obraz

obraz

wtorek, 12 sierpnia 2014

Teksańska Składnica Podręczników

Na ten lot czekałam z niecierpliwością. Kolejna szansa na zetknięcie się z odrobiną historii. Dallas i miejscowość położona niedaleko - Fort Worth, chciałam odwiedzić od kiedy tylko zabrałam się za czytanie "Dallas'63" Stephena Kinga. Książka jest co prawda fikcją, ale wystarczyła, żebym wpisała to miasto na liście do odwiedzenia. Serdecznie polecam, nie tylko miłośnikom Kinga. Książka opowiada o tym jak główny bohater cofa się w czasie właśnie do Dallas do pamiętnego roku 1963, kiedy to prezydent USA John Fitzgerald Kennedy został zastrzelony podczas przejazdu przez miasto.

Jednak wizyta w miejscu, gdzie powiewa nutka nie tak odległej historii, zaplanowana była na drugi dzień. Najpierw wybraliśmy się w kilka osób do pobliskiej miejscowości Fort Worth, żeby tam poczuć się jak w Teksasie, znanym nam głównie z telewizji. Fort Worth Stockyards to część miasta przygotowana pod turystów, ale nie tylko. Uliczki zachowane są w stylu "dzikiego zachodu", od czasu do czasu można spotkać kowboja przejeżdżającego na koniu, a dwa razy w ciągu dnia przez miasto przepędzane jest stado bydła. Już na dzień dobry zwabiali nas panowie stojący na poboczu razem z ogromnym bykiem Texas Longhorn (czy może raczej to była krowa, bo byt tak spokojnie by nie stał przez cały dzień). Za jedyne 5 dolarów można usiąść krowie na grzbiecie do zdjęcia, a jak właściciel ma dobry humor, to i kapelusza do zdjęcia użyczy. Ten rodzaj bydła charakteryzuje się bardzo długimi rogami. Jak się okazało, taki symbol można u mieścić nawet na Cadillacu.










Miejsce wydawało się bardzo ciekawe, ale jak dla mnie trochę za ciche, jak na teksańską mieścinę. Może dlatego, że był to środek tygodnia. W weekendy dodatkowo można obejrzeć rodeo, ujeżdżanie byków na ogromnej arenie, która teraz jednak świeciła pustkami. Nie potrzebowaliśmy dużo czasu na przejście główną ulicą od jednego końca do drugiego. Oczywiście po drodze mnóstwo sklepów zachęcało do kupna kapeluszy, skóry, butów i wszystkiego, co może się z Teksasem kojarzyć. Zaskoczeniem były dla mnie lizaki o smaku tequili. I na pewno bym się na niego skusiła (bo lubię i lizaki i tequilę ;) ), gdyby nie to, że w środku był robak. Tak jest. Larwa gąsienicy, która żyje na liściach agawy, z której to robi się ten ścinający z nóg trunek. Następnym razem przywiozę garść tych "słodyczy", będzie to dobre wyzwanie dla co odważniejszych znajomych.









"Worm tequila candy"


Kolejna niespodzianka spotkała mnie w porze lunchu. Oczywiście prawie wszystkie knajpy i restauracje miały w nazwie "steakhouse", no bo jak by inaczej. Weszliśmy do jednej z nich i rozsiedliśmy się wygodnie. Przeglądam menu i widzę: "our famous KAPUSTA soup" (tłum. nasza słynna zupa z KAPUSTY). Ale że jak to? Skąd KAPUSTA w Teksasie. I do tego "nasza słynna"?! Okazuje się, że restauracja została założona w 1927 roku przez parę Polaków. Dziś jest prowadzona przez ich pra-pra-wnuka. I powiem Wam, że kapuśniaczek prawie tak dobry, jak u mojej babci :)






Po napełnieniu żołądków wybraliśmy się na kolejny spacer po uliczkach miasta. Spotkaliśmy kowboja, który trochę nam poopowiadał o swoim dzieciństwie, kiedy to pracował na farmie i przy bydle. Brzmiało to tak, jak scenariusz jakiegoś filmu. Przed powrotem do hotelu chcieliśmy jeszcze zobaczyć przejście stada bydła przez miasto, które było dość głośno rozreklamowane. Spodziewaliśmy się kłębów kurzu i pyłu, wznoszących się spod kopyt pędzącego bydła, a tymczasem wszystkie krowy szły sobie powolutku, wręcz mozolnie, zrelaksowane, łypiąc okiem to na lewo, to na prawo, patrząc na tłumy zgromadzone na poboczu. Pięć minut i koniec atrakcji. Lekko zawiedziona wsiadłam do taksówki, zabierającej nas do hotelu.







