Rozleniwiłam się
trochę przez 4 dni wolnego, które postanowili mi wcisnąć w marcowym grafiku.
Urlop, nie urlop, ale ustawowa liczba dni wolnego w miesiącu musi by. No to co,
poimprezowało się trochę, bo w końcu ma się te osiemnaście lat skończone ;) Jak
przyszło się pakować i szykować do lotu, to już było troszkę gorzej. Ale na
szczęście mam na tyle ciekawą pracę, że z odpoczynku w Doha trafiłam na
odpoczynek na Seszelach :) Tym razem pogoda nie dopisała, padał gęsty deszcz,
wzburzone fale biły o brzeg, ale i tak było pięknie! Może i nie było palącego
słońca, nie wylegiwałam się na plaży, ale odpoczynek i tak był doskonały!
Czekam jeszcze tylko na taki moment, kiedy uda mi się zobaczyć tak rozsławione
przez innych niebo usiane milionem gwiazd. Niestety, do tego nie może być ani
jednej chmurki. Nie szkodzi, poczekam. Cierpliwość palcem dół wykopie!
Lecąc na Seszele,
po raz pierwszy w życiu wystraszyłam się na pokładzie samolotu. Tuż nad samymi
wyspami wpadliśmy w turbulencje. Ale to tak nagle i w takie duże, że pilot
stanowczym głosem powiedział przez interfon „Cabin crew take your seats! Cabin
crew take your seats!”. I nie wiem co nas bardziej wystraszyło, turbulencje,
czy fakt, że sam pilot to powiedział. Takie krótkie komendy wydaje tylko w
nagłych i niebezpiecznych przypadkach. Zwykle przy turbulencjach zdążymy się
przejść po kabinie, sprawdzić, czy wszyscy pozapinali pasy, pochować wszystkie
wózki i co tam jeszcze luzem leży. Tym razem zostawiliśmy wszystko i bach na
siedzenia, gdzie tylko było wolne. Tak rzuciło parę razy, że tylko widziałam
przerażenie w oczach pasażerów, patrzących na nas z miną szukającą wyjaśnienia,
pocieszenia lub jeszcze czegoś innego. Trzeba było zachować kamienną twarz, bez
cienia strachu, bo przecież jeśli my spanikujemy, to kto im zostanie?! Na
szczęście szarpnęło tylko kilka razy, nikt nie ucierpiał, tylko butelki z wodą
pospadały na podłogę i narobiły hałasu. I w jednej chwili człowiek sobie zdał
sprawę, jaki jest malutki, zamknięty w metalowej puszce, gdzieś tam w
powietrzu…
Ale nie ma się co
przerażać. Taka praca. Nigdy nie wiadomo, kiedy los człowieka dopadnie. W
samolocie, pociągu, czy na rowerze. A póki co, cieszę się życiem. Tym razem na
deszczowych Seszelach. Opady w cale nam nie przeszkodziły w dobrej zabawie, w
końcu po trzech lotach (Doha – Dubaj – Doha – Seszele) nam się należało. Znów
mieliśmy ekipę europejską: Hiszpania, Holandia, Irlandia i Polska.Była też
Koreanka, ale dobrze wpasowała się w towarzystwo. CSD była z Tunezji i okazała
się być miłośniczką psów. Miłośniczką, to mało powiedziane. U siebie w
mieszkaniu ma już 24 psiaki, większość z nich to małe, białe kulki w kolorowych
sweterkach, a na Seszele leciała, by zabrać dwa bezdomne znalezione tam burki,
które już otrzymały imiona Tutu i Brownie. I pomimo tego, że pracuje już ponad
10 lat, nie była ani znudzona, ani źle nastawiona do nowej załogi. Dzięki niej
atmosfera była tak pozytywna, że cały lot i pobyt na Seszelach był idealny.
Zaczęliśmy od
spaceru po plaży i sesji na skałach, które dzięki odpływowi były bardziej
dostępne, niż ostatnio. Potem przyszedł czas na lunch i obowiązkowego tęczowego
drinka. Kiedy zeszłyśmy z Rose na plażę, by zrobić kilka zdjęć, kilka kropel
deszczu spadło nam na głowy, a za kilka sekund zerwała się ogromna ulewa!
Niesamowite, jak niewiele czasu było trzeba na taką zmianę pogody.
