obraz

obraz

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Ja Van Damme!


Do Madrytu przylecieliśmy z 16-osobową załogą: głównie Indian Mafia, kilka Koreanek i Tajek. Nie jestem rasistką, nigdy nie byłam i nie będę, ale jak wśród koleżanek i kolegów przez ponad 6 godzin lotu słyszy się wszystkie inne języki, tylko nie angielski, to może się odechcieć. Wiadomo więc było, że na miasto wybiorę się sama.

Mój plan zwiedzania ograniczył się tym razem do znalezienia mojego ulubionego sklepu, który to w Doha się spalił, więc muszę go szukać po świecie. Ale ponieważ był w centrum miasta, pomyślałam, że upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Metro to chyba najlepszy system komunikacyjny, jaki człowiek mógł wymyślić! Nieważne, czy to Pekin, Londyn, Hong Kong, czy Madryt. Wszystko działa na tej samej zasadzie, jeździ często, szybko i dociera w każdy zakątek miasta (może z wyjątkiem naszej „sieci” metra warszawskiego). Jak tylko człowiek się upora z maszyną sprzedającą bilety, całe miasto stoi otworem. Tak było i tym razem. Szybko znalazłam się w samym centrum. Pogoda jak na zamówienie, 30°C co przy naszych katarskich upałach jest pogodą idealną. Madryt okazał się kolejnym pięknym, europejskim miastem.










Wiadomo, że człowiek jest zwierzęciem stadnym. Najczęściej można to zaobserwować, kiedy ów człowiek nie wie, co zrobić. Znajdzie się w nowym miejscu, np. na lotnisku, czy w metrze w obcym mieście. Co wtedy się robi? Podąża za tłumem! Tłum wie, gdzie iść, więc tłumu trzeba słuchać. I oto kiedy już zmierzałam w kierunku metra, kończąc swoją wycieczkę po mieście, zauważyłam tłum zbierający się na jednym z placów. Było około 19:30. Pomyślałam: „Tańczą, albo robią jakieś inne wygibasy. Podejdę, popatrzę, dużo ludzi stoi, to znaczy, że fajne.” Jednak żadnego przedstawienia nie było. Ludzie stali przed barierką, nie wiadomo na co czekając. Zaczęłam więc przetwarzać sobie fakty: tłum zbiera się przed kinem. Każdy trzyma w ręku aparat fotograficzny lub telefon. Za barierką stoi ochrona. Za ochroną grupa ludzi z profesjonalnymi aparatami fotograficznymi i identyfikatorami na szyjach. Za nimi czerwony dywan, dookoła reflektory. Na ogromnym telebimie plakat filmu „LOS MERCENARIOS 2”, co mi za wiele nie powiedziało. Dopiero obsada trochę mi wyjaśniła: Stalone, Statham, Lundgren, Norris, Crews, Couture, Hemsworth, Van Damme, Willis i Schwarzenegger. Chodziło o film „The expendibles 2” (polski tytuł „Niezniszczalni 2”).  Nie znam wszystkich nazwisk, ale gdyby tak zobaczyć Chucka Norrisa? Może by potraktował kogoś z półobrotu ;) Jednak nikt się nie pojawiał. Po 15 minutach na telebimie puścili trailer filmu. Po kolejnych 15 minutach i pięciokrotnym obejrzeniu trailera (z hiszpańskim dubbingiem, żeby było śmieszniej) stwierdziłam, że bez sensu tak stać, tym bardziej, że nawet nie wiem, na co czekam i jak długo jeszcze. Oczywiście, można zapytać ludzi stojących obok, na co czekają. Ale to do mnie nie podobne. Ja nie jestem z tych, co się ratują wiedzą innych. Albo sama się dokopię do informacji, albo się nie dowiem. Tyczy się to wszystkiego, pytania o drogę, jak co załatwić, jak co funkcjonuje, itp. Taki już ze mnie dziwak ;) Po kolejnym kwadransie chciałam już iść, ale skoro wytrzymałam już 45 minut… Poza tym tłum robił się coraz gęstszy, a tłumu trzeba słuchać! W końcu się zaczęło. Nagle wszyscy podnieśli w górę ręce z aparatami, telefonami i tabletami. Podjechała czarna limuzyna, z której wysiadł Jean Claude Van Damme! Przespacerował się po czerwonym dywanie ze swoją małżonką, rozdawał autografy i robił zdjęcia z fanami. Niestety nie udało mi się przebić do samej barierki, cały czas miałam przed sobą sporo ludzi, ale i tak jakieś zdjęcia udało się zrobić. Poza tym aktor chętnie pozował do zdjęć, czym złapał sobie plusa. Myślałam, że przejdzie tylko uśmiechając się i machając ręką, ale on zatrzymywał się co chwilę, podpisywał plakaty, koszulki i robił śmieszne kung-fu pozy. Czekanie zostało więc wynagrodzone. Zawsze to coś nowego, zobaczyć gwiazdę Hollywood na żywo i z bliska. 







Za chwilę podjechała kolejna limuzyna, z której wysiadł Dolph Lundgren. Twarz znajoma, chociaż nazwisko nic mi nie mówi. 




Za to trzecia gwiazda, która zjawiła się tego wieczoru w Madrycie sprawia, że niejednej dziewczynie uginają się kolana. Sama musiałam się bardzo starać, żeby mimo wszystko wspiąć się na palcach jak najwyżej i przebić z aparatem przez las rąk. I udało się. Złapałam Jasona Statham. Cała trójka na koniec zapozowała reporterom i zniknęła w kinie. Miła to była niespodzianka na zakończenie dnia.







Wróciłam do hotelu po 22 i od razu położyłam się spać. Przespałam 10 godzin, nadrabiając zaległości we śnie. W drodze powrotnej 6 godzinny lot dłużył mi się strasznie. Załoga nadal pozostawała w swoich językowych grupach, więc nie miałam się do kogo przykleić. No cóż, czasem bywa i tak. Wróciłam do domu i zaczęłam realizować mój niecny plan przygotowany kilka dni wcześniej, o którym prawie nkit nie wiedział i o którym napiszę w kolejnym odcinku ;)


Madryt, Hiszpania 08-09.08.2012

1 komentarz:

  1. niezniszczalni - niezniszczalnymi, gwiazdy - gwiazdami, madryt - madrytem ale Gdynia?! :P

    OdpowiedzUsuń