawę. Otóż sobotniej nocy na Time Square, na skrzyżowaniu ulic 42 i 8 o godzinie 21:30 policja strzelała do jakiegoś podejrzanego typa, raniąc przy tym dwie przypadkowe osoby z tłumu (oficjalna wiadomość z NY Times). Nasza restauracja była trzy przecznice dalej, a o godzinie 21:20 skończyliśmy posiłek i udaliśmy się z powrotem w kierunku Time Square. Strzałów nie słyszeliśmy.. New York, New York....
Podczas lotu powrotnego na 42 dostępne miejsca w biznes klasie 30 było wykupionych przez członków jednej arabskiej rodziny: 12 mężczyzn, 14 kobiet i 4 dzieci. Bracia, siostry, mężowie, żony - nie wiem. Wiem tylko, że narobili nam bałaganu, bo poprzesiadali się według swojego widzimisię. I tak kiedy japońskie małżeństwo w podeszłym wieku przyszło na swoje miejsca i zastało tam dwie damy w czarnościach od stóp do głów, usiedli na dwóch miejscach obok. Pech chciał, że jedno z nich należało do członka królewskiej katarskiej rodziny, który zrobił z tego powodu awanturę. Jednak przy pomocy personelu naziemnego udało się sprawę załatwić. Wszyscy byli zadowoleni, a pan z katarskiej rodziny przeprosił, że się uniósł, tłumacząc to małą odpornością nerwową na latanie.
Na drugi lot do NY kilka dni później postanowiłam już sobie coś zaplanować. Wymyśliłam bliższe spotkanie ze Statuą Wolności. Żeby było sprawniej, zarezerwowałam sobie bilet online. Niestety, wejście punkt obserwacyjny znajdujący się w koronie Statuy* jest wyprzedane. Następny wolny termin w listopadzie. No nic, zamiast podrapać statuę w głowę, połaskoczę ją w stópki. W ogóle z wejściem na posąg przez ostatnie lata było różnie. 11 września 2001 roku, po ataku na WTC, zamknięto dla zwiedzających. W sierpniu 2004 turyści mogli dotrzeć tylko do podestu pomnika. Wjazd na górę był zamknięty ze względu na niewystarczającą ilość dróg ewakuacyjnych. W październiku 2011 zamknięto całość, żeby zainstalować dodatkowe windy i schody. Prace ukończono po roku i miejsce znów zostało otwarte. Niestety następnego dnia Nowy Jork nawiedził huragan Sandy, niszcząc port, do którego wpływały promy z turystami. To sprawiło, że turyści mogli podziwiać ten dar narodu francuskiego tylko z daleka. W końcu 4 lipca 2013 całość znów została otwarta. Bilety na wejście na koronę są ograniczone (240 osób dziennie) i rezerwowane z dużym wyprzedzeniem, o czym się właśnie sama przekonałam.
Pobudka o 5 rano, bo trzeba z Long Island do centrum dojechać. Orzeźwiający i świeży poranek nastroił mnie pozytywnie. Więc żeby wmieszać się w tłum, z kubkiem gorącej kawy ruszyłam do miasta z dziewczyną z Maroka. Po drodze się przekonałam, że jednak w tym mieście nie mogłabym mieszkać. Nie da się wyjść ze stacji metra bez potrącania lub bycia potrąconym przez innych ludzi i ja to rozumiem. Ale bycie staranowanym przez zamaszystego ciemnoskórego pana z taką siłą, że wykonałam obrót o 180 stopni, a pan się nawet nie raczył obrócić - to już ponad moje nerwy. Chyba przez lata moja cierpliwość się trochę ukróciła.