Następnego dnia wybrałam się już tylko z dwiema dziewczynami z Filipin. Reszta stwierdziła, że oglądanie muzeum będzie zbyt nudne i wybrała zakupy w pobliskiej galerii. Ja jednak nie mogłam się doczekać. Krótka podróż taksówką i jesteśmy. Niby zwykła ulica, trzy pasy w jednym kierunku. Co chwilę przejeżdża kilka samochodów. Ale w jednym miejscu, na poboczu po obu stronach jezdni stoją małe grupki ludzi, czekające, aż samochody zatrzymają się na czerwonym świetle, zostawiając ulicę zupełnie pustą. Podchodzimy bliżej i oto jest. Biały znak "X" na środku jezdni. Miejsce, w którym znajdował się czarny Lincoln z parą prezydencką w momencie, kiedy padł śmiertelny strzał w listopadzie 1963 roku. Takie miejsca mnie zawsze wyciszają i skłaniają do rozmyśleń. Wyobraźnia działa, więc przed oczami rysują się sceny z tamtego dnia. Dlatego nie do końca mogłam zrozumieć ludzi, którzy stawali dokładnie w miejscu X i uśmiechnięci pozowali do zdjęcia. Ja rozglądałam się dookoła. Składnica Podręczników Szkolnych w Dallas. Piąte piętro. Ostatnie okno po prawej. To stąd padły strzały. Tak, wiem, że są też inne teorie, że nie wszyscy wierzą w winę Lee Harvey Oswalda, ale skoro taka jest oficjalna wersja, to i ja się będę tego trzymać. Trzeba było chwilę postać w kolejce po bilety do "Sixth Floor Museum". Skąd ta rozbieżność? Dlaczego muzeum w nazwie ma "szóste piętro", chociaż strzelano z piątego? Wynika to tylko i wyłącznie z nazewnictwa. U nas kondygnacje zaczynają się od parteru, później jest pierwsze piętro, drugie, itd. W Stanach natomiast parter nosi miano pierwszego piętra. Dlatego to, co według naszych obliczeń jest piątym piętrem, u nich będzie nazywać się szóstym.



Teksańska Składnica Podręczników, z której strzelano (piąte piętro, pierwsze okno po prawej stronie)





Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieć okazję być w Dallas, polecam to miejsce. Historia Prezydenta Kennedy'ego, samego zamachu oraz tego, co się działo później jest przedstawiona w bardzo ciekawy sposób. Po salach (gdzie panuje całkowity zakaz fotografowania) porusza się z urządzeniem audio i słuchawkami, które dostajemy razem z biletem. Przy każdej tablicy, przy każdym eksponacie można wysłuchać komentarza. Liczne nagrania audio i video z tamtego roku pozwalają przenieść się w czasie. Pokazane są autentyczne zdjęcia, a nawet same aparaty fotograficzne przypadkowych świadków tamtego zdarzenia. Oczywiście w dobie dzisiejszego internetu, wszystko można znaleźć online, artykuły, filmy na kanale youtube, ale tam na miejscu, w przyciemnionych salach muzeum, całą historię przeżywa się zupełnie inaczej. Okno, z którego miał strzelać Lee Harvey Oswald, jest oddzielone szybą, a kartony poustawiane są w taki sposób, jak były tamtego feralnego dnia (ja dostosowałam się do zakazu fotografowania, więc zdjęcie zapożyczam z artykułu "Beyond the Bubble" Meghan Sikkel). Piętro wyżej była ogromna pusta sala, wypełniona kilkoma plakatami i obrazami pary prezydenckiej. Stąd można było zobaczyć, jaki widok na całą sytuację miał zamachowiec. 







To prawda, że podróże kształcą. Staram się zawsze korzystać z możliwości poznania kawałka historii innej części świata, zwłaszcza, kiedy jest przedstawiona w naprawdę ciekawy sposób.


Dallas, Fort Worth, USA 27-30.07.2014

9 komentarzy:

  1. I to mi się w Tobie podoba, że korzystasz z możliwości, które daje Ci ta praca. A jeszcze bardziej podoba mi się to, że tak ciekawie dzielisz się tym z nami. W oczekiwaniu na więcej, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram przedmówcę.
    Fajnie, że zwiedzasz takie miejsca - tego co zwiedziłaś i widziałaś nikt Ci nie zabierze.
    Z niecierpliwością czkam na kolejny wpis, pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  3. http://www.dmit.com.pl/2014-10-03
    Chris Botti będzie w Polsce :)
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam podobne wrażenia z "pędzenia bydła" w Stockyards. Spodziewałem się wielkiego widowiska a bydło spokojnie przeszło sobie spacerkiem...
    Rodeo też było rozczarowaniem, zupełnie nie podobne do tego co znamy z TV.
    Ale ogólnie Stockyards warto odwiedzić dla klimatu tam panującego.

    OdpowiedzUsuń
  5. super super sprawa :)
    sama szukam ostatnio ciekawego filmu z JFK ;) polecasz coś?

    OdpowiedzUsuń
  6. Krowy idą równo w szeregu jak północnokoreańscy żołnierze na defiladzie... :-) Widać,że mają to ''we krwi'' ! W pełni popieram dwóch pierwszych ''komentatorów''. Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kolejna bardzo interesująca relacja!!! :) Gratuluję :) Tak trzymaj!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  8. czy można być mężatką pracując dla Quataru??Czy tylko panny mją szanse na rekrutacji?? z góry dziękuję za odpowiedź:)

    OdpowiedzUsuń
  9. 46 year-old Account Coordinator Bernadene Franzonetti, hailing from Dolbeau enjoys watching movies like "Trouble with Girls, The" and Metalworking. Took a trip to Lagoons of New Caledonia: Reef Diversity and Associated Ecosystems and drives a Bugatti Type 57SC Atalante Coupe. Idz do tej stronie

    OdpowiedzUsuń