obraz

obraz

sobota, 19 listopada 2011

Kilka ostatnich lotów


A tak się ładnie stand by zapowiadał. Cztery dni pod rząd – jak nic szykuje się jakiś ładny layover, myślałam. A tu zonk! Najpierw zmienili mi ostatni dzień SBY na lot do Kuwejtu. Ok., to tylko godzina lotu, wstanę wcześnie rano, około południa będę w domu, nie jest źle. Jeszcze mogę coś ciekawego dostać. Ale kiedy wróciłam z Londynu i robiłam check out (trzeba przejechać kartą przez czytnik, żeby oznaczył się koniec pracy), na ekranie wyskoczył napis: „Masz nowe, niepotwierdzone zmiany w grafiku”. Zalogowałam się więc szybciutko, a tam: Medyna i Ahmadabad. No cóż, nie zawsze się dostaje to, czego się chce. A te loty też ktoś musi obsługiwać.

Generalnie loty do Arabii Saudyjskiej i Indii są uważane przez cabin crew jako jedne z trudniejszych pod względem pasażerów. Są bardzo wymagający, nawet podczas krótkich lotów potrafią wołać kilka razy o wodę, sok, ze trzy herbaty, no i kawa obowiązkowo. Do śniadania piwko. Jak reszta pasażerów usłyszy specyficzne psssstt z otwieranej puszki – nie ma przebacz. Oni też chcą coś z puszki. Już nie istotne czy jest to piwo, czy pepsi. I nie używają magicznego guziczka przeznaczonego do wezwania stewardessy, tylko czekają na „ofiarę”, która nieświadomie wybierze się do kabiny. Wtedy ręce idą w górę, jak przy przywoływaniu kelnera w restauracji, do tego towarzyszący okrzyk „water!!  Pepsi!! 7Up!!!” A ty człowieku zapamiętaj wszystkich zaczepiających: 16A – woda, 18C – pepsi, 22E – 2 herbaty, 27E – whisky z colą, 31A – kocyk, bo zimno, 33B – słuchawki nie działają. Później kolejka do toalet. Piwo i wino nie zawsze współgra z dopiero co zjedzonym śniadaniem i trzęsącym się samolotem, więc potrafią tak załatwić toaletę, że trzeba ją zablokować.
Jeśli chodzi o moje konkretne loty, to przebiegały następująco:

Medyna
Lot do Medyny był jak na razie moim najlepszym, tzn. najmniej pracowitym. 14 pasażerów w klasie ekonomicznej na 4 cabin crew. Do tego tacy grzeczni i cichutcy. Może jedna osoba raz skorzystała z toalety. Ale za to w drodze powrotnej – full. Równowaga musi być, więc skoro nie napracowałyśmy się w tamtą stronę, to z powrotem nam się to odbiło. Do tego miałyśmy jednego pasażera, który od początku sprawiał problemy. Leciał z Medyny do Casablanki, z przesiadką w Doha. Dość spory mężczyzna, około 60 lat, wyglądający jak szef włoskiej mafii. Miał bilet dla siebie z miejscem 26D i dla swojej żony 28A. Zażądał (nie poprosił, tylko zażądał) zmiany miejsca, żeby siedzieć ze swoją żoną. Zazwyczaj nie ma z tym problemu. Bardzo często się zdarza, że ludzie dostają miejsca oddalone od siebie i podczas lotu zamieniają się z pasażerami. Ale po wejściu pasażerów na pokład jest mało czasu do startu i panuje ogólne zamieszanie, ludzie chowają swoje bagaże do schowków nad głowami, a inni przeciskają się przez nich chcąc dojść do swojego siedzenia albo koniecznie skorzystać z toalety przed startem. Dlatego procedurę zmiany miejsca mamy taką, że prosimy pasażera, żeby zajął swoje miejsce na czas startu (zwłaszcza, kiedy wiemy, że mamy komplet i znalezienie pustego miejsca będzie niemożliwe), a później do niego wrócimy i zobaczymy co da się zrobić. Natomiast pan mafiozo nie przyjmował tego w ogóle do wiadomości. Obok niego miejsce miała stara babinka, która przyjechała na wózku inwalidzkim, więc nie było mowy, żeby ją poprosić o zmianę miejsca. Mężczyzna zaczął krzyczeć po arabsku. A ponieważ akurat w tym locie nie mieliśmy na pokładzie żadnej arabskojęzycznej stewardessy, próbowałyśmy z nim w innych językach. Na angielski nie reagował, więc koleżanka zaczęła po francusku. Ten odpowiedział jej w tym samym języku „Tak, mówię po francusku, angielsku, hiszpańsku, ale będę mówił po arabsku! I ty masz do mnie mówić po arabsku!!!!” Jak już ktoś tak podnosi głos, to i my musimy zmienić ton. Udało się go jakoś uspokoić i poprosić innych pasażerów o zmianę miejsca. Następnie się okazało, że nie mamy już miejsca na większe bagaże podręczne, w tym bagaż naszego mafiozo, więc trzeba je przerzucić do cargo. No to się pan znowu zdenerwował. Na koniec lotu, wszyscy opuścili samolot, został nasz „ulubiony” pasażer z żoną, biegający po samolocie i szukający swojej walizki. Nie pomogły tłumaczenia, że przecież zgodził się ją oddać do cargo i walizka jest w drodze na Casablankę. Trzymał w ręku potwierdzający kwitek, ale mimo wszystko twierdził, że jego walizka gdzieś tu musi być. Opóźnił tylko mój przyjazd do domu o prawie całą godzinę. No cóż, odpokutowałyśmy tych 14 pasażerów w tamtą stronę…

