Sierpień zaczął się bardzo pozytywnie. Nie dosyć, że w tym właśnie miesiącu stukną mi trzy lata w Katarze, to jeszcze mój grafik wyglądał tak, jakby był prezentem z tej właśnie okazji. Z 10 lotów, o które prosiłam, dostałam aż pięć (co przy dotychczasowej średniej dwóch lotów miesięcznie jest świetnym wynikiem). Jednym z nich był Rzym. Byłam już tam co prawda wiele razy, ale jeszcze nigdy nie zawitałam do Watykanu. A teraz pełnia lata, cieplutko i przyjemnie, więc postanowiłam się tam wybrać.
Nie nastawiałam się nawet na wyjście z innymi osobami, bo przeważnie wszyscy biegną do Koloseum, Fontanny di Trevi i Schodów Hiszpańskich. Ale kiedy dziewczyny z Filipin i Rumunii zapytały mnie, czy wybiorę się z nimi do Watykanu, ucieszona się zgodziłam. Jednak kiedy powiedziały, że chcą wyruszyć nie o proponowanej przeze mnie 7 rano, tylko o 9, powinna mi się zapalić czerwona lampka. Nie żebym była zwolenniczką wczesnego wstawania, ale znam zasadę takich turystycznych miejsc: im wcześniej, tym mniej ludzi. Jednak tym razem dałam się zbić z tropu i dla zwiedzania w towarzystwie, a nie w pojedynkę, przesunęłam budzik o dwie godziny później.
Pogoda była przecudowna. Świeże poranne powietrze i coraz cieplejsze słońce jeszcze bardziej zachęcało do wyjścia. Dojechałyśmy więc do centrum miasta i ruszyłyśmy w kierunku Watykanu. Po drodze zatrzymywałyśmy się to tu, to tam. A że były to i dla mnie nowe miejsca, nie miałam nic przeciwko. Pierwszy przystanek był przy Panteonie. Piękna budowla, nie wiem czemu nie doszłam do niej wcześniej. Wnętrze robi wrażenie, zwłaszcza betonowa kopuła, Grubość jej ścian u podstaw wynosi 6 metrów i maleje wraz z jej wysokością. Światło dzienne wpada przez 9 metrowy otwór zwieńczający kopułę. Co ciekawe, wzniesienie takiej budowli z punktu widzenia architekta, czy inżyniera jest o wiele trudniejsze, niż na przykład piramidy Cheopsa i na pewno wymaga zdecydowanie większej wiedzy. Łatwiej jest wznieść budowle kładąc, jedna po drugiej, coraz mniejsze warstwy kamiennych bloków o masie 2,5 t. Owszem, jest to pracochłonne, ale o wiele bardziej skomplikowane jest przykrycie budynku z wnętrzem o średnicy ponad 43 m i wysokości ponad 21 m jednolitą kopułą o wadze kilku tysięcy ton tak, by wytrzymała stulecia.
Kiedy skończyłyśmy podziwiać Panteon, ruszyłyśmy w dalszą drogę. Oczywiście cały czas w kierunku Watykanu. Zrobiłyśmy mały przystanek na placu Navona, który został wybudowany na ruinach starożytnego stadionu. Sporo kawiarni i ogródków porozstawianych dookoła oraz liczni artyści prezentujący na placu swoje prace, sprawiają, że to miejsce staje się bardzo klimatyczne. Kilka szybkich zdjęci i ruszamy w dalszą drogę. Tu jednak powstał mały konflikt. Koleżanka z Rumunii bardzo się szczyciła swoją znajomością języka włoskiego oraz tym, że kiedyś studiowała we Włoszech. Postanowiła więc zapytać kogoś o wskazówki co do dalszego kierunku naszej trasy. To jest coś, czego ja zazwyczaj nie robię. Przed wyjściem przygotowuję się na tyle, żeby sobie poradzić w każdej sytuacji. Mam i zwykłą, papierową mapę, jak i tą bardziej aktywną w telefonie, która pokazuje nawet kierunek, w którym stoję. Tak wiem, że "koniec języka za przewodnika", ale ja ludzi pytać nie lubię, bo zazwyczaj sami dobrze nie wiedzą, ale z uprzejmości odpowiedzą i wyślą cię w jakimś kierunku. Więc według mnie powinnyśmy iść w stronę przeciwległą do kierunku wskazanego przez zapytanego Włocha. Próbowałam przekonać dziewczyny, ale moje argumenty nie działały: mapa, północ-południe, most jest tu, a my tu - NIE! Bo Włoch powiedział, że trzeba iść TAM! No dobrze. Poszłyśmy więc trasą, która według mnie była okrężną drogą. Ja szłam na końcu, robiąc zdjęcia uroczym włoskim uliczkom. W pewnym momencie zorientowałam się, że nie widzę dziewczyn przed sobą. Fakt, szły trochę szybciej, ale co jakiś czas się oglądały za siebie sprawdzając, czy ciągle tam jestem. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie ma ich w zasięgu wzroku. Przyspieszyłam więc kroku, żeby je dogonić, ale bez skutku. Zgubiłam je (albo one mnie). Specjalnie, czy niespecjalnie - nie wnikam. Ale nie powiem, żebym jakoś z tego faktu ubolewała.
