obraz

obraz

piątek, 11 lipca 2014

Wyprawa do Pekinu (cz.1)

Przyszedł czas na urlop i odpoczynek. Tym razem postanowiłam nie lecieć do Polski, bo byłam u rodziny pod koniec maja, więc baterie trochę podładowane. Za to po raz kolejny postanowiłam ściągnąć kawałek Polski do Kataru. A któż może być sercu bliższy i lepiej stworzyć rodzinną, domową atmosferę nawet na pustyni, jak nie Mama. Zadałam więc kiedyś jedno pytanie: "Mamuś, jakie miejsce na świecie chciałabyś zobaczyć?" I padła odpowiedź, że Chiny. A ponieważ mamy już jedno podejście z wyjazdem do Chin za sobą (kiedy to wycieczka do Szanghaju nie udała się przez obładowane samoloty), wiza w paszporcie traci ważność z końcem lipca, no to trzeba coś zrobić. Swoim rodzicom zawdzięczam bardzo wiele. Właściwie w stu procentach to, jakim dziś jestem człowiekiem, jak podchodzę do życia i innych ludzi. I wiem, że nigdy nie będzie mi dane w zupełności odwdzięczyć się za te wszystkie lata opieki, troski i jednoczesnego kształtowania mojej osobowości. Dlatego chociaż tyle, rzecz całkiem przyziemna, jak wycieczka na Daleki Wschód. Tyle mogę zrobić dla Mamy. Tata lata ze mną w każdą podróż i pilnuje "z góry", żeby nic się złego nie stało...

Wpadłam więc w wir przygotowywania i planowania. To takie moje małe zboczenie, lubię mieć wszystko czarno na białym. Powstały więc notatki, plany, zadania do wykonania, zrobiłam nawet swój własny ranking prawie dwudziestu hoteli, uwzględniając wszelkie szczegóły, takie jak lokalizacja (z odległością do metra włącznie), wielkość pokoju, dostępność śniadania, internetu, przechowalnia bagażu, czy dodatki takie jak spa i basen (z którego i tak nie skorzystałyśmy). Następnie z kilku pozycji, które otrzymały taką samą lub zbliżoną ilość punktów, wybrałam tę najlepszą cenowo. Tak jest, Excel to moje drugie imię.

Oczywiście jedną z atrakcji miała być wycieczka na Wielki Mur Chiński. Ale buszując po internecie znalazłam coś ciekawszego, niż tylko samo wejście na najbardziej komercyjną, w całości odnowioną cześć muru w Badaling. Piesza wędrówka z przewodnikiem na trasie z Zachodniego Simatai do Jinshanling. Zapewniają dojazd 160 km poza Pekin, zapas wody i przekąsek podczas wędrówki (niestety trzeba nieść je samemu), kije trekingowe, lunch w lokalnej wiosce po zejściu z muru, a na końcu odstawienie pod sam hotel (same pozytywne komentarze na tripadvisor. Jeśli ktoś będzie się kiedyś wybierał, to polecam Great Wall Hiking). Zadowolona zarezerwowałam i wpłaciłam zaliczkę, żeby nie było odwrotu. Nie wiedziałam jeszcze, że właśnie zapłaciłam za swój gwóźdź do trumny, ale o tym później.

Już sam lot do Pekinu dostarczył nam niesamowitych widoków. Przeczytałam niedawno w jednym z artykułów przy okazji otwarcia nowego lotniska w Doha, że przez zmianę jego lokalizacji nie będzie już możliwe podziwianie panoramy miasta podczas startów i lądowań. Nic bardziej mylnego. Lotnisko zostało tylko przesunięte bardziej na wschód, ale pasy startowe nadal są w tym samym kierunku, a i korytarze powietrzne (czy nie wiem jak to się fachowo nazywa) też pozostają te same. I faktycznie, tuż po starcie wykonaliśmy skręt na lewo, a za oknem ukazał się widok na całą The Pearl, luksusową wyspę stworzoną w zupełności przez człowieka, od usypania piasku, do wprowadzenia ostatniego jachtu do portu. Kilka godzin później - Himalaje. Bałam się, że będzie już ciemno, kiedy będziemy nad nimi przelatywać, ale na szczęście udało się je zobaczyć jeszcze za dnia. Następnie drzemka i lądowanie w Chinach po północy.