Ale nic to. Dotarłyśmy do Baterry Park, skąd prom miał nas zabrać na Wyspę Wolności. Po drodze minęłyśmy East Coast Memorial, miejsce upamiętniające poległych na zachodnim wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego podczas II Wojny Światowej. 4609 nazwisk wyrytych na ośmiu granitowych płytach, a po środku dumny orzeł z brązu z rozpiętymi skrzydłami, patrzący w kierunku Statuy. Swoją drogą dziwne, że ludzie polegli na zachodnim wybrzeżu, a miejsce nazywa się East Coast Memorial (east = wschód). Amerykanie lubią pomniki z rozmachem, o tym się już przekonałam nie raz. Kawałek dalej był pomnik weteranów wojny koreańskiej, ale że czas nas gonił, poszłyśmy prosto na prom. Przed wejściem na statek – inspekcja dokładnie taka sam a, jak na lotnisku. Wszystkie torby prześwietlone i przejście przez bramki wykrywające metal.
Wsiadłyśmy jako jedne z ostatnich, ale udało nam się dopchać do barierki. W miarę jak oddalaliśmy się od Manhattanu, panorama z drapaczami chmur rysowała swoje kontury coraz wyraźniej. Wieża One World Trade Center, o której pisałam po ostatnim pobycie w Nowym Jorku (post "New York City") jest już całkiem ukończona z zewnątrz. Trwają jeszcze prace wykończeniowe wnętrza, ale budynek już wpasował się w obrazek Manhattanu.
Statua Wolności to dar narodu francuskiego, upamiętniający przymierze obu narodów w czasie wojny o niepodległość USA. Pomnik został wzniesiony we Francji, następnie rozebrany na części i wysłany statkiem do Nowego Jorku. Autorem konstrukcji stalowej i podstawy był Gustaw Eiffel, ten sam od wieży paryskiej. Samą postać natomiast zaprojektował Frederic Auguste Bartholdi. W 1871 roku wybrał się do USA w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na postawienie statuy. Idealnym punktem okazała się mała wyspa u wejścia do portu Nowego Jorku. Posąg był widoczny z daleka dla każdego wpływającego do portu statku. Statua witała więc tych, którzy przybywali do Stanów w poszukiwaniu lepszej przyszłości, jak i tych, którzy wracali do domu z dalekich podróży, czy wojen.
Posąg jest skonstruowany z miedzi, więc początkowo był koloru miedzianego. W wyniku korozji atmosferycznej powłoka okryła się patyną, co daje obecnie wszystkim znany odcień koloru zieleni. Jak statua wygląda, każdy wie. Ale co tak naprawdę trzyma w lewej ręce? Dlaczego na głowie ma spiczaste kolce i czy ktoś wie, że między jej stopami plączą się łańcuchy? Posąg był prezentem z okazji setnej rocznicy niepodległości Stanów Zjednoczonych, dlatego właśnie na tablicy trzymanej z lewej strony wyryta jest data JULY IV MDCCLXXVI (4 lipca 1776). Korona z siedmiu promieni oznacza wolność rozprzestrzeniającą się przez siedem mórz na siedem kontynentów, a zerwane łańcuchy u stóp symbolizują zakończenie niewolnictwa, zerwane kajdany tyranii. Pochodnia trzymana wysoko w prawej ręce zmieniała się trzykrotnie. Pierwszą, oryginalną wersję można podziwiać wewnątrz statuy.
Zwiedzających pełno, z każdego zakątka świata. Jak zresztą w całym Nowym Jorku. Ale przy takich możliwościach podróżowania jak dziś, Nie ma już chyba miejsca na świecie, gdzie nie znalazłoby się kilku narodowości. Dlatego wszędzie powinniśmy czuć się dobrze. W końcu jesteśmy obywatelami świata.