Kiedy skończyłyśmy podziwiać Panteon, ruszyłyśmy w dalszą drogę. Oczywiście cały czas w kierunku Watykanu. Zrobiłyśmy mały przystanek na placu Navona, który został wybudowany na ruinach starożytnego stadionu. Sporo kawiarni i ogródków porozstawianych dookoła oraz liczni artyści prezentujący na placu swoje prace, sprawiają, że to miejsce staje się bardzo klimatyczne. Kilka szybkich zdjęci i ruszamy w dalszą drogę. Tu jednak powstał mały konflikt. Koleżanka z Rumunii bardzo się szczyciła swoją znajomością języka włoskiego oraz tym, że kiedyś studiowała we Włoszech. Postanowiła więc zapytać kogoś o wskazówki co do dalszego kierunku naszej trasy. To jest coś, czego ja zazwyczaj nie robię. Przed wyjściem przygotowuję się na tyle, żeby sobie poradzić w każdej sytuacji. Mam i zwykłą, papierową mapę, jak i tą bardziej aktywną w telefonie, która pokazuje nawet kierunek, w którym stoję. Tak wiem, że "koniec języka za przewodnika", ale ja ludzi pytać nie lubię, bo zazwyczaj sami dobrze nie wiedzą, ale z uprzejmości odpowiedzą i wyślą cię w jakimś kierunku. Więc według mnie powinnyśmy iść w stronę przeciwległą do kierunku wskazanego przez zapytanego Włocha. Próbowałam przekonać dziewczyny, ale moje argumenty nie działały: mapa, północ-południe, most jest tu, a my tu - NIE! Bo Włoch powiedział, że trzeba iść TAM! No dobrze. Poszłyśmy więc trasą, która według mnie była okrężną drogą. Ja szłam na końcu, robiąc zdjęcia uroczym włoskim uliczkom. W pewnym momencie zorientowałam się, że nie widzę dziewczyn przed sobą. Fakt, szły trochę szybciej, ale co jakiś czas się oglądały za siebie sprawdzając, czy ciągle tam jestem. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie ma ich w zasięgu wzroku. Przyspieszyłam więc kroku, żeby je dogonić, ale bez skutku. Zgubiłam je (albo one mnie). Specjalnie, czy niespecjalnie - nie wnikam. Ale nie powiem, żebym jakoś z tego faktu ubolewała.
Dotarłam do mostu, który prowadził prosto do Zamku Świętego Anioła. Kiedyś było to mauzoleum cesarza Hadriana, ale w średniowieczu zamieniono zamek w fortecę, która przez lata pozostawała jednym z najpotężniejszych punktów obronnych Rzymu. Kolejka do wejścia była przeogromna i już wtedy zaświeciła mi się czerwona lampka. Bo skoro tutaj jest taka kolejka, to co dopiero w Watykanie, który jest rzut beretem od zamku. Podczas kiedy kręciłam się po moście, szukając dobrego ujęcia, odnalazły się moje drogie koleżanki. Ech... Trudno... Idziemy dalej razem.
W końcu przebijając się przez tłumy turystów i naganiaczy (naprawdę nie wiem, dlaczego ci zawsze mówią do mnie po rosyjsku), dotarłyśmy do placu św. Piotra. A tam - jeszcze więcej ludzi. Zdecydowana część placu ogrodzona barierkami, a za nimi poustawiane krzesła. Na elektronicznych tablicach wyświetlała się informacja po włosku, którą moja koleżanka - ekspertka od włoskiego - przetłumaczyła, jakoby plac miał być zamknięty o 12:30, a Bazylika pół godziny później. Nie było nawet cienia szansy na dostanie się do środka. Kolejka zaczynała się zapewne u wejścia do Bazyliki, ciągnęła się dookoła całego placu i znikała gdzieś za budynkami. Kto wie, gdzie tak naprawdę był jej koniec. Przez to wszystko odechciało nam się nawet kręcić po samym placu. Zrobiłyśmy kilka zdjęć i uciekając przed upałem, szukałyśmy schronienia w zacienionych uliczkach. Czas też nie był po naszej stronie, bo przez nasze wcześniejsze przystanki zrobiło się już południe, a jeszcze tego samego dnia pod wieczór czekał nas lot powrotny do Kataru.
Ostatnie pół godziny przed odjazdem autobusu do hotelu, spędziłam na Kapitolu, jednym z siedmiu wzgórz, na których zbudowano Rzym. Oprócz innych budynków, znajduje się tu również Kościół Santa Maria in Aracoeli, a dalej gdzieś wśród dachów, ukryła się nawet kawiarnia z niesamowitym widokiem na panoramę Rzymu. Szkoda, że znalazłam ją tak późno. Następnym razem zacznę zwiedzanie od kawy w tym miejscu.
Wizyta w Watykanie wymaga zdecydowanie lepszej organizacji, rozpoczynając od wcześniejszej rezerwacji internetowej biletów, żeby ominąć chociaż część kolejki, do zjawienia się na miejscu wcześnie, wcześnie rano. I może nie koniecznie w samym środku letniego sezonu turystycznego.
Ostatnie pół godziny przed odjazdem autobusu do hotelu, spędziłam na Kapitolu, jednym z siedmiu wzgórz, na których zbudowano Rzym. Oprócz innych budynków, znajduje się tu również Kościół Santa Maria in Aracoeli, a dalej gdzieś wśród dachów, ukryła się nawet kawiarnia z niesamowitym widokiem na panoramę Rzymu. Szkoda, że znalazłam ją tak późno. Następnym razem zacznę zwiedzanie od kawy w tym miejscu.
Wizyta w Watykanie wymaga zdecydowanie lepszej organizacji, rozpoczynając od wcześniejszej rezerwacji internetowej biletów, żeby ominąć chociaż część kolejki, do zjawienia się na miejscu wcześnie, wcześnie rano. I może nie koniecznie w samym środku letniego sezonu turystycznego.
Rzym, Włochy 04-05.08.2014 |