Do Madrytu
przylecieliśmy z 16-osobową załogą: głównie Indian Mafia, kilka Koreanek i
Tajek. Nie jestem rasistką, nigdy nie byłam i nie będę, ale jak wśród koleżanek
i kolegów przez ponad 6 godzin lotu słyszy się wszystkie inne języki, tylko nie
angielski, to może się odechcieć. Wiadomo więc było, że na miasto wybiorę się
sama.
Mój plan
zwiedzania ograniczył się tym razem do znalezienia mojego ulubionego sklepu,
który to w Doha się spalił, więc muszę go szukać po świecie. Ale ponieważ był w
centrum miasta, pomyślałam, że upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Metro to chyba
najlepszy system komunikacyjny, jaki człowiek mógł wymyślić! Nieważne, czy to
Pekin, Londyn, Hong Kong, czy Madryt. Wszystko działa na tej samej zasadzie,
jeździ często, szybko i dociera w każdy zakątek miasta (może z wyjątkiem naszej
„sieci” metra warszawskiego). Jak tylko człowiek się upora z maszyną
sprzedającą bilety, całe miasto stoi otworem. Tak było i tym razem. Szybko
znalazłam się w samym centrum. Pogoda jak na zamówienie, 30°C co przy naszych katarskich upałach jest
pogodą idealną. Madryt okazał się kolejnym pięknym, europejskim miastem.
Wiadomo, że
człowiek jest zwierzęciem stadnym. Najczęściej można to zaobserwować, kiedy ów
człowiek nie wie, co zrobić. Znajdzie się w nowym miejscu, np. na lotnisku, czy
w metrze w obcym mieście. Co wtedy się robi? Podąża za tłumem! Tłum wie, gdzie
iść, więc tłumu trzeba słuchać. I oto kiedy już zmierzałam w kierunku metra,
kończąc swoją wycieczkę po mieście, zauważyłam tłum zbierający się na jednym z placów. Było około 19:30. Pomyślałam: „Tańczą, albo robią jakieś inne wygibasy.
Podejdę, popatrzę, dużo ludzi stoi, to znaczy, że fajne.” Jednak żadnego
przedstawienia nie było. Ludzie stali przed barierką, nie wiadomo na co
czekając. Zaczęłam więc przetwarzać sobie fakty: tłum zbiera się przed kinem.
Każdy trzyma w ręku aparat fotograficzny lub telefon. Za barierką stoi ochrona.
Za ochroną grupa ludzi z profesjonalnymi aparatami fotograficznymi i
identyfikatorami na szyjach. Za nimi czerwony dywan, dookoła reflektory. Na
ogromnym telebimie plakat filmu „LOS MERCENARIOS 2”, co mi za wiele nie
powiedziało. Dopiero obsada trochę mi wyjaśniła: Stalone, Statham, Lundgren,
Norris, Crews, Couture, Hemsworth, Van Damme, Willis i Schwarzenegger. Chodziło
o film „The expendibles 2” (polski tytuł „Niezniszczalni 2”). Nie znam wszystkich nazwisk, ale gdyby tak
zobaczyć Chucka Norrisa? Może by potraktował kogoś z półobrotu ;) Jednak nikt
się nie pojawiał. Po 15 minutach na telebimie puścili trailer filmu. Po
kolejnych 15 minutach i pięciokrotnym obejrzeniu trailera (z hiszpańskim
dubbingiem, żeby było śmieszniej) stwierdziłam, że bez sensu tak stać, tym
bardziej, że nawet nie wiem, na co czekam i jak długo jeszcze. Oczywiście,
można zapytać ludzi stojących obok, na co czekają. Ale to do mnie nie podobne.
Ja nie jestem z tych, co się ratują wiedzą innych. Albo sama się dokopię do
informacji, albo się nie dowiem. Tyczy się to wszystkiego, pytania o drogę, jak
co załatwić, jak co funkcjonuje, itp. Taki już ze mnie dziwak ;) Po kolejnym
kwadransie chciałam już iść, ale skoro wytrzymałam już 45 minut… Poza tym tłum
robił się coraz gęstszy, a tłumu trzeba słuchać! W końcu się zaczęło. Nagle
wszyscy podnieśli w górę ręce z aparatami, telefonami i tabletami. Podjechała
czarna limuzyna, z której wysiadł Jean Claude Van Damme! Przespacerował się po
czerwonym dywanie ze swoją małżonką, rozdawał autografy i robił zdjęcia z
fanami. Niestety nie udało mi się przebić do samej barierki, cały czas miałam
przed sobą sporo ludzi, ale i tak jakieś zdjęcia udało się zrobić. Poza tym
aktor chętnie pozował do zdjęć, czym złapał sobie plusa. Myślałam, że przejdzie
tylko uśmiechając się i machając ręką, ale on zatrzymywał się co chwilę,
podpisywał plakaty, koszulki i robił śmieszne kung-fu pozy. Czekanie zostało
więc wynagrodzone. Zawsze to coś nowego, zobaczyć gwiazdę Hollywood na żywo i z
bliska.
Za chwilę podjechała kolejna limuzyna, z której wysiadł Dolph
Lundgren. Twarz znajoma, chociaż nazwisko nic mi nie mówi.
Za to trzecia gwiazda, która zjawiła się tego wieczoru w Madrycie sprawia, że niejednej dziewczynie uginają się kolana. Sama musiałam się bardzo starać, żeby mimo wszystko wspiąć się na palcach jak najwyżej i przebić z aparatem przez las rąk. I udało się. Złapałam Jasona Statham. Cała trójka na koniec zapozowała reporterom i zniknęła w kinie. Miła to była niespodzianka na zakończenie dnia.
Za to trzecia gwiazda, która zjawiła się tego wieczoru w Madrycie sprawia, że niejednej dziewczynie uginają się kolana. Sama musiałam się bardzo starać, żeby mimo wszystko wspiąć się na palcach jak najwyżej i przebić z aparatem przez las rąk. I udało się. Złapałam Jasona Statham. Cała trójka na koniec zapozowała reporterom i zniknęła w kinie. Miła to była niespodzianka na zakończenie dnia.
Wróciłam do
hotelu po 22 i od razu położyłam się spać. Przespałam 10 godzin, nadrabiając
zaległości we śnie. W drodze powrotnej 6 godzinny lot dłużył mi się strasznie.
Załoga nadal pozostawała w swoich językowych grupach, więc nie miałam się do
kogo przykleić. No cóż, czasem bywa i tak. Wróciłam do domu i zaczęłam
realizować mój niecny plan przygotowany kilka dni wcześniej, o którym prawie
nkit nie wiedział i o którym napiszę w kolejnym odcinku ;)
Madryt, Hiszpania 08-09.08.2012 |
niezniszczalni - niezniszczalnymi, gwiazdy - gwiazdami, madryt - madrytem ale Gdynia?! :P
OdpowiedzUsuń