Wielkie nadzieje, wielkie rozczarowanie. Ale nie samym miastem. Po prostu trafiłam na zły czas.
Po kilkugodzinnym locie, idąc przez lotnisko poczułam się prawie jak u siebie. Dookoła mówią po rosyjsku, raz, że podobne to do polskiego, a dwa, że liznęło się trochę tego języka parę lat temu (pozdrawiam całe polsko-ukraińskie towarzystwo z mojej poprzedniej pracy!!!). Podróż do hotelu zabrała nam aż półtorej godziny, takie były korki. Ale przynajmniej można było w tym czasie oko przymknąć. Później szybka zmiana ciuchów i do miasta. Oczywiście w kierunku Placu Czerwonego.
Po drodze czułam się jak pierwszoklasista, składając literki alfabetu rosyjskiego, próbując przeczytać każdy napis na bilboardzie, szyldzie, ścianie i co tylko było widoczne. W miarę upływu czasu szło mi coraz lepiej. Jednak trening czyni mistrza.
Wysiedliśmy przed Państwowym Muzeum Historycznym i jak się później okazało, to była główna atrakcja naszej wycieczki. Dookoła pełno policji, maszerującej w kolumnach jak wojsko. Barierki poustawiane wokół Kremla, dostęp do Placu Czerwonego zamknięty. Za każdym razem kiedy próbowaliśmy się dowiedzieć u któregoś ze strażników co jest grane, dlaczego nie można przejść i czy jest jakaś inna droga dostępu, każdy z nich wskazywał tylko palcem na innego strażnika, który niby miał mówić po angielsku. Niestety, bez pożądanego efektu.
Informacji udzieliła nam dopiero pani sprzedająca pamiątki w jednej z budek poustawianych dookoła. Rozpoczynał się Festiwal Światła i trwały ostatnie przygotowania. Szkoda, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, bo by się człowiek przygotował jakoś. Podczas takiego festiwalu na pewno ciekawe rzeczy można zobaczyć. Ale my byliśmy tylko poddenerwowani, że pozamykali nam największe atrakcje. Postanowiliśmy znaleźć jakąś okrężną drogę do Cerkwi Wasyla Błogosławionego (którą wschodnioazjatycka część naszej grupy nazwała pałacem Disneya...). Dostaliśmy kilka wskazówek od naszej rozmówczyni i ruszyliśmy w drogę.
Niestety, jak się okazało, Cerkiew była obstawiona z każdej strony barierkami i policjantami i to w taki sposób, że nie można było nawet zdjęcia z daleka zrobić. Głodni, wychłodzeni i zrezygnowani zmieniliśmy cel podróży z atrakcji turystycznych na restaurację. I tu też mieliśmy pecha, bo w jednej z restauracji, która zapowiadała się bardzo obiecująco, zachęcając swoim menu wystawionym na zewnątrz, po 15 minutach oczekiwania na menu większość grupy (a było nas 6 osób) zdecydowała, że wychodzimy. No cóż, skończyło się na hot-dogu zjedzonym na szybko po drodze i kolacji w hotelu.
Hmm... i weź tu się człowieku zdecyduj na któryś kredyt.. ;) |
Nic nie szkodzi, nie żeby mnie to zniechęciło. Poczekam do wiosny i postaram się o Moskwę jeszcze raz. Tym razem wybiorę się do miasta sama, żeby samemu sobie wyznaczać trasę.
Miła szczegół na koniec mojej krótkiej, moskiewskiej opowieści. W każdym z samolotów w biznes klasie zarówno w kabinie, jak i w toaletach są świeże kwiaty. Małe bukieciki z czerwonych róż, które cieszą oko. Wiadomo jednak, że cięte kwiaty więdną, nawet jeśli trzymane są w gąbce nasiąkniętej wodą, więc w miarę możliwości wymieniają je nam na różnych lotniskach. I oto co zobaczyłam podczas lotu powrotnego z Moskwy:
Różowe goździki w papierowej folii. Tak, ja też się uśmiechnęłam... :)
Album ze zdjęciami:
Moskwa, Rosja 04-05.10.2013 |
Rzeczywiście mieliście pecha!!! I ja też czekałam na ten wpis bardzo długo :-) Mam nadzieję, że tak jak napisałaś - następnym razem się uda i zobaczymy więcej zdjęć :)
OdpowiedzUsuńCzuje niedosyt!
OdpowiedzUsuń