Let it rain! |
Ucieczka przed nagłą ulewą. |
Ratuj się kto może! |
Na szczęście
nie padało cały dzień, nawet na chwilkę słońce przedarło się gdzieś przez
chmury, więc oczywiście wykorzystaliśmy to na plaży. Ale skończyło się tylko na
wygłupach przy brzegu, bo fale były tak silne, że w sekundę mogły wynieść
człowieka kilkanaście metrów dalej. Mam dowód, jak fala mnie zmywa ;)
Czy w słońcu, czy
w deszczu, Seszele nadal są moim ulubionym przystankiem.
Lot powrotny
zapowiadał się spokojnie, ale już na początku okazało się, że safety video nie
chce się włączyć. W takiej sytuacji CSD daje nam znać i mamy dwie lub trzy
minuty na przygotowanie się do manualnej demonstracji. I tak oto po raz
pierwszy w swojej karierze wykonałam „taniec stewardessy” stojąc na środku
samolotu i pokazując, jak zapiąć pasy, jak założyć kamizelkę ratunkową i gdzie
są wyjścia awaryjne :)
Po przylocie
miałam 12 godzin na odpoczynek, przepakowanie walizki i przygotowanie się do
lotu do Indii. Kto czyta bloga regularnie ten wie, że loty do Indii to jedne z
moich… ekhm… ulubionych… I faktycznie, biegaliśmy jak dzicy po kabinie. Poszły
dwie butelki whisky, ale tym razem nikt na podłodze nie skończył ;) Kiedyś już
obsługiwałam ten lot i przyleciałam na miejsce tak padnięta, że przespałam cały
wolny czas, nie ruszając się z pokoju. Tym razem wybrałam się z chłopakami, bo
akurat trzech się w locie trafiło (Hiszpania, Słowacja i Tajlandia) na pobliską
plażę. Ale tak jak się spodziewaliśmy, plaża za czysta nie była. Sporo śmieci,
pełno liści po zjedzonych ananasach i nie powiem czego jeszcze, żeby smaku
nikomu nie psuć. Porobiliśmy kilka zdjęć, nawet znalazłam osobnika, który
pięknie mi zapozował do zdjęcia.
Wróciliśmy do hotelu, bo upał robił się coraz większy, a przy hotelu był całkiem przyjemny basen. Więc skoro nie na Seszelach, to złapałam trochę opalenizny w Indiach, popijając mrożoną kawę w chłodzącym basenie. Wieczorem zrywaliśmy boki ze śmiechu przy opowieściach kapitana z Grecji i pierwszego oficera z Włoch. Ku mojemu zaskoczeniu, ten wypad do Indii uważam za udany :)
Został mi jeszcze jeden lot do obskoczenia i ruszam do Polski! Plan już mniej więcej ułożony, zainteresowane osoby poinformowane (jeszcze nie wszystkie, więc nie obrażać mi się!). I do zobaczenia niedługo! W Bydgoszczy, Warszawie i Krakowie! :))
Na koniec, tradycyjnie, albumy ze zdjęciami:
Wróciliśmy do hotelu, bo upał robił się coraz większy, a przy hotelu był całkiem przyjemny basen. Więc skoro nie na Seszelach, to złapałam trochę opalenizny w Indiach, popijając mrożoną kawę w chłodzącym basenie. Wieczorem zrywaliśmy boki ze śmiechu przy opowieściach kapitana z Grecji i pierwszego oficera z Włoch. Ku mojemu zaskoczeniu, ten wypad do Indii uważam za udany :)
Został mi jeszcze jeden lot do obskoczenia i ruszam do Polski! Plan już mniej więcej ułożony, zainteresowane osoby poinformowane (jeszcze nie wszystkie, więc nie obrażać mi się!). I do zobaczenia niedługo! W Bydgoszczy, Warszawie i Krakowie! :))
Na koniec, tradycyjnie, albumy ze zdjęciami:
Seszele 09-10.03.2011 |
Kozhikode, Indie 11-12.03.2012 |
Tym razem Twój post wygląda tak, jakby cały marzec był jednym, wielkim urlopem dla Ciebie :) fajnie, każdy na to zasługuje!
OdpowiedzUsuńaż mi się ciepło zrobiło oglądając te zdjęcia.. sama marzę o złapaniu słońca i odrobiny opalenizny..