Pisałam kiedyś o tym, jak to
Pani Rzeczywistość często sprowadza nas na ziemię i udowadnia, że jednak nie wszystko idzie tak dobrze, jak to sobie zaplanowaliśmy. Ale okazuje się, że czasami to działa też w drugą stronę. Od lotu do Tanzanii spodziewałam się najgorszego. No, może trochę przesadzam, może nie najgorszego, ale na pewno trudnej, ciężkiej pracy w świeżym i mało doświadczonym zespole. Tymczasem ekipa, pomimo tego, że młodsza stażem, spisała się na medal. Do tego zabawy było co nie miara. Największy wybuch śmiechu zaliczyliśmy przy lądowaniu w Tanzanii, gdzie kolega z Tunezji podczas wygłaszania komunikatu miał problem z wymówieniem nazwy lotniska. Nie ma się co dziwić. Lotnisko nazywa się MWALIMU JULIUS K. NYERERE INTERNATIONAL AIRPORT. Reszta moich obaw też szybko uciekła, bo nie zostałam przypisana do kuchni, tylko na "szefowanie" w klasie ekonomicznej z racji mojego, niemalże rocznego stażu. Katering sprytnie załadował nam co trzeba, więc miejsca było wystarczająco dużo, a assessment zaliczyłam idealnie!
Dlatego, moi drodzy, Rzeczywistość okazuje się czasami lepsza, niż nam się wydaje. Zwłaszcza, kiedy nastawiamy się na najgorsze, a tu przychodzi miłe zaskoczenie.
W Dar Es Salaam, co w tłumaczeniu oznacza "domostwo pokoju", wybraliśmy się na wspólną kolację. Poszła prawie cała ekipa: CS z Uzbekistanu, załoga z Korei, Tunezji i Pakistanu. Wyłamała się tylko jedna dziewczyna z Tajlandii. Spędziliśmy sporo czasu w korku, bo akurat zbliżał się zachód słońca i ludzie wybierali się na wieczorny Iftar. Co prawda Muzułmanie w Tanzanii stanowią około 35%, ale wystarcza to, żeby wieczorną porą stworzyć większy ruch na ulicach. Co chwile do samochodu podchodził ciemnoskóry sprzedawca a to z orzeszkami, a to z mapami, z pamiątkami i różnymi innymi dziwactwami. Kiedy tylko ów sprzedawca wyłapał spojrzenie któregoś z pasażerów samochodu, zatrzymywał się przy oknie i prezentując swój dobytek wpatrywał się w oczy, jakby próbował rzucić jakiś urok. Dlatego najlepiej było odwracać wzrok, jak tylko któryś z nich podchodził do samochodu. Dokładnie na takiej samej zasadzie odbywa się to w kabinie samolotu: kiedy idziemy z jednego końca na drugi, najlepiej patrzeć prosto przed siebie, w podłogę, ewentualnie na zegarek. Kiedy tylko wzrok spotka się ze wzrokiem pasażera, natychmiast budzi się w nim potrzeba poproszenia o colę, kawę albo piwo.
Kolację zjedliśmy w restauracji z przepięknym tarasem tuż nad brzegiem Oceanu Indyjskiego. Do pełni księżyca zabrakło nam co prawda jednego dnia, ale jego blask tak rozświetlał okolicę, że nie potrzebne były dodatkowe światła. Widok był niesamowity. A rybka smaczna :)
Następnego dnia przed lotem chwilka na relaks nad basenem w hotelu i do pracy! Mieliśmy przed sobą do zrobienia 3 sektory, razem z postojami to prawie 12 godzin pracy. Do Kilimandźaro leciało z nami 20 pasażerów, a z powrotem do Dar Es Salaam... 5 osób. Przynajmniej był czas na wypatrywanie góry z samolotu. W głowie grała piosenka Lady Pank - Moje Kilimandżaro. I oto jest:
Niestety, nie mieliśmy szczęścia i na lotnisku w Kilimandżaro, gdzie zazwyczaj widać górę w całej okazałości, my zobaczyliśmy tylko zachmurzone niebo. Ale i tak widok góry "z góry" zostanie długo zapamiętany.
Ostatni sektor, Dar Es Salaam-Doha był najcięższy, bo mieliśmy prawie komplet na pokładzie i byliśmy już trochę zmęczeni, a tu trzeba zasuwać. Ale w tak dobranej ekipie z pracą poszło nam szybko i mieliśmy jeszcze czas na pośmianie się z głupot.
Po tym locie przypadły mi trzy dni wolnego (jakbym ostatnio miała mało słońca, plaży i basenów), więc spędziłam je oczywiście nad wodą. Cóż innego możemy robić w Doha, kiedy wszystko dookoła pozamykane przez Ramadan, a na zewnątrz upał 45 stopni?