The Pearl









W hotelu byłyśmy po godz. 2 w nocy, ale niestety kazano nam czekać z zameldowaniem do 6 rano. Zmęczone po długim locie w pozycji siedzącej, od pokoju dzieli nas zapewne kilka pięter, a tu każą nam siedzieć w lobby 4 godziny i nic nie robić? Posiedziałyśmy chwilę, ale po godzinie spróbowałam po raz kolejny się dogadać, z Chinką - recepcjonistką. Ale ta jak automat powtarzała:
"Stawka za dodatkową dobę hotelową wynosi tyle a tyle".
"Dobrze, dziękuję, ale ja nie potrzebuję dodatkowej nocy, tylko te 3 godziny, które zostały do zameldowania".
Złapała za telefon, zadzwoniła, cing-ciang-ciong do słuchawki, po czym wraca do mnie.
"Rozmawiałam z moim managerem i ten mówi, że stawka za dodatkową dobę hotelową wynosi tyle a tyle".
"Ja rozumiem i CHCĘ zapłacić. Ale zostały już tylko 3 godziny. Może chociaż mogę zapłacić połowę? Jestem z mamą i obie jesteśmy bardzo zmęczone po długiej podróży".
"Stawka za dodatkową dobę hotelową wynosi tyle a tyle".
No trudno. Głową muru nie przebiję. Poczekałyśmy. A odpowiednia opinia na portalu booking.com, przez który rezerwowałam hotel, już jest. Nie żebym narzekała, bo przez cały pobyt nic do zarzucenia hotelowi nie mam, ale niech ludzie wiedzą, że obsługa do ustępstw nie jest skłonna. Zasady to zasady. A stawka za dodatkową dobę hotelową wynosi tyle a tyle.




O godzinie 6:01 stałam przed recepcją z paszportami, a 10 minut później byłyśmy już w pokoju. Prysznic i kilka godzin snu były obowiązkowe. Prognozy pogody zapowiadały słońce przez najbliższe dwa dni i deszcz na dwa kolejne, dlatego też większą część zwiedzania chciałyśmy zrobić na początku. Na drugi dzień była już zaplanowana wycieczka na Wielki Mur Chiński, więc został nam dzień przyjazdu. Siły szybko się zregenerowały i wczesnym popołudniem ruszyłyśmy na miasto. Pierwszy dzień, wszystko dookoła nowe, przynajmniej dla mojej Mamy, bo ja sama już w Chinach byłam, więc kolorowe napisy w języku chińskim dookoła już takiego wrażenia na mnie nie robią. Postanowiłyśmy wybrać się do Zakazanego Miasta na nogach, metro zostawiłyśmy na powrót. Ku naszemu zaskoczeniu, jednym z pierwszych napotkanych ciekawych obiektów był kościół katolicki św. Józefa. Spacer uliczkami z Mamą robiącą zdjęcia z częstotliwością częstszą, niż Japończyk w Europie, zabrał nam trochę czasu, ale przecież pośpiechu nie było. Znalazłyśmy za to Changpuhe Park, nieplanowany przystanek. Pomiędzy Zakazanym Miastem, a placem Tian'anmen pełnym ludzi, ten park to istna oaza spokoju. Zwłaszcza o tej porze roku, kiedy dookoła jest zielono, a zwisające wierzby próbują gałęziami sięgnąć wody w strumyku.


Kościół św. Józefa





Changpuhe Park


Changpuhe Park

Changpuhe Park

Changpuhe Park

Po krótkim odpoczynku udałyśmy się dalej. Doszłyśmy do Bramy Niebiańskiego Spokoju. Ogromny portret Mao Zedonga wisi nad wejściem nieprzerwanie, od 1949 roku. Co ciekawe, w 1953 roku po śmierci Józefa Stalina powieszono tam jego portret na jakiś czas. Przeszłyśmy przez bramę w kierunku Zakazanego Miasta. Ale daję słowo, jakieś fatum wisi nade mną i tym miejscem. Albo przychodzę za późno, albo pogoda mnie zatrzymuje, albo Rok Chiński, czy inne lokalne święta. Tym razem byłyśmy przed czasem, pogoda sprzyjająca, chociaż trochę duszna i upalna, ale ratowałyśmy się litrami wody mineralnej. Jednak Brama Południkowa, tak nazywa się główne wejście do Miasta, była zamknięta. Oba skrzydła bramy obstawione rusztowaniem od dołu do góry. A niech to...! Trudno, idziemy w drugą stronę. Plac Tian'anmen (Plac Niebiańskiego Spokoju) na szczęście jest otwarty. Chociaż po chwili przypomniało mi się, że po godzinie 19 policja, czy jakaś inna żandarmeria zaczyna wypraszać ludzi z placu, dookoła stawiane są ogrodzenia. Na placu znajduje się mauzoleum Mao Zedonga, więc dba się o jego spokój w godzinach nocnych.

Brama Niebiańskiego Spokoju

Brama Niebiańskiego Spokoju



Na Placu zrobiłyśmy sobie kolejny odpoczynek. Nie na żadnej ławce, nie na trawie. Usiadłyśmy po prostu tak jak stałyśmy. Beton był tak nagrzany od słońca, że wydawało się, że mamy podgrzewane siedzenia. Podczas całego dnia zaobserwowałyśmy ciekawą rzecz. W całym mieście dało się zauważyć sporo rodzin spacerujących z małymi dziećmi. I tak jak w Polsce podczas upalnej pogody widzimy maluchy biegające po parkach w samych pieluchach i koszulkach, chroniących od słońca, tak tutaj dzieci noszą spodenki z wyciętą dziurą w kroku. Nie do końca wiem, czy to ma sprzyjać wentylacji, czy ułatwiać szybkie załatwianie potrzeb fizjologicznych. A może taka dziecięca moda chińska. Inny nawyk z kolei mieli mężczyźni. Ale tylko ci, z dużym mięśniem piwnym. Podnosili koszulki do góry, podwijając je lub zawiązując supeł, ukazując tym samym cały bebzon w swojej okazałości i tak sobie spacerowali po mieście. Koszulka wcale nie opadała, bo znajdowała oparcie na brzuszysku. Nie mogłam tylko się dopatrzeć jaki rodzaj chłodzenia wymyślili dla kobiet. Bo myślę, że w tym przypadku ani wycięte krocza, ani podniesione koszulki nie jest dopuszczalne.

