obraz

obraz

czwartek, 7 lutego 2013

From Perth with love

Australia. Melbourne zrobiło na mnie pozytywne wrażenie, ale Perth... Gdyby tylko nie było tak daleko, już bym się rozglądała na tamtejszym rynku nieruchomości. 

Lot był bardzo przyjemny. Długi, ale przyjemny. Pasażerowie już po wejściu na pokład się uśmiechają. Na Bliskim Wschodzie to się niestety rzadko zdarza. Zazwyczaj każdy ma nos na kwintę, wzrok wlepiony w telefon, albo grymas na twarzy spowodowany zbyt długim oczekiwaniem w kolejce na lotnisku. A tu proszę! Ktoś faktycznie odpowiada szczerym uśmiechem na nasz uśmiech nr 5 :) Miałam w swojej strefie starsze, polskie małżeństwo, podróżujące z Warszawy do Australii. I oni byli z tej kategorii polskich pasażerów, którą najbardziej lubię. Jak tylko odezwałam się po polsku, na twarzach pojawiły się uśmiechy, zrobiło im się bardziej komfortowo, bo w końcu mają kogoś "swojego" na pokładzie. Widać było, że są zadowoleni przez cały lot, a na koniec, kiedy natknęłam się na nich przy wychodzeniu z lotniska, jeszcze raz podziękowali za opiekę i życzyli przyjemnego pobytu. Samo latanie z czasem może stać się nudne, bo w końcu wykonuje się te same czynności za każdym razem, ale to właśnie pasażerowie są tym urozmaiceniem, którego potrzeba.

W Perth wylądowaliśmy późnym popołudniem. Zanim dotarliśmy do hotelu był już wieczór. I pierwszy widok, który zobaczyłam po otwarciu oczu z krótkiej drzemki w autobusie - zachód słońca nad Swan River (nawet nazwa romantyczna) zapowiadał, że będzie to niezwykłe miejsce. Nie miałam niestety aparatu pod ręką. Chciałam znaleźć jakieś zdjęcie w internecie, żeby przybliżyć Wam o czym mówię, ale żadne nawet się nie umywa do tego, co widziałam, więc tym razem sobie podaruję. Musicie mi wierzyć na słowo ;)

W Perth akurat trwa lato. I bardzo dobrze, bo mam już dość katarskiej zimy. Wybrałam się do miasta przed południem. Mały spacer nad rzeką Swan (niestety, nie widziałam czarnych łabędzi, którym rzeka zawdzięcza swoją nazwę). Deptak wśród palm i ścieżka do biegania, po której według mnie ludzie biegali po nieprawidłowej stronie, doprowadziły mnie do małego portu, skąd odchodziły promy na drugą stronę rzeki. Po drodze przyjrzałam się jeszcze samochodom - no tak, ruch lewostronny. To wyjaśnia tych biegających inaczej. Przy porcie - wieża Swan Bell Tower, delikatna, szpiczasta budowla, wewnątrz której znajdują się angielskie dzwony, jedyne królewskie dzwony, które opuściły Anglię. Przy wieży jedna strona barierek jest cała pokryta w kłódkach z wyrytymi imionami zakochanych. Wszystkie kłódki są identyczne, bo zamawia się je w tym samym miejscu. Zdecydowanie bardziej podoba mi się spontaniczne wieszanie różnorodnych kłódek na kładce w Krakowie.










A swoją drogą, wiedzieliście, że Samoa, państwo na wyspie na Południowym Pacyfiku, zmieniło ruch z prawostronnego na lewostronny w 2009 roku? W danym dniu o umówionej godzinie wszystkie samochody miały się zatrzymać (stacje radiowe nadały specjalny komunikat) i zmienić pas ruchu. To dopiero musiało wyglądać komicznie. Ale za to mieszkańcy dostali dwa dni wolnego od pracy, żeby się do zmiany przyzwyczaić.

Wracając do Perth, 10 minutowa podróż promem zabrała mnie na drugą stronę rzeki. Miałam wyznaczoną trasę od kogoś, kto wychował się w Perth, więc wiedziałam, gdzie wpaść na najpyszniejszą latte, a gdzie na najsmaczniejsze lody. Miasto sprawia wrażenie spokojnego, ale nie wymarłego. Pozytywna energia bije z każdej kawiarenki, z każdego ogródka, nikt nie myśli o tym, że miasto jest na tyle odosobnione, że do najbliższej dużej metropolii dzieli ich 2845 km. Ale może to znowu tylko moje odchylone od normy pozytywne patrzenie na wszystko dookoła. 




Pogoda sprzyjała spacerowi, więc pospacerowałam sobie po tutejszym zoo. Powiem szczerze, że zaskoczyło mnie pozytywnie, bo na przykład nie spodziewałam się zobaczyć pingwinów w palącym, australijskim słońcu. Później krótki spacer po mieście - krótki, bo upał już szczypał w ramiona, nogi też mówiły, że już wystarczy. Wzięłam sobie na drogę świeżo wyciskany sok z cytrusów i udałam się do hotelu na odpoczynek przed lotem powrotnym. 




















"Gościu, siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie" :)


Australia zachwyciła po raz kolejny. Z pewnością tam wrócę, żeby zaczerpnąć więcej powietrza. Lubię takie miejsca, które sprawiają, że od pierwszego momentu czuję się tam dobrze, chociaż w sumie nie wiadomo dlaczego.. :)



Perth, Australia 31.01-02.02.2013

4 komentarze:

  1. Dziękuję za wpis, już nie mogłam się doczekać ;) Perth jest rzeczywiście pięknym miejscem, mam nadzieję, że kiedyś też je odwiedzę :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, mam nadzieję, że też kiedyś będę mogła polecieć do Australii. Piękne zdjęcia, i w ogóle super praca! :) Mogłabyś powiedzieć jakie znasz języki?

    OdpowiedzUsuń
  3. fantastyczna praca, piękne miejsca, czy jest coś czego Ci brakuje w tego typu wykonywanej pracy?bliskich?

    OdpowiedzUsuń
  4. Australia to marzenie każdego :) jestem ciekawa ile razy trzeba byłoby tam być by miejsce spowszedniało :)

    OdpowiedzUsuń