Ahmadabad
Załogę miałyśmy podzieloną na dwójki: dwie Hinduski, dwie Tajki i dwie Polki. Lot przebiegł miło, bez żadnych niespodzianek. Na 115 pasażerów mieliśmy 90 SPML – posiłki na zamówienie, inne niż serwujemy standardowo. Większość była wegetariańskich, ale znalazły się też posiłki dla diabetyków, czy same owoce. Trzeba wtedy uważać, żeby odpowiedni posiłek trafił do osoby, która go zamówiła. Zwykle jest ich około kilkunastu. 90 to już nie lada zadanie dla galley managera, żeby odpowiednio je porozkładać na wózki.
Sama pora lotu była dość niewygodna. Start o 21:45, powrót o 5:55, czyli cała noc w samolocie. Wcześniej próbowałam się przespać, ale nie zawsze się da w ciągu dnia. Budził mnie każdy hałas, że nie wspomnę już o modłach moich zaprześcieradlonych przyjaciół zza płotu… Poszłam więc do pracy bez snu i na początku nie było źle. Za to w drodze powrotnej podczas lądowania, kiedy już wszystkie siedziałyśmy na swoich miejscach przypięte pasami, nie było rozmów tak jak zawsze. Rozejrzałam się po koleżankach – każda miała oczy zamknięte. Dodam, że nasze siedzenia są w galley znajdującym się na końcu samolotu, więc poza zasięgiem wzroku pasażerów. Żeby nie było że pięciogwiazdkowa załoga przysypia podczas lotu ;) Poza tym lądowanie otworzyło nam wszystkim oczy ;)

Kuwejt
Lot do Kuwejtu trwa tylko godzinę, więc serwujemy tylko jeden posiłek, sandwicze na ciepło, do tego ciastko czekoladowe i soczek. Poszło szybko, w jedną i w drugą stronę. Nie ma nawet o czym opowiadać.

Te trzy loty zrobione w cztery dni dały mi pełne prawo do odpoczynku podczas mojego weekendu. W końcu miałam czas na sen, zakupy, nie zabrakło też chwili dla znajomych. Kolejna grupa treningowa z Polakiem na pokładzie skończyła szkolenie w tym tygodniu, więc było co świętować.

Dziś już jestem spakowana na kolejną podróż –Stuttgart. Płaszcz kupiony, ciepłe buty też. Szperam jeszcze w Internecie, żeby sprawdzić co tam warto zobaczyć. Relacja wkrótce. No i po powrocie powinien być już dostępny grafik na grudzień. Ciekawe jak będą wyglądały moje Święta w tym roku...

1 komentarz:

  1. mam nadzieję, że w grudniu lepiej się popiszą z lotami sby :)

    widać, że do lotów podchodzisz z coraz większym spokojem, tak trzymać!

    OdpowiedzUsuń