Chińskie Muzeum Narodowe

Widok na Mauzoleum Mao Zedonga oraz pomnik Bohaterów Ludu


pomnik Bohaterów Ludu

Przerwa na uzupełnienie wiedzy

Mauzoleum Mao Zedonga

Mauzoleum Mao Zedonga


Wspomniane wycięte spodenki.

Przyszła laureatka World Press Photo.



Posiedziałyśmy chwilę, poobserwowałyśmy ludzi, w odwecie za te wszystkie spojrzenia, ukradkiem i te bardziej oczywiste, którymi chińska społeczność obdarzała nas od momentu wyjścia z hotelu. Poczytałyśmy w przewodniku o miejscach, które już odwiedziłyśmy, dając jednocześnie odpocząć naszym zmęczonym już stopom. Za chwilę jednak żołądki skłoniły nas do dalszej wędrówki. Mijając dwie kolejne, okazałe bramy, Brama na Wprost Słońca (uwielbiam te ich nazwy!), jej północną i południową część, podziwiałyśmy kunszt i precyzję wykończeń. Kiedyś obie części, oddalone od siebie o około 50 m, były połączone barbakanem, ale zburzono go w celu poprowadzenia drogi. Ulica Qianmen, do której dotarłyśmy, jest dziś znaną ulicą handlową w Pekinie, ale kiedyś dawni chińscy cesarze udawali się tędy do Świątyni Nieba na modlitwy. Liczne restauracje, kawiarnie, herbaciarnie i sklepy z pamiątkami przywołują do siebie turystów. Spotkałam się jednak też z negatywą opinią w internecie na temat tego miejsca. Ulica ta w swej obecnej postaci została otwarta przed Igrzyskami Olimpijskimi w 2008 roku. Budynki wystylizowano na zabudowę z czasów dynastii Quing. Ma jednak ponad 500-letnią historię. Od zawsze znajdowały się tu bazary, sklepy i domy rzemieślników. Przeczytałam opinię, że zatracono urokliwość i klimat tego miejsca na rzecz pro-turystycznej zabudowy, ociekającej tandetnymi, plastikowymi zdobieniami. To jednak tylko jedna z opinii, których wiadomo, że zawsze jest więcej, niż samych wypowiadających się. Mnie osobiście miejsce się podobało, a mojej Mamie, jeszcze bardziej. Uraczyłyśmy się kaczką po pekińsku, no bo jakże by inaczej. W międzyczasie zapadł zmrok, dlatego wróciłyśmy na plac Tian'anmen, żeby zobaczyć wszystkie budynki oklejone lampkami, niczym dekoracjami przedświątecznymi.

Północna część Bramy Qianmen

Południowa część Bramy Qianmen

Ulica Qianmen

Ulica Qianmen

Ulica Qianmen

Ulica Qianmen

Ulica Qianmen

Ulica Qianmen

Ulica Qianmen nocą

Ulica Qianmen nocą

Ulica Qianmen nocą

Południowa część Bramy Qianmen

Dworzec kolejowy

Mauzoleum Mao Zedonga nocą

Plac Tian'anmen oraz Hala Ludowa nocą

Chińskie Muzeum Narodowe

Brama Niebiańskiego Spokoju


Po przejściu prawie 20 km tego dnia (nie ma to jak magiczne aplikacje na telefon!), wróciłyśmy do hotelu na odpoczynek. Trzeba było zregenerować siły do rana, bo czekał nas kolejny dzień pełen wrażeń....


Wyprawa do Pekinu (cz.1) 30.06-04.07.2014

4 komentarze:

  1. Świetne zdjęcia, a widok na Himalaje wow. Fajnie opisujesz każde miejsce, które odwiedzasz - można się sporo dowiedzieć i nawet samej później chcieć je odwiedzić. Chiny jakoś nigdy specjalnie mnie nie ciekawiły, ale chyba warto tam pojechać przynajmniej raz. :) Czekam na kolejną część relacji z podróży do Pekinu :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam z zapartym tchem. Pani Martyno, nie wiem jak Pani to robi, ale przeżywam Pani historie tak jak własne , dziękuję !
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  3. super wpis, już się nie mogę doczekać dalszej opowieści związanej z zamówieniem miejsc na zwiedzanie Zachodniego Simatai. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Te wycięte spodenki u małych dzieci to chińska opcja ekonomicznej higieny osobistej u maluchów - żeby nie tracić pieniędzy na pieluchy i pampersy, każą dzieciom załatwiać potrzeby w taki sposób:)

    OdpowiedzUsuń