Album ze zdjęciami z Nowego Jorku:
Ale nic to. Dotarłyśmy do Baterry Park, skąd prom miał nas zabrać na Wyspę Wolności. Po drodze minęłyśmy East Coast Memorial, miejsce upamiętniające poległych na zachodnim wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego podczas II Wojny Światowej. 4609 nazwisk wyrytych na ośmiu granitowych płytach, a po środku dumny orzeł z brązu z rozpiętymi skrzydłami, patrzący w kierunku Statuy. Swoją drogą dziwne, że ludzie polegli na zachodnim wybrzeżu, a miejsce nazywa się East Coast Memorial (east = wschód). Amerykanie lubią pomniki z rozmachem, o tym się już przekonałam nie raz. Kawałek dalej był pomnik weteranów wojny koreańskiej, ale że czas nas gonił, poszłyśmy prosto na prom. Przed wejściem na statek – inspekcja dokładnie taka sam a, jak na lotnisku. Wszystkie torby prześwietlone i przejście przez bramki wykrywające metal.
East Coast Memorial |
East Coast Memorial |
Wsiadłyśmy jako jedne z ostatnich, ale udało nam się dopchać do barierki. W miarę jak oddalaliśmy się od Manhattanu, panorama z drapaczami chmur rysowała swoje kontury coraz wyraźniej. Wieża One World Trade Center, o której pisałam po ostatnim pobycie w Nowym Jorku (post "New York City") jest już całkiem ukończona z zewnątrz. Trwają jeszcze prace wykończeniowe wnętrza, ale budynek już wpasował się w obrazek Manhattanu.
Statua Wolności to dar narodu francuskiego, upamiętniający przymierze obu narodów w czasie wojny o niepodległość USA. Pomnik został wzniesiony we Francji, następnie rozebrany na części i wysłany statkiem do Nowego Jorku. Autorem konstrukcji stalowej i podstawy był Gustaw Eiffel, ten sam od wieży paryskiej. Samą postać natomiast zaprojektował Frederic Auguste Bartholdi. W 1871 roku wybrał się do USA w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na postawienie statuy. Idealnym punktem okazała się mała wyspa u wejścia do portu Nowego Jorku. Posąg był widoczny z daleka dla każdego wpływającego do portu statku. Statua witała więc tych, którzy przybywali do Stanów w poszukiwaniu lepszej przyszłości, jak i tych, którzy wracali do domu z dalekich podróży, czy wojen.
Posąg jest skonstruowany z miedzi, więc początkowo był koloru miedzianego. W wyniku korozji atmosferycznej powłoka okryła się patyną, co daje obecnie wszystkim znany odcień koloru zieleni. Jak statua wygląda, każdy wie. Ale co tak naprawdę trzyma w lewej ręce? Dlaczego na głowie ma spiczaste kolce i czy ktoś wie, że między jej stopami plączą się łańcuchy? Posąg był prezentem z okazji setnej rocznicy niepodległości Stanów Zjednoczonych, dlatego właśnie na tablicy trzymanej z lewej strony wyryta jest data JULY IV MDCCLXXVI (4 lipca 1776). Korona z siedmiu promieni oznacza wolność rozprzestrzeniającą się przez siedem mórz na siedem kontynentów, a zerwane łańcuchy u stóp symbolizują zakończenie niewolnictwa, zerwane kajdany tyranii. Pochodnia trzymana wysoko w prawej ręce zmieniała się trzykrotnie. Pierwszą, oryginalną wersję można podziwiać wewnątrz statuy.
Pierwsza oryginalna pochodnia trzymana przez Statuę Wolności |
Część wystawy wewnątrz Statuy |
Twarz Statuy Wolności |
Zwiedzających pełno, z każdego zakątka świata. Jak zresztą w całym Nowym Jorku. Ale przy takich możliwościach podróżowania jak dziś, Nie ma już chyba miejsca na świecie, gdzie nie znalazłoby się kilku narodowości. Dlatego wszędzie powinniśmy czuć się dobrze. W końcu jesteśmy obywatelami świata.
Album ze zdjęciami z Nowego Jorku:
Nowy Jork, USA 2013.09.19-20 |
_______________________________
* przy okazji pisania tego posta musiałam odświeżyć swoją wiedzę z gramatyki polskiej i wyszukać odmianę słowa "statua". Ale okazało się, że obie wersje, które miałam na myśli (statuy i statui) są poprawne. Pozdrawiam wszystkie swoje polonistki!!! :)