obraz

obraz

niedziela, 9 października 2011

Pierwsza pomoc


No i jak, poszliście wszyscy ładnie zagłosować? ;)  Ja zawsze grzecznie biegałam do urny i wkurzałam się na moich znajomych, którzy olewali sprawę, nie chcąc się mieszać w politykę. Ale w tym roku przyznaję się bez bicia, nie poszłam. I to nie dlatego, że ambasada Polski jest gdzieś na drugim końcu miasta i nawet nie dlatego, że przez ostatnie półtora miesiąca byłam całkiem wyłączona z polskiego życia politycznego. Głównym powodem było to, że kiedy mijał termin zgłaszania chęci zagłosowania poza granicami kraju, to ja byłam gdzieś między bombą na pokładzie, a uprowadzeniem samolotu przez terrorystów. Ale na następne obiecuję iść J

Pierwsza pomoc, to bardzo ciekawy dział szkolenia. Bo o ile sytuacje awaryjne mogą nam się (mam nadzieję) podczas całej katarskiej kariery nie przytrafić, o tyle zasłabnięcia, złamania, choroby lokomocyjne itp. zdarzają się w każdym locie. Poza tym taka wiedza mi już zostanie. Wiem już jak postępować w przypadku ataku padaczki, ataku serca, kamieni nerkowych, dławicy piersiowej i jeszcze kilku innych. Opatrunki, lekarstwa, działanie w nagłych sytuacjach – na jutro w małym palcu. Kolejny egzamin przede mną - teoretyczny i praktyczny.

Dziś był ostatni dzień pierwszej pomocy. Na koniec dnia Annaline, nasza instruktorka, uczyła nas jak odebrać poród na pokładzie samolotu. Średnio taka sytuacja zdarza się kilka razy w roku. Dwa lata temu na pokładzie QA przyszło na świat troje dzieci, w zeszłym roku też trójeczka. W tym roku jeszcze żadne, więc pewnie gdzieś tam chodzą po świecie trzy ciężarne kobiety, które czekają na właściwy lot przed końcem roku ;) Strzeżcie się więc wszystkie stewardessy QA, średnia musi być zachowana.

Batch 632 + Annaline + Mr. Jones
Ale wracam do dzisiejszego treningu. Najpierw teoria, potem praktyka na manekinie, a na koniec Annaline zaserwowała nam film z narodzin dziecka. Z perspektywy lekarza… Cóż, jak by to powiedzieć… nie żeby odechciało mi się dzieci tak zupełnie, ale nie koniecznie chciałam wiedzieć już teraz jak to wygląda. I to z takimi szczegółami. I naprawdę, chylę czoła przed każdą mamą na tym świecie. A zaraz potem – przed ludźmi, którzy z własnej, nieprzymuszonej woli wybierają zawód lekarza ginekologa/położnika, czy kto tam jeszcze stoi po drugiej stronie łóżka.
Ciekawe jak grupy szkolących się chłopaków – stewardów przeżywają ten filmik ;)









Czas biegnie bardzo szybko. Zostało nam jeszcze tylko kilka dni szkolenia. Jutro egzamin z pierwszej pomocy - teoria, później opatrunki, bandażowanie i sztuczne oddychanie w praktyce. Na znanym już nam manekinie, którego nazwałyśmy Mr. Jones. 

We wtorek sprawy organizacyjne, czyli co dokładnie się robi przed każdym lotem, jak działa system rezerwowania lotów, itp.

Od środy zaczynamy nosić mundurki! Żegnaj czarna marynarko i biała bluzko! Czas wprowadzić trochę kolorów, a konkretnie jednego, burgundowego. W środę mamy przypomnienie Cabin Services, żeby czasem gafy nie popełnić podczas pierwszych lotów.

Czwartek – WINGS DAY! Czyli wręczenie złotych skrzydełek z własnym imieniem, które dumnie będziemy mogły nosić na piersi. Do tego ciasto na zakończenie treningu i wspólne zdjęcie z CEO, Mr. Akbar Al. Baker.

Piątek – tym razem nie będzie wolny. Lecimy do Dubaju na zajęcia praktyczne. Znajdują się tam symulatory Airbusów, z czego jeden w ogromnym basenie. Będziemy ćwiczyć sytuacje awaryjne i ewakuacje, włącznie z wodowaniem, skakaniem do wody w kamizelkach ratunkowych i wdrapywaniem się na tratwę ratowniczą. Na pewno będzie ciekawie, obiecuję też wrzucić kilka zdjęć.

Sobotę dają nam wolną, na niedzielę zaplanowane jest dwugodzinne przemówienie CEO, a w poniedziałek – pierwszy lot! Tak naprawdę dopiero teraz zabawa się zacznie.

1 komentarz:

  1. to wszystko jest takie interesujące! nawet ten poród ;P chcę to wszystko przeżyć jak Ty ;P

    trzymam kciuki :*****

    OdpowiedzUsuń